
Fot. Vatican Media
„Wracamy, bo ktoś tam na nas czeka” – misja sióstr felicjanek na Haiti [+GALERIA]
Placówka felicjanek w Jacmel na Haiti przez lata była ostatnim bastionem normalności pośród narastającego chaosu. Codziennie przychodziło tam kilkadziesiąt, czasem ponad sto dzieci – głodnych, zaniedbanych, często chorych. Szukały ciepłego posiłku, spokoju, uwagi. O posłudze miłosierdzia pośród przemocy opowiada s. Inga Borko.
Haiti to jeden z najbiedniejszych krajów świata. Ewangelicazję prowadziły tam m.in. siostry felicjanki z Polski.
Siostry pomagały najmłodszym odrabiać lekcje, prowadziły katechezę, organizowały kino z kawałkiem czekolady i popcornem. Prąd często znikał, kable kradziono, dostęp do wody bywał luksusem. Gdy zachodziło słońce, dzieci musiały biec do domów, by nie wpaść w ręce uzbrojonych gangów. Nawet w czasie pandemii misja nie zamknęła się ani na jeden dzień. Choć wokół panowała przemoc, a po zmroku nad dachem misji niemal lądował samolot przemytników narkotyków – siostry zostawały. Aż w końcu przemoc dosięgła także Jacmel. I wtedy już nie dało się zostać.
O posłudze sióstr felicjanek na Haiti z s. Ingą Borko rozmawia Katarzyna Jaworska.
>>> Wierni z diecezji kaliskiej dołączą do Akcji „Oczy Afryki”
Katarzyna Jaworska: „Kościół żyje, wychodząc z siebie. Albo jest misyjny, albo nie jest Kościołem” – mówił papież Franciszek. W podobnym duchu Leon XIV podkreślił niedawno, że misjonarz powinien być człowiekiem prostoty, napełnionym Chrystusem, gotowym nieść wiarę mimo niezrozumienia i trudności. Już 28 lipca siostry felicjanki powrócą na Haiti – do miejsca, które musiały opuścić z powodu przemocy, porwań i zagrożenia życia. Wracają, bo są tam ludzie, którzy na nie czekają. Jak wyglądał moment decyzji o powrocie?
S. Inga Borko: Na początku – ogromna radość. Czekałam na to ponad dwa lata. Tam została nasza misyjna wspólnota, ludzie, których kocham. Ale potem przyszły mieszane uczucia, bo przez te dwa lata pracowałam z uchodźcami haitańskimi w North Miami. Zżyłam się z nimi. Trudno ich zostawić, ale oni rozumieją. Każdy z nich zostawił kogoś na Haiti. Niełatwo też rodzinie i przyjaciołom zrozumieć tę decyzję. Czasem wydaje się ona nieracjonalna. Ale my czujemy, że tam jest nasze miejsce.

Siostry, dwa lata temu, opuszczały Haiti nie z własnej woli. Jak wyglądały tamte dramatyczne wydarzenia?
Właśnie miałyśmy obchodzić dziesięciolecie, kiedy wszystko się posypało – po zamordowaniu prezydenta Moïse przemoc się nasiliła. Najpierw w Port-au-Prince, potem dalej. Gangsterzy przejmowali całe dzielnice. Zaatakowano instytucje charytatywne, siostry z różnych zgromadzeń. Nasz dom jest trochę ukryty, nie stoi przy głównej ulicy, to nas ochroniło.
Gdy jednak zaatakowano Caritas – z którym współpracujemy – a amerykańska ambasada i biskup nalegali na wyjazd, wiedziałyśmy, że trzeba odejść. W ostatniej chwili udało nam się dostać miejsca w samolocie. Byłyśmy na lotnisku dużo przed czasem odlotu, jednak niespodziewanie kazano nam biec do maszyny. Ktoś powiedział, że gangi zbliżały się do bram lotniska. Widziałyśmy je już potem z góry, po starcie. Pilot był przerażony. Kilka wcześniejszych i późniejszych samolotów zostało zaatakowanych. Do dziś żadne amerykańskie linie nie latają na Haiti.
Czy przez te dwa lata była w Siostrze pokusa, by już nie wracać na Haiti?
Nigdy. Cały czas wiedziałyśmy, że wrócimy. To była nasza nadzieja. W tym czasie mogłam też dużo przemyśleć. Dziś wiem, dlaczego wracam. Papież Franciszek mówił, że Kościół ma być obecny na peryferiach, a Haiti to dziś peryferie świata. Tam nikt nie chce iść. Nawet ci, którzy tam są, chcą uciekać. A ja chcę wrócić, bo Jezus daje nadzieję. A tam ona jest bardzo potrzebna.

Co to znaczy dzisiaj być misjonarzem?
To powołanie każdego chrześcijanina. Każdy, kto zna Ewangelię, musi się nią dzielić tam, gdzie jest. My wracamy w miejsce, skąd wszyscy chcą uciec. To jest znak. To pokazuje, że istnieją inne wartości niż tylko przetrwanie.
A czy jest coś czego Siostra nauczyła się od Haitańczyków?
Nauczyłam się prostoty, wdzięczności, skromności. Moje zakonne ubóstwo przeżywam dziś inaczej. Haitańczycy potrafią się dzielić nawet wtedy, gdy nic nie mają. W Europie często słyszy się o oddawaniu starszych osób do domów opieki. Rodziny Haitańczyków same opiekują się swoimi starszymi. I uczą, że wystarczy naprawdę niewiele, by żyć dobrze. Jestem im za to ogromnie wdzięczna.
Co powiedziałaby Siostra tym, którzy pytają: „Po co tam wracacie? Przecież możecie pomagać z Florydy, z Miami”?
To prawda, że takie hasła słyszymy często. Ale proszę – nie traćcie nadziei w Haitańczyków. To nasi bracia i siostry. Czasem bardzo uzdolnieni; tylko potrzebują szansy.
Uratowanie jednego życia – to jakby uratować cały świat. Znam ludzi, którzy dzięki misji dziś żyją inaczej. Jean-Philippe, którego uratowałyśmy jako dziecko, dorósł i chce zostać kapłanem. Cherry, inny chłopak z bardzo ubogiej rodziny dzięki wsparciu naszych darczyńców w tym roku kończy studia medyczne. Będzie lekarzem w naszej klinice. Pomoc jednej osobie, to naprawdę zmienia świat.



Rozmawiała: Katarzyna Jaworska
Galeria (3 zdjęcia) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |