
fot. Louis-Auguste Bisson – Ernst Burger:/Wikipedia
Najważniejsza dla niego była choroba i muzyka [RECENZJA]
10 października do kin wejdzie film „Chopin, Chopin!”. Obraz ten opowiada o paryskim etapie życia Fryderyka Chopina – akcentując przede wszystkim jego zmagania z gruźlicą. W rolę wielkiego artysty wcielił się Eryk Kulm – i trzeba przyznać, że jego kreacja jest wybitna.
Pamiętam jeszcze z czasów szkolnych najbardziej znaną sentencję dotyczącą Chopina: „Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel”. Tak w 1849 r., dzień po śmierci, wielkiego wirtuoza podsumował Cyprian Kamil Norwid, skądinąd też wielki artysta. Miałem te słowa w głowie, siadając do seansu filmu „Chopin, Chopin!”. I owszem, obraz ten oddaje sens słów Norwida – bo pokazuje nam żyjącego w Paryżu Fryderyka, który nie ukrywa swej polskości i przywiązania do ojczyzny. I który ma ogromny talent – czego jest zdecydowanie świadom. Ale film w reżyserii Michała Kwiecińskiego, do scenariusza napisanego przez Bartosza Janiszewskiego, daje znam znacznie szersze spojrzenie na życie mistrza. Widzimy w nim wiele różnych oblicz Chopina – a motywem przewodnim jest… choroba artysty.

W końcu mówi „przegrywam”
Filmowego Chopina poznajemy, gdy ma 25 lat i korzysta z życia. Jest młodym, utalentowanym artystą – przed nim świetnie zapowiadająca się kariera. Jest duszą towarzystwa, trochę bawidamkiem – nie stroni od towarzystwa pięknych kobiet. Raczej nie chce się ustabilizować – dobrze mu tak, jak jest. I ten młody mężczyzna nagle dostaje diagnozę – choruje na gruźlicę. Od tego momentu nic już nie będzie takie samo – choć jednocześnie Fryderyk próbuje żyć jak dawniej. Tylko że nie da się żyć jak dawniej, mając świadomość czyhającej gdzieś w pobliżu śmierci. Nagle jedzie do dawno niewidzianej rodziny, nagle próbuje się zaręczyć z jedną z dawnych znajomych, próbuje jakoś ogarnąć swoje życie. Jednocześnie – robi dobrą minę do złej gry. Próbuje nie zauważać choroby, jakby jej nie było, jakby nie miała istotnego wpływu na jego życie. Ale tak nie da się długo funkcjonować. Fryderyk próbuje nie zauważać kolejnych dosięgających go strat – one jednak mają na niego coraz większy wpływ. Ten film opowiada o artyście, który latami dochodzi do prawdy o sobie i swojej chorobie – aż do momentu pogodzenia się ze swoim losem. W końcu przychodzi moment, w którym Chopin potrafi powiedzieć po prostu „przegrywam”. Moment, w którym godzi się z nieuchronną śmiercią, z kolejną stratą, która go zaraz dotknie. Przyznam, że dla mnie ogromnym walorem tego obrazu jest właśnie takie ludzkie pokazanie Chopina. Często myślimy o nim jak o wielkim artyście – którym wszak był – ale zapominamy, że był też zwyczajnym człowiekiem. I zmagał się w życiu z wieloma trudnościami. Oglądając zwiastun filmu dałem się trochę wpuścić w maliny. Odniosłem wrażenie, że zobaczę obraz o tym, jak Chopin korzysta z życia. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie, gdy zorientowałem się, o czym naprawdę jest ten film! Nie spodziewałem się aż tak głębokiej historii skupionej wokół przemijania.
>>> Kard. Aguiar: imigranci nie mogą być traktowani jak piłeczki do ping ponga
Czy potrafił kochać?
Poza chorobą można też uznać film „Chopin, Chopin!” za opowieść o relacjach. Obserwujemy na ekranie różne relacje zawierane przez Fryderyka. Dzięki nim możemy zrozumieć, jak skomplikowanym człowiekiem był nasz wirtuoz. Bardzo ciekawie ukazano przyjaźń Chopina z Franciszkiem Lisztem. Mimo różnych życiowych zawirowań mężczyźni wciąż są sobie bliscy i mogą na siebie liczyć. Jednak jeszcze ciekawiej ukazano miłosne perypetie Chopina. Ja po tym seansie zadałem sobie jedno pytanie: czy Fryderyk w ogóle potrafił kochać? Zwłaszcza relacja z George Sand wiele mówi nam w tym temacie. Ich związek trwał ok. 10 lat, były w nim i momenty bardziej namiętne, i te bardziej zdystansowane. Ale ostatecznie pianista słyszy od pisarki: „Przez lata przyzwyczaiłam się, że dla ciebie najważniejsze są twoja choroba i muzyka”. Ważne, że nie dostajemy tu obrazu nieskazitelnego, wielkiego Chopina – ale tego bardziej prawdziwego, który różnie radzi sobie z życiem. Chopin w pewien sposób całe swoje życie, także to uczuciowe, podporządkował muzyce, a chyba jeszcze bardziej chorobie. Dlatego nawet wątki dotyczące relacji Fryderyka z innymi ludźmi ostatecznie podporządkowane są temu najważniejszemu – konfrontacji człowieka chcącego cieszyć się życiem z trwającą wiele lat chorobą. Zresztą, twórcy wielokrotnie skorzystali z bardzo ciekawego zabiegu. Gdy widzimy dramatyczne sceny, w których Fryderyk mierzy się z kolejnymi etapami choroby – to zaraz po nich dostajemy sceny z Chopinem próbującym normalnie żyć. Tak jakby bohater filmu zapraszał widzów do wzięcia w nawias tego, co jeszcze przed chwilą widzieliśmy na ekranie – zaostrzanie się objawów choroby.
>>> Bp Zadarko: nie można być obojętnym wobec tego, co dotyczy migrantów
Film jednego aktora
Obraz „Chopin, Chopin!” warto docenić wizualnie – dzięki żmudnej pracy scenografów udało się oddać klimat Paryża (i nie tylko) z XIX w. Trochę miałem wrażenie, jakbym oglądał świat z ekranizacji książek Dickensa – i to zdecydowanie uznaję za atut tego filmu. Docenić warto też muzykę. Wbrew pozorom nie jest to film na wskroś muzyczny – choć przecież opowiada o wielkim muzyku. Czasem nawet muzyki w nim brakuje – i jest to bardzo znaczące, bo dzięki ciszy udało się uwypuklić dramatyzm wielu scen. A muzyka, piękna, Chopinowska – też podkreśla charakter wielu scen. Zwłaszcza tych najbardziej emocjonalnych. Wreszcie jednak, na koniec, chcę napisać o najważniejszym atucie filmu „Chopin, Chopin!”. Jest nim Eryk Kulm, odtwórca głównej roli. Choć na ekranie aktorek i aktorów pojawia się naprawdę wiele (i to często wybitne kreacje), to tak naprawdę liczy się tu właśnie Kulm. To film jednego aktora. Udało mu się stworzyć wybitną kreację aktorską. Jego Chopin mocno ewoluuje. Na początku jest bardzo zdystansowany, prawie pozbawiony emocji – pomyślałem, nawet, że ma „pokerową twarz”. Bo faktycznie – na początku filmu na jego twarzy dzieje się bardzo mało. Z czasem, jak życie i choroba coraz bardziej przytłaczają Fryderyka, na twarzy Kulma pojawia się też coraz więcej emocji. Przestaje być przezroczysty, im bliżej finału – tym więcej po sobie pokazuje. Coraz bardziej doświadczony życiem i chorobą Chopin przestaje bowiem udawać, że wszystko jest okej. Albo też sytuacja wymyka mu się spod kontroli – świetnie udało się tę ewolucję postawy Chopina odegrać Kulmowi. To był dobry wybór – na długo zapamiętam Chopina wykreowanego przez Eryka Kulma.
To film odpowiedni na jesień – nastrojowa, klimatyczna opowieść o niełatwym życiu naszego najbardziej znanego migranta. Warto ją zobaczyć!
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |