Zdjęcie ilustracyjne. fot. cathopic

Młody prawnik rzuca wszystko dla misji w chilijskich slumsach [ROZMOWA]

„Ostatnie dni były ciężkie dla Chile – społeczeństwo się dzieli, spłonęło kilka kościołów. Chile przeżywa ciężki okres” – mówi w rozmowie z KAI Przemysław Puzio – absolwent prawa i student 5 roku prawa kanonicznego na UKSW. Mimo trudności oraz pandemii koronawirusa planuje pojechać do Chile, by w slumsach Valparaiso wspierać potrzebujących.

Dawid Gospodarek (KAI): Masz już za sobą jedną misyjną wyprawę w ramach akcji Domy Serca. Powiedz, czym różnią się te misje od innych wolontariatów?

>>> „Podczas gdy Ty paliłeś świątynię, Kościół rozdawał jedzenie najuboższym” 

Przemysław Puzio: Domy Serca to fundacja oraz prywatne stowarzyszenie wiernych Kościoła katolickiego, które od lat zaraża młodych ludzi swoim charyzmatem. Składają się na niego trzy elementy – współczucie i pocieszenie, modlitwa oraz wspólnota. Działa to w sposób specyficzny – w każdym domu mieszka ok. 4 wolontariuszy z różnych krajów, którzy tworzą swego rodzaju wspólnotę życia. Dom znajduje się zawsze w dzielnicach najuboższych, w slumsach, pośrodku tych najbardziej potrzebujących. Drzwi do niego są zawsze otwarte. Jasną kwestią dla całej dzielnicy jest to, czym żyją ci młodzi ludzie – każdego dnia starają się iść za Chrystusem. Przejawia się to w bogatej modlitwie każdego dnia – w liturgii godzin, różańcu, Eucharystii i chyba co najbardziej charakterystyczne – godzinie osobistej adoracji każdego z wolontariuszy w kaplicy Domu Serca (każdy Dom ma takie miejsce do modlitwy z Najświętszym Sakramentem). Nie jest to więc jakiś filantropijny wolontariat, tylko chrześcijańska misja, która nieustannie bierze źródło i siłę z modlitwy. Oprócz bogatego życia modlitewnego oraz oddania ubogim, młodzi przed wyjazdem składają przyrzeczenia ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Nie mają swoich pieniędzy, dostają skromne kieszonkowe raz na tydzień (np. w niektórych krajach jest to 1 dolar), z którego muszą opłacić komunikację miejską w dniu odpoczynku albo nie częściej niż raz w tygodniu wykupić sobie dostęp do Internetu. Nie jest to więc przygodna wyprawa, tylko prawdziwa próba podjęcia życia Ewangelią.

fot. cathopic

Skąd u prawnika zainteresowanie misjami? Dlaczego chcesz się w nie angażować?

Jeszcze zanim wybrałem się na studia, już myślałem o misjach. Jako absolwent prawa, tak naprawdę nie mam żadnych przydających się tam umiejętności. Nikt nie spyta mnie o dyplom, doświadczenie, ani czym się wcześniej zajmowałem. I osobiście tu bardzo liczę na naukę pokory.

Co do samego prawa – nie ukrywam, że pewnie i ten zawód miał spory wpływ na podjęcie takiej decyzji. Obecnie praca prawnika coraz częściej wygląda tak, że pomaga się „grubym rybom” być jeszcze majętniejszymi. Naprawdę ciężko dopatrzyć się w tym jakiejś misji, konkretnej pomocy człowiekowi, zmieniania świata na lepsze. W specyficznej Warszawie, mając 24 lata naprawdę ciężko dać wyraz tym młodzieńczym ideałom, które chyba z wyrosły Ewangelii. Starałem się. Przez ponad 2 lata chodziłem do bezdomnych na ulicę. Ale to ciągle było za mało, choć już czułem się pewniej w swoim spełnianiu się. Teraz, kiedy padło slumsy w Chile, wiem, że to będzie to.

>>> Chile: protesty przerodziły się w akty wandalizmu – płoną kościoły [ZDJĘCIA] 

Dlaczego Chile? Co tam będziesz robić?

W zasadzie nie podejmowałem decyzji o kraju, do którego polecę. Domom Serca mówiłem tylko, że chcę by był to kraj, w którym język jest możliwy do nauczenia oraz wspomniałem o wielkim pragnieniu apostolatu w więzieniu. Byłem otwarty na kraj. Wybrano mi Chile.

Co dla mnie bardzo istotne – nie jadę w podróż. Sporo już w życiu zobaczyłem. Chcę po prostu pomóc, spędzając 14 miesięcy w jednym miejscu. Owszem, po drodze są ciekawe wątki takie jak kultura, inny klimat, oderwanie od swojej dotychczasowej rzeczywistości. Ale nie odgrywa to dla mnie takiego znaczenia jak cel misji. Od początku powtarzałem – ja jadę do roboty! W skrusze przed wszystkimi moimi darczyńcami, co chwilę podkreślam – nie jesteście fundatorami mojej przygody, jesteście ludźmi sprawiającymi, że zaniesienie pomocy będzie możliwe. Każda ofiarowana mi pomoc to wielki kredyt zaufania, wobec czego postaram się nie zawieść.

Fot. unsplash

Gdzie będziesz mieszkał?

Będę mieszkał w mieście Valparaiso, w centralnym Chile, wśród ubogich, w slumsach. Zamieszkam razem z trójką ludzi z innych stron świata (na ten moment wiem, że będzie to dwóch Argentyńczyków i Brazylijka). Misjonarze Domów Serca przede wszystkim są. Na wzór imienia Boga chcemy mówić – jesteśmy, którzy jesteśmy. Mieszkając wśród ubogich, żyjąc w podobnych warunkach jak oni, chcemy aby zrozumieli, że rzuciliśmy całe swoje dotychczasowe życie po to, by żyć tak jak oni, wśród nich, dla nich. Dom Serca, w którym zamieszkam, jest dyspozycyjny dla potrzebujących praktycznie przez całą dobę.

>>> Brazylia: biskupi zapraszają do posadzenia drzewa, aby uczcić zmarłych 

Jak wygląda takie życie? Czego się spodziewasz?

Każdego dnia wychodzimy w dzielnicę i odwiedzamy potrzebujących. Skrupulatnie odnotowujemy, kogo odwiedziliśmy, po to aby o nikim nigdy nie zapomnieć, nie dopuścić do sytuacji, w której ktoś pozostanie w samotności przez dłuższy czas. A tych potrzebujących są setki. Oprócz tego, jedna osoba zawsze zostaje w domu i pełni rolę gospodarza domu – wówczas gotuje dla reszty, przyjmuje dzieciaków, które zamiast pałętać się po ulicy przychodzą do nas by ktoś je w końcu zauważył. Nawet kilka razy w tygodniu zapraszamy gości do siebie, wyprawiając kolację. Staramy się, aby Dom Serca był jak najbardziej adekwatny do swojej nazwy. Oprócz tego raz w tygodniu odwiedzamy więźniów w zakładzie karnym i chorych w szpitalu dla osób z porażeniem mózgowym. To zupełnie inny rodzaj porzucenia i zapomnienia tych grup społecznych niż w Polsce. Często buduje się takie ośrodki za lasem, poza miastem – by świat po prostu o takich osobach zapomniał. Nie skrócimy tym pierwszym kary, nie uleczymy tych drugich. Możemy po prostu przy nich i dla nich być. Nie wiem, czy jest to najefektywniejsze, najlepsze, ale myślę, że po prostu ewangeliczne i to mi wystarcza, by się tego podjąć.

To nie Twoja pierwsza misyjna wyprawa. Gdzie już byłeś, co robiłeś, co Tobie dał ten czas poza fajnymi zdjęciami?

Zabrzmi to może naiwnie, ale mam wrażenie, że wszystko co wydarzyło się w moim życiu do tej pory było jednym wielkim przygotowaniem do mojej misji w Chile. Rok temu byłem w Indiach, gdzie przez miesiąc pracowałem przy budowie kościoła. Wracając stamtąd, zrozumiałem chyba najpełniej, że nie wyobrażam sobie nie przeżyć w życiu takiego czasu, gdzie zostawię swój świat, po to by dniem i nocą uczyć się miłości i bezinteresowności. Indie były dla mnie dobrym sprawdzianem – mojego zapału nie weryfikowały tylko uściski, uśmiechy czy łzy innych, ale też kilogramy noszonych kamieni, paczki targanego piasku czy kolejne ruchy łopatą, które miały powiększyć dół na fundamenty świątyni. Oprócz tego spędziłem też miesiąc wolontariatu w sanktuarium LaSalette, gdzie moim zadaniem było sprzątanie pokoi po pielgrzymach. Żadnej pracy się nie boję. Byłem prawnikiem, sprzątaczką, budowlańcem, niańką do dzieciaków. To było chyba dobre przygotowanie do tego, co mnie czeka. Mimo wszystko największym sensem nie jest dla mnie rozpoczęcie i zakończenie jakiegoś projektu, ale życie wśród tych osób. Jeszcze ich nie poznałem, a już chcę je kochać. Domy Serca mówią, że czas misji to „przedszkole miłości”.

fot. youtube

Byłeś też uczestnikiem Rejsu Niepodległości. To doświadczenie też Ci się przyda?

Robiłem w życiu wiele rzeczy i wiele sprawdzianów już przeszedłem. Pływałem na Darze Młodzieży na trasie Singapur-Hong Kong-Osaka. Pobudki o 3.30, potrzeba sumienności w swoich pokładowych obowiązkach, znużenie tym o czym przecież tyle się marzyło. Marynarzem już pewnie nigdy w życiu nie będę, ale te tygodnie spędzone na morzu z pewnością dały mi charta ducha.

Jak wyglądają przygotowania do misyjnej wyprawy? Kto w tym pomaga?

Mój wyjazd to nie wyprawa jakiegoś białego człowieka, który jedzie pokazać się pół świata dalej. To faktyczne zamieszkanie wśród tych ludzi i poznanie ich problemów. Przed wyjazdem ukończyłem ok. półroczną formację w Domach Serca, a obecnie jestem na etapie zbierania funduszy na wyjazd, nauki języka oraz wykonywanie wszelkich badań i szczepień. Na rynku pracy jestem od ponad roku, nie jestem w stanie pokryć wszystkich kosztów związanych z misją. Dlatego prowadzę zbiórki, kwestuję po kościołach, wysyłam niekiedy setki maili z prośbą o pomoc – jednak na tym etapie to ciągle nie jest wystarczające. Zbieranie funduszy jest o tyle utrudnione, że widzimy w ostatnich tygodniach znaczący spadek wiernych w kościele na niedzielnych Mszach. Jestem przekonany, że wielu ludzi może chciałoby pomóc, ale ostatni czas sprawia, że po prostu trudno do nich dotrzeć. Choć oczywiście sam także partycypuję w kosztach. Brakuje mi do pokrycia kosztów wyjazdu jeszcze ok. 10 000 zł. Czas nagli, a sytuacja w Polsce sugeruje tylko, że będzie coraz trudniej z prowadzeniem jakichkolwiek akcji.

Postarałeś się o wsparcie kard. Nycza. Dlaczego to dla Ciebie było ważne?

Przede wszystkim chciałem uzyskać jego aprobatę jako biskupa mojej diecezji. Nie zrobiłem tego, żeby poczuć się docenionym albo żeby ktoś tylko utwierdził mnie w mojej decyzji. Patrzyłem na to spotkanie jak na pójście do jednego z apostołów z zapytaniem – gdzie widzisz moje miejsce w Kościele? W czym chcesz abym ci pomógł? Tak i tutaj – chciałem, aby ksiądz kardynał mi pobłogosławił i stwierdził, że Kościół potrzebuje mnie w Chile. Jedni zostają tutaj na miejscu i realizują się w Kościele w różnych formach, ale widocznie kogoś potrzeba było też w Chile.

Masz jakieś obawy?

Obaw mam sporo, choć wiem, że wszystkie one są po to, aby mnie sprawdzić. Ostatnie dni były ciężkie dla Chile – społeczeństwo się dzieli, spłonęło kilka kościołów. Chile przeżywa ciężki okres. Poza tym mamy pandemię – jak rozmawiałem z obecnymi wolontariuszami – były tygodnie, kiedy musieli być zamknięci, nie mogli pomagać. Więzienie i szpital otworzą się po długiej przerwie dopiero niebawem. Ufam jednak, że koronawirus nie sprawi, że moja misja miałaby być niepełną i będę mógł dać doświadczyć napotkanym opuszczonym z dzielnicę biedy Valparaiso, że nie są sami, że są wartościowi i kochani.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze