Młodzi w Kościele. Czego oczekujemy, co nas do niego przyciąga? [FELIETON]
Czym się różni msza święta dla studentów od tej zwykłej? Czy w ogóle czymś się różni? I czego młodzi ludzie poszukują w Kościele?
Niedziela, 2 lutego. Jak co tydzień, idę na mszę dla studentów do jednej z poznańskich parafii. I choć to nie jest „moja parafia”, to właśnie ze względu na tę mszę do niej chodzę.
Znajomi nieznajomi
Jeszcze przed rozpoczęciem liturgii ksiądz pyta, kto przyniósł świecę. W końcu był to dzień Ofiarowania Pańskiego. Nie zgłasza się jednak nikt oprócz jednej osoby. Sama też jej nie wzięłam, bo niestety, ale jedyna, jaką posiadałam w mieszkaniu, to taka ozdobna, w dodatku o zapachu kwitnących brzoskwiń! I założę się, że nie tylko ja miałam taki problem. Dlatego też powstaje pomysł, że na początku mszy każdy podejdzie do chrzcielnicy ustawionej na środku kościoła, przeżegna się wodą święconą, a później dotknie paschału.
I kiedy już chyba wszyscy zwizualizowali sobie to zadanie, nagle ksiądz mówi, że dzisiaj taki deszczowy i przygnębiający dzień, więc niech każdy poda rękę czterem osobom obok siebie. I w tym momencie na chwilę w kościele powstaje szum i wszyscy uśmiechają się do ludzi, których w wielu przypadkach widzą dopiero pierwszy raz na oczy. Dla mnie był to naprawdę dobry pomysł. Bo, jak się okazało, samo podanie komuś obcemu ręki, sprawia, że chociaż przez krótką chwilę tworzy się z nim więź i nie jest on już aż tak obcy.
Dlaczego?
Ze względu na brak czasu nie należę do żadnej wspólnej akademickiej. Na mszę akademicką postanowiłam jednak pójść pierwszy raz w tamtym roku. I tak mi się spodobało, że nie wyobrażam już sobie niedzieli bez niej!
A co sprawia, że wybieram właśnie tę niedzielną mszę? Przede wszystkim to, że mimo iż najczęściej chodzę na nią sama, to czuję się wtedy, jakbym do kościoła przyszła z najlepszymi znajomymi. Są to osoby w moim wieku, może trochę starsze. Ale mimo że zupełnie ich nie znam, na mszy razem z nimi w ogóle tego nie odczuwam.
Na tę mszę przyciąga mnie też… kazanie. Kazanie, które ksiądz mówi wychodząc na środek kościoła. To zupełnie coś innego od sytuacji, gdy słucha się duchownego przemawiającego do wiernych z ambony. Wtedy bowiem w pewnym sensie czuje się jego „wyższość”. Na mszy, na którą chodzę, tak nie ma. Samo kazanie jest również dostosowane do młodzieży, do studentów. Ksiądz mówi o dylematach młodych związanych z wiarą, odpowiada na pytania, tłumaczy Ewangelię i przede wszystkim – rozumienie nas.
>>> Brat Marek z Taizé: młodzi szukają fundamentu dla swojego życia
I muszę w tym miejscu przyznać, że jeśli podczas kazania ksiądz przez pół godziny opowiada o tym, że coraz mniej osób chodzi do kościoła i narzeka, to wyłączam się już po pięciu minutach i myślę o czymś innym. Idąc na mszę akademicką wiem, że tak nie będzie i że słów księdza wysłucham z uwagą.
Atutem takiej mszy jest też dla mnie zespół muzyczny. Zespół, który gra i śpiewa w taki sposób, że trudno do niego nie dołączyć. Zupełnie inaczej niż w przypadku nie jednego organisty. 😉
Młodzi w Kościele
Wszystkie powyższe kwestie przyciągają mnie na mszę akademicką. A co mnie, jako osobę młodą, jako studentkę przede wszystkim przyciąga do Kościoła?
Z pewnością duży wpływ ma na to fakt, że wiarę wyniosłam z domu i zostałam tak wychowana, że nie wyobrażam sobie niedzieli bez mszy. Ale przecież wiele osób w podobnej sytuacji mimo to rezygnuje z chodzenia do kościoła. Jak przekonać ich do zmiany, mówił o tym wielokrotnie chociażby o. Adam Szustak OP, dlatego ja już nie będę.
Mogę za to napisać, że jeden z moich znajomych po wielu latach niechodzenia do kościoła, na mszę akademicką poszedł ze mną z… ciekawości. Bo tyle mu o niej opowiadałam! Poszedł na nią pół roku temu i chodzi nadal. Bo przyciągnęło go właśnie to, o czym napisałam wcześniej.
Pozwolę sobie w tym momencie wypowiedzieć się w liczbie mnogiej. Jak już wcześniej wspomniałam – idąc na mszę, nie lubimy słyszeć na niej narzekania na nas. Nie lubimy, gdy ksiądz, chociażby mówiąc kazanie, wywyższa się i uważa nas za gorszych. Do dzisiaj pamiętam ówczesnego proboszcza mojej parafii, który podczas przygotowania do bierzmowania powiedział do setki nastolatków, że nasze problemy to nie są problemy i nie wiemy nic o życiu. Takie sytuacje nie przyciągają nas do Kościoła.
Przyciąga nas zrozumienie. Zrozumienie naszych rozterek, dylematów, tego, że właśnie teraz podejmujemy decyzje o wyborze studiów czy też o podjęciu pierwszej pracy. I mimo że niektórzy dorośli już zapomnieli, jak to jest być w naszym wieku, to przecież są to dla nas decyzje, które będą miały duży wpływ na naszą przyszłość. Dlatego też idąc na mszę chcemy usłyszeć, że Bóg jest zawsze z nami. Że czuwa nad nami podczas sesji, podczas miłosnych rozczarowań i gdy odnosimy jakieś sukcesy. Bo przecież o to w tym wszystkim chodzi – by spotykać Go każdego dnia, a w niedzielę podczas mszy móc uwielbić. Czy to radosnym śpiewem, czy to słuchaniem Jego słowa. A nie narzekaniem.
>>> Sesja depresja? Nie przesadzaj! [FELIETON]
Bo jeśli młoda, dojrzewająca osoba, wciąż poszukująca swojej życiowej drogi, idzie na mszę i słyszy chociażby to, co ja kilka lat temu, to może poczuć się odrzucona, a z pewnością niezrozumiana. Dlatego potrzeba nam więcej takich księży jak ten, o którym wspomniałam na początku. I potrzeba nam takich księży również w tych mniejszych parafiach. Bo właśnie z takiej pochodzę. I mimo iż jest w niej proboszcz i dwóch wikariuszy, to jeden z nich odprawia msze dla dzieci, a drugi przygotowuje do bierzmowania. I tak np. studiująca osoba przyjeżdżając do domu na weekend i idąc w niedzielę do kościoła, ma okazję usłyszeć kazanie, na które ksiądz przynosi misie, by je lepiej zobrazować, kazanie dla przyszłych bierzmowanych lub takie dla dużo starszych osób. Masz dwadzieścia lat. Którą mszę wybierasz?
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |