Mjanma: biskup mieszka w lesie wśród przesiedleńców. „Muszę iść tam, gdzie są moje owce”
Odkąd musiał opuścić swoją katedrę w Loikaw z powodu toczących sią walk, bp Celso Ba Shwe mieszka w lesie. „Moją siłą są oni: nasz Kościół jest bardziej żywy niż kiedykolwiek” – wyznał, podkreślając, że podczas gdy wojsko nadal okupuje kościoły i pomieszczenia duszpasterskie, księża i siostry zakonne pozostają z wysiedlonymi. Dramat tego azjatyckiego kraju trwa od lutego 2021 roku, kiedy armia przejęła władzę w Mjanmie w wyniku krwawego zamachu stanu.
Wysiedleni wśród wysiedlonych. Taki jest obraz Kościoła w Birmie po ponad trzech latach wojny domowej, która według najnowszych danych Organizacji Narodów Zjednoczonych kosztowała życie ponad 50 tys. osób. Głosem udręczonych ludzi, pozbawionych wszelkich praw i perspektyw na godne życie, jest 60-letni biskup Shwe. Jest on ordynariuszem diecezji Loikaw, w której cały kompleks katedralny okupowany jest przez wojsko, a kapłani i siostry, wraz z wiernymi, zostali zmuszeni do ucieczki przed przemocą. „Mieszkamy razem z ludźmi. Naszym schronieniem są głównie namioty i prowizoryczne kwatery z bambusa, które ostatnio zostały zmyte przez potężny tajfun” – wyznał hierarcha w rozmowie z włoskim portalem misyjnym „Mondo e Missione”.
Potrzebujemy dialogu
„Nikt już nie mieszka w Loikaw” – powiedział bp Shwe. Większość budynków została spalona i zniszczona, zwłaszcza w dzielnicach chrześcijańskich. Do wielu dzielnic miasta nie można wrócić z powodu pozostawionych min przeciwpiechotnych i licznych niewybuchów. Przed wojną na 350 tys. mieszkańców stanu Kayah 90 tys. stanowili chrześcijanie. Dziś trudno określić ich liczbę, kto mógł, schronił się w krajach ościennych. „Szczególnie ludzie młodzi marzą o lepszej przyszłości i chcą o nią walczyć” – powiedział hierarcha. Dlatego też zasilają szeregi People’s Defence Force, będącej uzbrojonym skrzydłem rządu jedności narodowej, który po puczu działa na uchodźstwie. „Są przekonani, że walczą o sprawiedliwość. Mają jednocześnie świadomość, że wojna nie jest rozwiązaniem dla osiągnięcia demokratycznego państwa. Potrzebujemy dialogu. Być może pewnego dnia tak się stanie. Na razie jest to nadal bardzo trudne” – wyznał bp Shwe.
Ze swoim ludem w lesie
Społeczność chrześcijańska z Loikaw jest rozproszona w 200 obozach dla uchodźców, które położone są w dżungli. Według szacunkowych danych mieszka w nich ponad 150 tys. osób. „Żyjemy z dala od wiosek, na zapadłych obszarach, gdzie nie ma konfliktu. Jednak tak naprawdę nie możemy powiedzieć, że jesteśmy tam bezpieczni, ponieważ bombardowania czy atak artyleryjski mogą nadejść w każdej chwili” – powiedział bp Shaw. Podkreślił, że „ludzie są zależni od międzynarodowych darowizn i życzliwości lokalnych mieszkańców, którzy na miarę swych możliwości ich przyjmują. Niektórym udaje się wydzierżawić ziemię pod uprawę ryżu lub warzyw. Jednak zawsze jest to ryzykowne, każdy może zostać trafiony przez ostrzał wojskowy w dowolnym momencie”. W najbardziej dramatycznej sytuacji są dzieci i młodzież. Nawet 12- lub 14-letni chłopcy dołączają do walki zbrojnej: „Między pandemią a wojną domową niektórzy nie chodzili do szkoły przez pięć lat, brak edukacji, to brak przyszłości i nadziei”.
Szkoły i miejsca modlitwy
Ordynariusz Loikaw w ciągu ostatniego roku wspierał tworzenie małych nieformalnych szkół dla przesiedleńców, próbując edukować pokolenie, które będzie musiało odbudować ten kraj. Ponieważ istnieje zagrożenia ostrzelania przez wojsko miejsc, w których gromadzi się więcej osób, klasy dzielone są na mniejsze grupy i spotykają w namiotach, chatach, a nawet pod drzewami. „Dzieci nauczyły się patrzeć w niebo, by sprawdzić, czy nie nadlatują bomby. Jeśli zauważą odrzutowiec, wiedzą, że jak najszybciej muszą uciekać gdzie indziej. Uczą się w ciągłym poczuciu zagrożenia: jak w takiej sytuacji nauczyciele i uczniowie mają się skoncentrować?” – pyta biskup.
Brakuje ryżu i wody, która czerpana jest kilka kilometrów od obozów. Wiele prowizorycznych schronień zostało zmytych przez powodzie spowodowane przez tajfun Yagi, który we wrześniu zabił w Mjanmie, co najmniej 200 osób. Mimo to biskup z nadzieją opowiada o życiu swojej społeczności: „Moją siłą są ludzie, to oni dodają mi odwagi” – wyznaje. Wspomina, że „po osiedleniu się w obozach wierni zaczęli pytać: 'Gdzie są nasze miejsca kultu? Chcemy zbudować kościół, biskupie, czy możesz nam pomóc?”. Teraz w prawie każdym obozie jest miejsce do modlitwy oznaczone małym krzyżem. „To Kościół w naturze, jest bardzo piękny i daje nadzieję” – zauważył biskup-wygnaniec.
Kościół bardziej żywy niż kiedykolwiek
Katedra w Loikaw, w której znajdowało się około 70 kapłanów i sióstr zakonnych oraz niezdolne do ucieczki osoby starsze i niepełnosprawne, była oblegana przez setki żołnierzy przez dwa tygodnie. Gdy udało się ją opuścić, cała wspólnota schroniła się w lesie. „Po pewnym czasie udało nam się powrócić, ale zabraliśmy tylko księgi chrztów, za pomocą których księża szukali swoich parafian wśród przesiedleńców” – wyznał bp Shwe. Jak wyznał cała reszta przepadła. Nawet groby wewnątrz katedry zostały rozkopane, prawdopodobnie dlatego, że wojsko obawiało się, iż ukryto tam broń.
„Jestem biskupem bez katedry, ale jestem szczęśliwy” – wyznaje ordynariusz Loikaw. Wspomina, że proponowano mu schronienie w bezpiecznym miejscu, ale, jak podkreślił, nie mógł opuścić swych ludzi: „Muszę iść tam, gdzie są moje owce. Ludzie nie mają kościoła, ale mają własne miejsca do modlitwy. Jest to doświadczenie, które przy wszystkich istniejących trudnościach przypomina mi życie pierwszych chrześcijan. Wielu pyta mnie: 'Biskupie, kiedy wrócimy do katedry?’. Odpowiadam, że Kościół to nie budynek. Kiedy ludzie są razem, kiedy troszczą się o siebie nawzajem, kiedy się kochają: to jest Kościół”.
Bp Shwe wskazuje, że mimo tragedii wojny wspólnota się rozwija: „Księża parafialni i siostry zakonne poświęcają się teraz bardziej ludziom. W niektórych obozach dla uchodźców nie było katechistów. Jednak każdy, kto mógł poprowadzić modlitwę lub przeczytać Ewangelię i Pismo Święte, stawał się nowym ewangelizatorem”.
Caritas w działaniu
Mimo trudności cały czas aktywna pozostaje miejscowa Caritas, która stara się m.in. o zapewnienie pożywienia potrzebującym i dachu nad głową. „Na ile to możliwe zawsze jesteśmy blisko ludzi, z mobilną kliniką do badań lekarskich i grupą wsparcia dla tych, którzy są najbardziej dotknięci traumą. Siostry są blisko tych, którzy najbardziej cierpią. W ten sposób docieramy wszędzie tam, gdzie nie mogą dotrzeć międzynarodowe organizacje” – powiedział bp Shwe. Z przekonaniem stwierdził: „Jest wiele wyzwań i trudności, ale Bóg nam pomaga”. Dzieląc się swym świadectwem życia ze swym ludem, wyznał: „Kiedy mówią mi: 'Biskupie, nie mamy ryżu dla dzieci’, zawsze ktoś inny dzwoni do mnie, by zaoferować pomoc. To, co mamy, nie wystarcza, ale działamy stopniowo i mnożymy dobro”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |