Nic nie może przecież wiecznie trwać [KOMENTARZ]
„Łatwiej odchodzi się tym, którzy się kochali, tym, którzy walczyli o relacje, nawet jeżeli te relacje były potwornie trudne” – opowiadał swego czasu ks. Jan Kaczkowski. O zmarłym kilka lat temu kapłanie mówi się ostatnio sporo – bo w kinach pojawił się film o jego osobie. Film, który z niejednego wycisnął już mnóstwo łez.
Anna Jantar zginęła w wypadku lotniczym kilka miesięcy przed swoimi trzydziestymi urodzinami. Piosenkarka odeszła 42 lata temu. Miałaby dziś dopiero 72 lata. A przecież dłużej jej już nie ma, niż była…Ksiądz Jan Kaczkowski zmarł na raka rok przed swoja czterdziestką. Sam mam 36 lat i zdecydowanie nie czuję się jeszcze „na siłach”, by umierać. To nie ten czas, chcę jeszcze cos przeżyć po tej stronie. Gdy słyszymy o śmierci ludzi w tak młodym wieku – jak w przypadku Jantar i Kaczkowskiego – to coś się w nas szczególnie mocno obrusza. Buntujemy się wewnątrz – bo przecież doszło do załamania jakich elementarnych praw rządzących światem. Ze świata odeszli przedstawiciele nie tego pokolenia.
Niepozorna piosenka
Dlaczego wspominam akurat te dwie postaci? Wszystko przez film „Johnny”. Na samym końcu filmu otrzymujemy sekwencję kilku scen, którym towarzyszy piosenka „Nic nie może przecież wiecznie trwać”. Utwór Anny Jantar śpiewa w tym wypadku Dawid Podsiadło. Już po seansie dowiedziałem się, że to cover, który powstał kilka lat temu na potrzeby Męskiego Grania. I może to zaskakujące – ale to właśnie ta piosenka była dla mnie najbardziej wzruszającym i najmocniejszym punktem całego filmu o księdzu Janie. Oczywiście, cała filmowa historia jest bardzo przejmująca i chwytająca za serce. Co ważne – nie towarzyszy jej jednak nadmierne przesłodzenie i ckliwość. Ja przed obejrzeniem filmu przeczytałem książkę „Johnny”, którą napisał autor scenariusza filmowego. Dlatego też w warstwie fabularnej nie byłem tak bardzo zaskoczony tym, co widzę. Wiedziałem, jaki będzie przebieg wydarzeń. Wzruszałem się i płakałem w czasie lektury, film oglądałem więc już bardziej „na zimno” (co nie znaczy, że mnie nie poruszył – poruszył, i to bardzo). Dlatego też to cover w wykonaniu Dawida Podsiadło w połączeniu z towarzyszącą mu sekwencją scen był dla mnie największym zaskoczeniem.
>>> Ks. Jan Kaczkowski: Boga należy się bać w pozytywnym znaczeniu [ROZMOWA]
Na pełnej petardzie
Dlaczego w filmie o założycielu hospicjum w Pucku najbardziej dotknęła mnie piosenka? Chyba przez jej treść. Od kiedy tylko po raz pierwszy, pewnie gdzieś w telewizji albo w internecie, usłyszałem Annę Jantar śpiewającą przed laty, że „Nic nie może przecież trwać” – coś mną głęboko wstrząsnęło. Treść tego utworu mocno do mnie przemawia. Tak bardzo uświadamia nam, że jesteśmy tutaj tylko na chwilę. Czasem dłuższą, innym razem krótszą – ale zawsze to tylko chwila. „Co zesłał los, trzeba będzie stracić” – jak bumerang wracają do mnie te słowa. Ale ich wydźwięk, wbrew pozorom, nie jest negatywny. Ja odbieram tę piosenkę jako wezwanie podobne do tego, którym kierował się w życiu ks. Jan Kaczkowski. Wszystko przemija, wszystko – po tej stronie – w końcu się straci. Odchodzą i ludzie. Bo nic nie trwa wiecznie. A w związku z tym powinniśmy cenić sobie każdą chwilę, każdą daną nam minutę, którą możemy spędzić w ludźmi, których kochamy. To właśnie jest życie na „pełnej petardzie”, do którego tak zachęcał Johnny. Życie, z którego czerpiemy pełnymi garściami. Życie, w które wchodzimy na 100%. I nie chodzi tu o swobodne carpe diem i róbta co chceta (choć i w tych hasłach jest wiele mądrości – jeśli je głębiej przeanalizujemy). Chodzi o bycie w pełni tu i teraz, o skupianie się na dzisiaj. Ważne jest myślenie o przyszłości, zabezpieczanie się na nią itd. – to prawda. Ale nie możemy odrywać się od tego, co dzieje się teraz. Bo czasem możemy zatracić się w myśleniu o kiedyś, o potem – i przez to nie docenić tego, co mamy. A mamy wiele i możemy naprawdę żyć na „pełnej petardzie”. Tak żył Jan, i tak zapewne starała się też żyć Anna Jantar. „Wtedy dziwisz się, że tak kocham nieprzytomnie, jakby zaraz świat miał się skończyć” – słyszymy w piosence. I gdy mamy przed sobą obrazki z życia ks. Jana, to te słowa nabierają ogromnej mocy. Jan wiedział, że jego świat tu i teraz zaraz się skończy. Dlatego „kochał” – żył – do nieprzytomności. Bo wiedział, że nie chce stracić szansy, którą jest życie tu i teraz.
Kaczkowski odczarowany
Film „Johnny” – tak samo jak książka – pod względem fabularnym jest bardzo ciekawie skomponowany. Można było pójść w kierunku typowej biografii i laurki dla ks. Kaczkowskiego. Nic takiego jednak się nie zadziało. Fakt, jest to opowieść o księdzu Janie, ale to też opowieść o pewnym chłopaku – Patryku. Gdybyśmy dostali historię skupioną tylko na Kaczkowskim – to wiedzielibyśmy, czego mniej więcej się spodziewać. Tymczasem wpleciona w jego historię opowieść o życiu Patryka sprawia, że widz czy czytelnik do końca nie wie, jak potoczą się losy bohaterów (a przynajmniej jednego z nich). Patryk, chłopak z marginesu, to zresztą narrator tej historii. To z jego perspektywy poznajemy samego ks. Jana. Trzeba przyznać, że dzięki Patrykowi Kaczkowski zszedł trochę z piedestału. Film pokazuje, że to nie tylko onkocelebryta, ale też człowiek pełen słabości, który podjął nierówną walkę. Odczarowano nam – i bardzo dobrze – pewien mit twardego i wyłącznie silnego ks. Kaczkowskiego. Owszem, taki też był – ale nie był tylko taki.
Żyć do nieprzytomności
Dobrze też, że przy okazji filmu i książki znów więcej się mówi o ks. Janie i pojawiają się kolejne publikacje, także z jego własnymi słowami. „Zamiast czekać, zacznij żyć” to książka, która ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Znak. Zebrano w niej trochę niepublikowanych wcześniej słów ks. Jana, w których ten niezwykły duchowny każe nam wyjść ze swojej strefy komfortu. Wśród tekstów, które można znaleźć w tym zbiorze na pewno warto zwrócić uwagę na kazanie dla dzieci o śmierci i o wierze. Ks. Kaczkowski tak zwyczajnie opowiada w nim dzieciom m.in. o sowiej pierwszej Komunii i spowiedzi św. Mówi o tym, że… skłamał w konfesjonale! Choć najbardziej wzrusza oczywiście ten fragment rozmowy (bo to kazanie, które było dialogiem z dziećmi), w którym tak otwarcie opowiada młodym o swojej chorobie. Mówi im, że dotrwa do wakacji, może trochę dłużej – i że idzie na rekord, bo dawano mu pół roku, a od diagnozy minęły już prawie trzy. „Proszę się absolutnie nie bać śmierci. Proszę się absolutnie nie bać rozmawiać z dziećmi o umieraniu” – opowiada zmarły w 2016 roku kapłan. Kazanie dla dzieci to jednak dodatek. Wydana niedawno książka to przede wszystkim opowieść Jana o tym, że nie warto czekać z bliskością; o tym, jak nie być pluszowym katolikiem i o tym, za czym warto w życiu tęsknić. Wreszcie, to też książka o tym, jak brzmi głos Boga. Jan nie owija w bawełnę. Mówi konkretnie – jak jest i co mamy robić. A są to słowa czasem bardzo mocne, jak to o celibacie: „W celibacie to nie brak seksu jest najtrudniejszy. Najtrudniejsza jest ta samotność – nikt cię nie przytuli, nikt nie jest z tobą”. W filmie i w książce „Johnny” padło wiele mądrych słów, ale siłą rzeczy nie dało się w nich zmieścić wszystkiego, z czym zostawił nas ks. Kaczkowski. Książki takie jak „Zamiast czekać, zacznij żyć” pozwalają nam zatem zgłębić to, z czym chciał zostawić nas ks. Jan. Sam tytuł zresztą też pięknie koresponduje z przywoływaną już piosenką i jej przesłaniem. Mamy kochać nieprzytomnie – tu i teraz. Czyli mamy żyć nieprzytomnie – tu i teraz. Właśnie dlatego, że innego życia nie mamy – więc to dane nam trzeba wykorzystać „na pełnej petardzie”. Nie wiemy przecież, ile jeszcze pozostało nam tu czasu. Może odejdziemy pokoleniowo – jak przeżyjemy te 80, 90 lat. Ale może wcześniej – jak Anna i Jan. To życie tu i teraz ma bardzo konkretny wpływ na życie tam i wtedy. Nie ma sensu go marnować.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |