Wśród ludzi i bloków. Rodzina na misjach w Mołdawii [MISYJNE DROGI]
Miejscowi dziwią się, że obcokrajowcy przyjeżdżają do biednego kraju, nie po to aby robić jakiś biznes, ale dla Chrystusa. Nie zawsze chcą nam zaufać.
Jesteśmy małżeństwem od 14 lat. Pan Bóg obdarzył nas ośmiorgiem dzieci: Antonim, Brunem, Bazylim, Franciszką, Deborą, Beniaminem, Joachimem i Rachelą. Myślę, że bardzo ważny w naszej historii jest fakt, że oboje wzrastaliśmy w środowisku, w którym Bóg był bardzo ważny. Był ważny zarówno w rodzinach, w których przyszliśmy na świat, ale też nasi najbliżsi znajomi, z którymi spędzaliśmy czas, próbowali żyć tym, co otrzymaliśmy w Kościele. I mamy tu na myśli liturgie, w trakcie których słuchaliśmy słowa Bożego. Na początku były to wspólnoty naszych rodziców, ale gdy przyszedł stosowny moment – rozpoczęliśmy „drogę” wtajemniczenia w chrzest we własnych wspólnotach parafialnych. Mówimy o „drodze”, bo wiara jest konkretną i dynamiczną rzeczywistością. Potrzebuje być wypróbowana i przeżywana w radościach i trudnościach życia codziennego.
Jesteśmy na drodze do wiary dojrzałej, a katechumenat, czyli formacja do dojrzałego przeżywania i poważnego traktowania sakramentu chrztu, jest niezbędna. Jak powiedział św. Jan Paweł II – nie jest istotne czy przed, czy też po chrzcie.
Nie możemy dłużej czekać
Oboje od młodych lat słuchaliśmy świadectw i opowiadań księży (prezbiterów) i rodzin, posłanych na misje w różne części świata. Poruszały nas te historie, w których jasno było widać, jak Bóg jest obecny. Jak trudne i piękne zarazem jest głoszenie Ewangelii, jak prowadzi i towarzyszy, zabezpiecza wszystko, co jest im potrzebne. Dzięki tym świadkom, każde z nas miało jakiś obraz takiej misji i rodziło się w nas pragnienie, żeby kiedyś w przyszłości wyruszyć i ewangelizować świat.
Pobraliśmy się w 2010 r. i po kilku latach małżeństwa zaczęliśmy rozmawiać o misji. Z początku Agnieszka mówiła, że jesteśmy jeszcze młodzi, bo mamy dwójkę małych dzieci i że może lepiej jeszcze trochę poczekać. Ale jednocześnie widziałem, że otrzymałem naprawdę bardzo dużo od Boga – tyle miłości, wybaczenia, tyle darów. Ale przede wszystkim nowe życie: żonę, rodzinę, którą Pan stwarzał na moich oczach, choć wydawało mi się, iż po ludzku nie nadaję się ani na ojca, ani na męża. I ta wdzięczność pchała mnie do tego, aby oddać swoje życie w dyspozycję Kościołowi. Na codziennej modlitwie zaczęliśmy pytać Boga: czy chce nas posłać, czy to jest nasze powołanie? Przełomowym wydarzeniem była sytuacja naszych sąsiadów, którzy pakowali się, aby wyjechać do Australii na misję i zostawiali wszystko: pracę, swoich bliskich, mieszkanie… Zostawiali wszystko, aby ruszyć z dziećmi i głosić Ewangelię. I pomyślałem, że nie możemy dłużej czekać.
Do Mołdawii
Gdy już było dla nas jasne, że Pan nas powołuje, pojechaliśmy na konwiwencję (kilkudniowe rekolekcje) prowadzoną przez Kiko Argüello, inicjatora Drogi Neokatechumenalnej, i jego najbliższych współpracowników. Spośród wielu próśb biskupów z różnych krajów, którzy widzieli potrzebę misji w swoich diecezjach, zostaliśmy posłani do Mołdawii razem z innymi rodzinami. Jadąc tam, nie wiedzieliśmy, dokąd trafimy.
Nasza codzienność
Na ten moment w Kiszyniowie jest sześć rodzin, ksiądz (prezbiter) z socjuszem i trzy samotne kobiety. Razem przeżywamy formację chrześcijańską na nowo. Fundamentem życia naszej wspólnoty jest trójnóg: słowo Boże, liturgia i wspólnota. W środku tygodnia spotykamy się raz na liturgii słowa, którą przygotowuje kilku braci. W sobotę wieczorem celebrujemy niedzielną Eucharystię, a raz w miesiącu spotykamy się w niedzielę rano na wspólnej jutrzni (na co dzień celebrujemy ją w rodzinach), w trakcie której dzielimy się naszymi doświadczeniami i trudnościami. Cały ten dzień przeżywamy razem w misji.
W soboty około południa ewangelizujemy na ulicach miasta. Modlimy się, czytając i śpiewając psalmy. Kilku ochotników daje świadectwo tego, jak Bóg działał w ich życiu i w jaki sposób doświadczają Jego obecności dzisiaj. Spotykamy się z różnymi reakcjami. Ludzie zatrzymują się i słuchają. Niesamowite jest, gdy widzimy na ich twarzach to, co przeżywają wewnątrz. Niektórzy są wzruszeni, inni nerwowi i zbulwersowani. Widać, jak słowo jest skuteczne i spełnia swoją misję – porusza serca i każdy w wolności przyjmuje je lub odrzuca.
Wychowujemy dzieci – co nie zawsze jest łatwe, robimy zakupy, pierzemy, gotujemy, wychodzimy na spacer, spieramy się… Prowadzimy zwyczajne życie rodzinne.
Po pierwsze dzieci
Mołdawia jest krajem dwujęzycznym, dlatego wszyscy bracia w misji uczą się języków: rumuńskiego i rosyjskiego. Nasze dzieci chodzą do szkoły rosyjskojęzycznej i to one mają najwięcej okazji do ewangelizacji. Dla miejscowych jest to dziwne, że obcokrajowcy przyjeżdżają do biednego kraju nie po to, aby robić jakiś biznes, ale dla Chrystusa i nie zawsze chcą nam zaufać. Natomiast dzieci dają świadectwo wśród swoich rówieśników, ale też nauczycieli, opowiadając zazwyczaj mocno spontanicznie i „przy okazji” o swoim rodzeństwie, o tym, jak żyjemy i po co tu jesteśmy. Często spotykamy się z barierą wynikającą z tego, że zdecydowana większość Mołdawian to wyznawcy prawosławia – 97%. Niestety wielu z nich uważa Kościół katolicki za sektę (jest nas około 0,5%) i nie przyjmują lub nawet nie chcą słuchać tego, co mówimy. Mamy nadzieję, że nasz sposób życia, który staramy się prowadzić ewangelicznie, budzi w nich pytania.
Zamieszanie na ewangelizacji
Wszystkie te trudności, niewygody i cierpienia, i dzieci, i dorośli, możemy ofiarować Chrystusowi za Mołdawię. Rozmawiamy tak często, jak to jest możliwe z dziećmi, aby dodać im odwagi, aby szukali Chrystusa, aby się modlili i widzimy, że są bardzo mężni – i to nie tylko nasze dzieci, ale wszystkie w naszej misji. A jest ich dużo: rodzina z Rumunii z jedenaściorgiem dzieci, druga rodzina z Polski – sześcioro dzieci, dwie rodziny z Hiszpanii z piątką i siódemką, Włosi z szóstką. Teraz możecie sobie wyobrazić, jakie zamieszanie robimy podczas ewangelizacji i w jaki sposób rodziny chrześcijańskie otwarte na życie mogą być świadectwem miłości. Każdego nowego człowieka przyjmujemy z radością. Jest wiele rodzin wielodzietnych, które ewangelizują w ten sposób, nie wyjeżdżając nigdzie na misje, i są świadectwem w pracy, w szkole, na osiedlu.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Pomiędzy ludźmi
Biskup, wiedząc jak funkcjonuje nasza misja, wskazał konkretne miejsce i salę spotkań – kaplicę, w której spotykamy się wspólnie (każda z rodzin mieszka w osobnym mieszkaniu lub domu). Jest między blokami, w środku osiedla. W tym konkretnym miejscu ewangelizujemy. Okoliczni ludzie, siłą rzeczy, wiedzą, że jesteśmy między nimi. Nasz prezbiter Artur jest Polakiem i nie da się ukryć, że jest ogromną pomocą dla nas. Sam fakt, że możemy spowiadać się po polsku już jest dużym ułatwieniem, ale jego gotowość do pomocy, otwartość i wsparcie modlitewne jest bezcenne. Codziennie mamy możliwość uczestniczenia w Eucharystii. I gdy tylko jest to możliwe – to z tego korzystamy. Nie da się opisać wdzięczności Bogu za to, że możemy być częścią tego dzieła ewangelizacji, głoszenia Dobrej Nowiny. A jaka jest dzisiaj Dobra Nowina? Chrystus kocha Ciebie! Za darmo! Chce, abyś oddał wszystkie twoje grzechy, abyś był wolnym człowiekiem. Bo On już raz zapłacił swoim życiem za wszystkie twoje błędy i nie chce, abyś więcej cierpiał sam.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |