fot. arch. Konrada Stranca

Wolontariusz misyjny w Kenii: ludzie tam nie mają czasu na kłótnie [ROZMOWA] 

– Myślę, że moglibyśmy się od Kenijczyków uczyć wspólnoty w Kościele. To jest w końcu nasz dom i powinniśmy się w nim czuć jak u siebie – mówi 17-letni wolontariusz misyjny. 

Konrad Stranc wyjechał na trzy tygodnie do Kenii w ramach wolontariatu misyjnego, który funkcjonuje przy Centrum Caritas w parafii pw. św. Maksymiliana Kolbego w Koninie. Dzieli się z naszym portalem swoim doświadczeniem i wrażeniami. 

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Miałeś okazję nawiązać przyjaźnie z młodzieżą w Kenii? Czym ona różni się od młodzieży w Polsce? 

Konrad Stranc: – Bardzo się cieszę, bo miałem możliwość rozmowy z młodzieżą w Laare. Byli młodsi ode mnie, ale to była różnica trzech, może czterech lat. Spędzałem z nimi jak najwięcej czasu, bo taki sobie postawiłem cel. To była duża frajda dla nich i dla nas. Na początku się nas nieco bali, ale jak im powiedziałem, ile mam lat, że chodzę do szkoły, to bardzo się ucieszyli, i ta granica się przełamała. Powolutku zaczęli czuć się pewniej.  

fot. arch. Konrada Stranca

Ta młodzież ma zupełnie inne nastawienie niż my. My często przejmujemy się takimi małymi rzeczami, a tam nie ma na to po prostu czasu. Więzi przyjacielskie są tam silne. Wszyscy współpracują i wszyscy sobie pomagają. Bez tej pomocy nie daliby sobie rady. Tam nie można funkcjonować samemu, trzeba być w grupie. 

Zapewne głównym miejscem nawiązywania przyjaźni jest szkoła. 

– Mają tam bardzo ciężkie warunki życia. Przychodzą do szkoły o 6, wracają z niej o 20. Szkoła praktycznie jest życiem. Codziennie grają też w piłkę. Czasami się zdarza, że chłopacy się pobiją. Ale taka kłótnia trwa może z dwie minuty. Potem zaraz następuje zgoda, ściskają się  i mówią, że jest okej. Nie będzie jakiegoś gniewania się czy obrażania. Nie ma na to czasu. Tam nie warto się kłócić, bo człowiek jest tak bardzo potrzebny. 

Z pewnością ta wspólnotowość odzwierciedla się też w ich religijności. Czego możemy uczyć się w Polsce od tamtejszych katolików? 

– Kościół w Kenii ciężko porównać do Kościoła w Polsce. Istnieje tam bowiem dopiero od 200-300 lat. U nas na mszy jest wszystko sztywno, pod linijkę, jeżeli ktoś się pomyli, to pozostaje jakiś niesmak.  

Liturgia tam wygląda zupełnie inaczej. Począwszy od tego, że msza rozpoczyna się z opóźnieniem, często 30 minut, bo ludzie muszą sobie pogadać wcześniej. Oprawa muzyczna również się różni – ludzie tańczą i śpiewają. Dla nas na początku było to trudne do przyjęcia. Gdzieś w głowach siedziało, że chyba nie wypada tańczyć w kościele. 

fot. arch. Konrada Stranca

Z drugiej strony – u nas widać, że dla wielu taka godzinka mszy to trochę za dużo. A tam msza potrafi trwać trzy, a czasem nawet z pięć godzin, a ludzie są uśmiechnięci i zadowoleni. Chwalili Boga z uśmiechem na ustach, na znak pokoju przytulali się. Mieli czas na wszystko. Tam jest wspólnota Kościoła. Nikt nie patrzy krzywo na drugiego, że jakoś inaczej złożył ręce. Tam ludzie modlą się całym ciałem. Myślę, że tego moglibyśmy się od nich uczyć – wspólnoty w Kościele. To jest w końcu nasz dom i powinniśmy się w nim czuć jak u siebie, kochani, a nie wypchnięci albo zmuszeni do stania na baczność. 

Czy zauważyłeś jakieś inne ciekawe różnice w religijności? 

– Zauważyłem, kiedy jechaliśmy z Nairobi do Laare, że ciężarówki miały na sobie wizerunki świętych. To u nas, w Polsce, jest niespotykane. Byliśmy więc przez całą drogę odprowadzani co chwilę przez innego świętego. Raz to była Maryja, czasem św. Piotr, a innym razem jeszcze św. Paweł.  

Jest dużo naklejek związanych z wiarą. Kiedy byliśmy u rzeźnika, to na ścianie miał naklejki o charakterze religijnym. Nikt wiary się nie wstydził. My nosiliśmy krzyże misyjne, które dostaliśmy na posłaniu misyjnym podczas Spotkania Lednickiego. Myślę, że w Polsce nie zawsze byłoby to dobrze widziane. W Kenii była to oznaka bezpieczeństwa. Byliśmy nietykalni, ponieważ uważali nas za kleryków. Krzyż nam gwarantował bezpieczeństwo i życzliwość ludzi. Duchownych się bardzo szanuje. 

Zauważyłem też w kościele podział na dzieci i kobiety po lewej oraz mężczyzn po prawej. To zapewne pozostałości z ich życia plemiennego. 

fot. arch. Konrada Stranca

A jak wygląda z Twojej perspektywy tamtejsza szkoła? 

– Miałem możliwość i zaszczyt poprowadzenia jednej lekcji angielskiego i jednej wychowania fizycznego. To było bardzo dziwne – uczyć angielskiego dzieci, które posługują się nim na co dzień. Nie wiedziałem za bardzo, czego mam ich uczyć! 

Klasy są bardzo ciemne, bez oświetlenia. Oko mi się zmęczyło natychmiast, jak tylko tam wszedłem. Uczniów jest bardzo dużo, a nauczycieli brakuje. Myślę, że z tego powodu są bardzo zmęczeni. Przez to nie mogą się tak bardzo zaangażować. Jak podszedłem do ławki, żeby zadać pytanie jakiemuś dziecku, to od razu był szok i zamieszanie. Wszyscy się zbiegli. Potem, jak tylko zadawałem pytanie, to wszystkie ręce były podniesione do góry. Wszyscy chcieli, żebym do nich podszedł na chwilę. 

Największą radością tych misji były właśnie te uśmiechnięte dzieciaki, które po prostu cieszyły się z naszej obecności. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze