Nie spodziewałam się niczego, a otrzymałam wszystko [ROZMOWA]
– Każde spotkanie z Matką Bożą zmienia człowieka. Bo Ona prowadzi do swojego Syna, który potrafi przemienić mętną wodę naszych szarych, brzydkich, smutnych, wypełnionych niejednokrotnie zwątpieniem dni w wyborne, szlachetne, klarowne wino dni radosnych, wypełnionych uśmiechem, pokojem, które prowadzą do budowania pokoju i miłości – mówi Barbara Buk, która w tym roku po raz pierwszy uczestniczyła w Festiwalu Młodych w Medjugorie.
W tym roku w Medjugorie odbył się już po raz 35. Międzynarodowy Festiwal Młodych. Każdego roku do tej małej miejscowości w Bośni i Hercegowinie przyjeżdża kilkadziesiąt tysięcy młodych oraz kilkuset księży z całego świata.
Justyna Nowicka: Wiele osób poleca wyjazd do Medjugorie, ale wielu także odradza. A dlaczego Ty zdecydowałaś się tam pojechać?
Barbara Buk: – Rankiem 30 lipca rozpoczęłam swoją pielgrzymkę do Medjugorie. Pielgrzymkę totalnie inną niż te, w których do tej pory uczestniczyłam. O Medjugorie wiedziałam jedynie tyle, że jest to niewielka miejscowość, którą wybrała sobie Matka Boża – Królowa Pokoju, aby rozmawiać z ludźmi, tzw. widzącymi, i że objawienia trwają tam do dzisiaj. Tyle wiedziałam o tym miejscu i tyle mi wystarczyło, abym tam pojechała. Jak widać, jestem dość niewymagającym pielgrzymem: Matka Boża przekona mnie zawsze, bym wyruszyła do Niej w pielgrzymią drogę. Reszta jest jedynie dodatkiem.
O pielgrzymce na 35. Festiwal Młodych w Medjugorie dowiedziałam się na rekolekcjach Różańca bez Granic w Licheniu, organizowanych przez Zgromadzenie Misjonarzy Świętej Rodziny. Jeden z misjonarzy prowadzących rekolekcje serdecznie zaprosił do udziału w pielgrzymce, zaznaczając żartobliwie, że wpłacił już zaliczkę za autokar (z miejscami leżącymi!) w dość wysokiej kwocie. Upewniwszy się, że kwota ta ma cztery, a nie trzy zera – jak mylnie myślałam, i że to jednak sporo pieniędzy, i że nie można dopuścić, aby wpłacona zaliczka przepadła, postanowiłam pomóc i wyruszyć na pielgrzymkę. Wiedziałam tylko, że nie chcę jechać tam sama. Napisałam do kilku osób i w bardzo krótkim czasie znalazłam dwie koleżanki, które zdecydowały się dołączyć. Byłam szczęśliwa.
W naszej trzyosobowej brygadzie wyruszyłyśmy 30 lipca z Poznania do Katowic na miejsce zbiórki. Ranek rozpoczął się dość nerwowo, ponieważ wbiegałam na peron o godzinie 6.59, a pociąg odjeżdżał o godzinie 7.00. Ranki bywają po prostu trudne, a splot okoliczności nie zawsze jest fortunny! Dzięki życzliwości konduktora, który pomógł mi jeszcze wnieść do pociągu sporego rozmiaru walizkę, szczęśliwe i nie wiadomo dlaczego ubawione zaistniałą sytuacją, wyruszyłyśmy w stronę Wrocławia. Tam szybka kawka i błyskawiczne śniadanko, spotkanie z innymi pielgrzymami (Kamil i Krzysiu) i dalej w stronę Katowic. W Katowicach dołączyła do nas pani Halinka z Bustryku, którą odebraliśmy z dworca i można było wspólnie ruszać w stronę miejsca zbiórki. Wyruszaliśmy po godzinie 15.00. Nasz autokar wiózł pielgrzymów z Gdańska, Warszawy, Piotrkowa Trybunalskiego, Katowic i Poznania.
Jechali z wami misjonarze Świętej Rodziny?
– Naszym duchowym przewodnikiem był ks. Łukasz Skołud MSF, misjonarz Świętej Rodziny posługujący w Długopolu (Kotlina Kłodzka), który, jako prowincjalny referent powołań w zgromadzeniu, na co dzień wraz z ks. Adamem Gacą MSF prowadzi Duszpasterstwo powołaniowo-młodzieżowe misjonarzy Świętej Rodziny. Duszpasterstwo to jest pomocą dla młodych ludzi w odkrywaniu powołania, jakie przygotował dla nich Pan Bóg. Misjonarze z Długopola starają się, aby poprzez liczne rekolekcje, weekendy, skupienia, które prowadzą dla młodych, łączona była duchowość ze sportem (jazdą na rowerze, szusowaniem na nartach), wędrowaniem po górach, budowaniem zdrowych nawyków. Wszystko odbywa się w radosnej (młodość!) i bezpiecznej atmosferze, w długopolskim domu pełnym prostoty, bliskości gór, którego sercem jest kaplica z Najświętszym Sakramentem zawsze wypełniona modlitwą różańcową, ciszą, obecnością tych, którzy pragną być przy Jezusie i Jego Matce, Maryi. Jechaliśmy na Mladifest (Festiwal Młodych), więc dla kapłanów zajmujących się na co dzień duszpasterstwem młodzieżowym to czas wzmożonej pracy i wypatrywania młodych, zapraszania ich do czegoś więcej, do budowania z nimi relacji i żywej wspólnoty.
A jak długo trwała podróż?
– Do Medjugorie dotarliśmy następnego dnia popołudniu. Rankiem uczestniczyliśmy we mszy świętej w Vepric, w sanktuarium Matki Bożej nazywanym „chorwackim Lourdes”. Nieco zaspanych pielgrzymów z Polski powitał zapierający dech w piersiach widok pobliskich gór i wzniesień, opromienionych dopiero co wstającym słońcem. Umocnieni Eucharystią udaliśmy się nad morze, aby nieco odetchnąć po podróży. Woda działa na człowieka zawsze kojąco i uspokaja.
Do Medjugorie przybyliśmy popołudniu. Od razu zaskoczyła mnie prostota tego miejsca. Niewielkie miasteczko, o statusie raczej wioski niż wielotysięcznego miasta, z prostym kościółkiem pośrodku, sklepy z dewocjonaliami, parę restauracji, hoteli, a gdzie okiem nie sięgnąć – bliskość gór i wzniesień. Pomyślałam sobie wtedy, że Matka Boża lubi góry! Zachłystuję się pierwszymi chwilami w Medjugorie, tą prostotą, ciszą, skupieniem, które jest już odczuwalne na wieczornej mszy świętej. „Będzie mi się tutaj podobać”, myślę wieczorem, i zasypiam od razu, bo jednak zmęczenie drogą daje o sobie znać.
I rozpoczął się Festiwal Młodych…
– Tak! Następnego dnia rano. W tym roku myślą przewodnią były słowa: „Maria obrała lepszą cząstkę…” (Łk 10,42). Codziennie przed południem odbywały się katechezy, były głoszone świadectwa przeplatane międzynarodowym śpiewem i modlitwą. Blok przedpołudniowy kończyła modlitwa Anioł Pański. Później pielgrzymi spotykali się w małych grupkach, siadali na placu za kościołem, śpiewali, rozmawiali. Było czuć atmosferę wielokulturowości, różnorodności, ale przede wszystkim głębokiej modlitwy i jedności.
Wzrok mój już pierwszego dnia pobytu w Medjugorie przykuł jeden widok. Mówi się, że Jasna Góra jest konfesjonałem Polski. Do Medjugorie przylgnęło określenie „konfesjonał świata”. I rzeczywiście można tutaj tego doświadczyć. Wokół kościoła siedzą na krzesełkach lub drewnianych ławeczkach księża z całego świata, obok nich tabliczki z informacją o językach, w których spowiadają. Wciąż podchodzą ludzie, przysiadają, przyklejają, spowiadają się, płaczą… Widok ten jest niesamowity i naprawdę chwyta za serce. Jak wielu ludzi, jak wielu z nas (ba – każdy!) potrzebuje takiej chwili, w której może wszystko powiedzieć i zostać nie tylko wysłuchanym, ale zrozumianym i przyjętym. Nie ocenionym. Nie potępionym. Ale właśnie przyjętym.
>>> Franciszek do młodych w Medjugorje: z Ewangelią budujcie nową ludzkość
To musiało być niezwykłe doświadczenie.
– Wierzę, że Jezus rozgrzesza wszędzie tak samo, okazując takie samo miłosierdzie i w taki sam sposób przytula człowieka, który wyznaje Mu swoje słabości i grzechy. On naprawdę nas rozumie i chce naszego dobra. Jest czuły i cierpliwy. A jak ktoś sam nie może, boi się, wstydzi, to wpierw wysyła do niego swoją Mamę, Maryję, żeby Ona go jakoś przyprowadziła. I Ona wtedy biegnie jak najlepsza sprinterka ever. Mama zawsze wie, jak porozmawiać ze swoim dzieckiem, aby ono ją wysłuchało. I to robi właśnie Maryja. Bierze cię delikatnie na stronę, głaszcze po łepetynie i mówi, tłumaczy, rozumie, że się boisz i wstydzisz. Ale zapewnia, że będzie z tobą. Że nie zdezerteruje tuż przed. Podprowadzi cię pod sam próg konfesjonału, ławki, krzesła i poczeka na ciebie. Ona wie, że jednym z Jej zadań jest przyprowadzanie swoich dzieci Jej Synowi. I to robi.
Od jakiegoś czasu towarzyszył mi w sercu i głowie obraz dziecka siedzącego obok Jezusa, który patrzy na nie z czułością i miłością. Dziecko nie bardzo ma śmiałość spojrzeć Mu w oczy, bo najwidoczniej mocno narozrabiało. Ja miałam takie poczucie, gdy chodziłam do zerówki i urwałam wieszaczek na kurtkę, bo nie chciałam mieć znaczka z kołami olimpijskimi tylko z wiewiórką, a pani mi go przydzieliła.
Wiemy, jak ciężko wtedy spojrzeć komuś w oczy. Wstyd w nas wygrywa i patrzymy wtedy na czubek naszych butów, a co bardziej wrażliwi dokopują się wzrokiem jądra ziemi.
To prawda. Spowiedź z reguły nie jest łatwa.
– Spowiedź jest sakramentem trudnym, bo odkrywamy się cali, pokazujemy wszystkie słabości, ale i rany, które w sobie nosimy. Które zadaliśmy my lub które nam zadano. Nikt z nas nie lubi być nagi przed innymi. Chcemy zakryć, zasłonić to, co w nas najsłabsze. To, co upokorzone przykrywamy największymi płachtami, okopujemy się, bo nie chcemy, aby ktoś definiował nas przez pryzmat tego, czego doświadczyliśmy, z czym się zmagamy, co nas stygmatyzuje.
Potrzebujemy odsłonięcia i ogromnego zaufania. Tutaj boli. Tutaj też. Z tym sobie nie radzę. To zrobiłam. To mi zrobili i boli. Jezus rozumie. Mówi: „Przygotowałem dla Ciebie miejsce w pierwszym rzędzie, nie siedź już tam daleko. Masz tutaj białą szatkę, a tę poplamioną jaczkę, którą narzucili tobie inni lub ty sam ją na siebie włożyłeś – zostaw. Spójrz mi w oczy. Odbieram ci wstyd, obejmuję cię swoim spojrzeniem pełnym miłości. Przytulam dłonią, która ci błogosławi”.
Słyszałam, że oprócz spowiedzi także wieczorne modlitwy robią wrażenie na uczestnikach. Jak to wygląda?
– Wieczory wypełnione były modlitwą różańcową, która przerywana była chwilą ciszy. Różaniec był wprowadzeniem do mszy świętej z piękną i radosną – jak prawdziwie na młodych przystało – oprawą muzyczną i śpiewem w wielu językach. Po liturgii, na zakończenie dnia, zatapialiśmy się w adoracji Najświętszego Sakramentu.
Modlitwom w Medjugorie towarzyszy cisza. Mimo obecności na festiwalu młodych około 100 tysięcy ludzi nie słychać gwaru, krzyków, nawoływań. Wszystko jest proste, ciche, klarowne. Wolontariusze są dyskretni w swojej posłudze, dbając o porządek i sprawną organizację przebiegu uroczystości. Nie słychać czczych rozmów. Jak jest modlitwa – modlimy się. Jest adoracja – milczymy. Trwa śpiew – śpiewamy. Wszystko jak w życiu Maryi: prostota i służba przeplatają się ze sobą, tworząc atmosferę wzajemnego szacunku i miłości. Wszystko ku Bożej chwale.
A udało Ci się być na Górze Objawień?
– Oczywiście! Pobudka była o 4.00. Wstajemy chwilkę po budziku i prędziutko szykujemy się do wymarszu na Górę Objawień. Na początku idziemy dość żwawym krokiem, ale za chwilę zwalniamy i idziemy swoim miarowym tempem. Nie gnamy, nie ścigamy się. Wiemy przecież, że Matka Boża zaczeka i że się nie spóźnimy na zaplanowany na godzinę 6.00 różaniec.
Mimo wczesnej pory idzie mnóstwo ludzi. Starsi, w sile wieku, młodzi, dzieci, osoby świeckie, zakonnicy, księża. Wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku. Uliczka przechodzi w wyłożoną ostrymi kamieniami górską ścieżkę. Wędrówce na szczyt towarzyszy cisza i modlitwa. Nikt się nie spieszy, nie pogania nikogo, nie wymija, nie napiera. Każdy znajduje na tej drodze swoją ścieżkę i jej się trzyma. Wielu ludzi idzie boso. Widząc ich bose stopy, wstydzę się swoich wygodnych butów, które rano założyłam. Docieram na szczyt zaskoczona, że to już. Chcę podejść najbliżej figury Matki Bożej. Zatrzymuję się, wyciągam butelkę wody i różaniec. Rozpoczyna się modlitwa. Czuję się trochę jak na wieży Babel. Przede mną Włosi, obok Chorwaci, Niemcy i rzesza Polaków (Polacy i Włosi to zdecydowanie dwie najliczniej zgromadzone grupy w Medjugorie). Paciorek za paciorkiem, modlitwa trwa… Schodzimy z góry też w ciszy i milczeniu. To w Medjugorie zachwyca mnie szczególnie.
Słychać, że to było dla Ciebie wyjątkowe wydarzenie.
– Tego samego dnia wieczorem utkwiły mi w pamięci trzy obrazy. Pierwszy to modlitwa nieznanego mi księdza, który poproszony pomodlił się nad dwiema kobietami. Jedna z nich mocno chwyciła się jego ręki. Przypomniała mi się Ewangelia o kobiecie cierpiącej, o jej chęci dotknięcia choćby frędzelka Jezusowego płaszcza. Ona też pewnie tak się go uchwyciła. Ten obraz mnie wzruszył do głębi.
Drugi obraz wypełniony jest muzyką. Podczas Komunii śpiewana jest „Barka” w wielu językach. Powiewają polskie flagi. Słychać nasz ojczysty język obok wielu, wielu innych. A jednak ta oazowa, papieska pieśń wciąż wzrusza mnie tak samo mocno jak zawsze. Bo przywołuje obraz Ojca, świętego Jana Pawła II, z którym zrosło się moje życie, którego wciąż czytam, nad którego słowem się pochylam, z którym rozmawiam, przez którego wstawiennictwo się modlę, którego najzwyczajniej kocham.
Trzeci to procesja z figurą Matki Bożej. A po niej adoracja. Monstrancja jest ogromna. Milkną śpiewy. Zapada cisza. Nawet flagi nie łopoczą głośno. Jakby wszystko mówiło: jest tylko ON. Tylko Jezus może sprawić, by wszystko wokół mnie ucichło, uspokoiło się, nabrało sensu. Kiedy pojawia się On, wszystko się porządkuje. Nastaje cisza. W tej ciszy padają najważniejsze słowa między Nim a mną. O miłości się przecież nie krzyczy.
I jest tam jeszcze jedna góra, prawda?
– Kriżevac. Tam wyruszyliśmy kolejnego dnia. To góra, na szczycie której wznosi się krzyż z relikwiami Świętego Krzyża, zaś na drodze ustawiono stacje drogi krzyżowej, tworząc dla przybywających do Medjugorie miejsce pokutne.
Mimo wczesnej godziny pod Kriżevac jest już bardzo tłumnie. Pielgrzymi wciąż jeszcze przybywają. Każdy z nas za chwilę rozpocznie swoją wędrówkę. Swoją drogę krzyżową, którą zwykło się odprawiać wchodząc na Kriżevac. Na tej drodze towarzyszy mi konkretna intencja. Boję się tej góry, bo jej nie znam. Wchodzę na nią pierwszy raz. Przerażają mnie kamienie i marsowa gleba. Jednak pragnienie wejścia na nią jest większe niż wszelkie obawy czy wyobrażenia.
Stawiam pierwsze kroki. Kijki pomagają. Mam wygodne, sprawdzone butki. Idę. Przychodzi wyższa skałka. Robi się coraz cieplej. Nie wyciągam od razu wody, choć już od trzeciej stacji odczuwam pragnienie.
Stacje drogi krzyżowej znam na pamięć. Odprawiam ją co piątek. A jednak ta mnie dzisiaj mocno poruszyła. Przeszyła mi serce. Kiedy fizycznie czujesz zmęczenie, ból, strach, osamotnienie, bardziej uświadamiasz sobie, co czuł On, kiedy dźwigał sromotne drzewo krzyża na Golgotę.
Modlitwa, którą znasz, ale której doświadczyłaś tego dnia na nowo?
– Między 8 a 9 stacją robi się coraz bardziej stromo. Potykam się. Ciężko odbić się i zrobić krok. Przychodzi chwila zwątpienia. Bo jest ciężej niż do tej pory i boleśniej.
Docieramy na szczyt. Biały krzyż z relikwiami Świętego Krzyża. Przyklękam. Cicha modlitwa. Czuję wdzięczność. Teraz zejście. Krok, krok, kolejny. Chwila nieuwagi i półszpagat. Krok. Potknięcie. Zjechanie po śliskim kamyszku. O nie. Wielki kamień do pokonania. Czuję, że moje kolana czeka dziś bliskie spotkanie z Naproxenem. Wokół drzewa oliwkowe. Gaj. Trochę cienia. Jezu, czy Ty miałeś choć trochę cienia podczas swojej drogi krzyżowej?
Doświadczenie tej drogi krzyżowej jest we mnie bardzo mocne i zostanie w moim sercu na długo. Czy można zapomnieć o drodze, którą się szło z umiłowanym Ukrzyżowanym? Krzyż nie pozwala zapomnieć o Miłości, która na nim zawisła. Doświadczenie Kriżevac wpisuję po tej stronie serca pt. „Nie zapomnieć. Wracać jak najczęściej”.
Po takich przeżyciach pewnie ciężko było wracać do Polski.
– To prawda, ciężko mi było pożegnać się z Medjugorie. Doświadczenie tamtych dni, wspólnie przeżytej drogi, modlitwy, spowiedzi, rozmów, odmawianego różańca, mszy świętych, budowania wspólnoty międzynarodowej wciąż we mnie rezonuje i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Każde spotkanie z Matką Bożą zmienia człowieka. Bo Ona prowadzi do swojego Syna, który potrafi przemienić mętną wodę naszych szarych, brzydkich, smutnych, wypełnionych niejednokrotnie zwątpieniem dni w wyborne, szlachetne, klarowne wino dni radosnych, wypełnionych uśmiechem, pokojem, które prowadzą do budowania pokoju i miłości.
Jadąc do Medjugorie, nie spodziewałam się niczego, a otrzymałam wszystko. I nie jest to żadna kokieteria. Wiem, co mówię.
I dajesz nam teraz bardzo konkretne świadectwo.
– Matka Boża otarła moje łzy, które przez lata płynęły z moich oczu, czule przytuliła mnie do swojego serca, chwyciła za rękę i zaprowadziła do Jezusa. Tak zwyczajnie, bez ceregieli, bez świecidełek na niebie i karuzel w powietrzu. A On – jak to Jezus ma w zwyczaju – okazał mi swoje miłosierdzie najczulej jak potrafił, z klasą, bez pouczeń i zbędnych słów. I pozwolił mi spojrzeć w swoje oczy. On jeden wie, i Matka Boża też, jak długo czekałam na to, aby odważyć się spojrzeć Mu prosto w oczy. Bez wstydu, spuszczania wzroku, mówienia o swojej niegodności i brudzie. On mnie wypatrywał i wreszcie nasze spojrzenia się spotkały. W Medjugorie podniosłam głowę. Przestałam patrzeć na swój pył i brud pod stopami. Jak się podniesie głowę na wysokość Jego krzyża, a nie tkwi wzrokiem wbitym tylko w swój własny – znajdzie się wzrok Jezusa. I wtedy dosłownie się zapadasz w Jego miłości.
Medjugorie. Miejsce, w którym Jezus na Ciebie czeka. A obok Niego stoi Maryja. Ta, której zadaniem jest przyprowadzanie swoich dzieci do Jej Jedynaka.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |