arch. Moniki Kowalewskiej

„Nie wolno nam odwracać wzroku od potrzebującego” [ROZMOWA]

– Nie wolno nam od potrzebującego człowieka odwrócić wzroku – mówi Monika Kowalewska, wolontariuszka wyróżniona w konkursie Poznański Wolontariusz Roku 2024.

Monika Kowalewska jest wieloletnią wolontariuszką w jadłodajniach dla osób w kryzysie bezdomności i potrzebujących. Od 6 lat organizuje akcję „Gwiazdor od serca”. Zbiera listy do Gwiazdora od najuboższych mieszkańców Poznania i okolic, by były one zrealizowane przez licznych darczyńców. Rozmawia z nią Piotr Ewertowski.

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Jakie masz marzenia związane z akcją „Gwiazdor od serca”?

Monika Kowalewska: – Mam olbrzymie marzenie. Chciałabym, żeby przejęły to inne miasta. Chciałabym przekonać, że zorganizowanie takiej akcji jest bardzo łatwe. Wystarczy iść do szkoły, porozmawiać z dzieciakami i rodzicami, zachęcić. Ludzie biorą po kilka listów od potrzebujących, bo naprawdę są one skromne.

Trzeba tylko zrobić ten pierwszy krok. Jak masz już tę świadomość, to nie wolno nam od człowieka potrzebującego odwracać głowy. Ja jestem schorowana, sama wychowuję dzieci, jeśli więc to było w moim zasięgu, to jest to w zasięgu innych ludzi.

Marzę, żeby to nie był „wywiad do przeczytania”, tylko „zadanie do wykonania”, jakby teraz Jezus do ciebie powiedział: „pójdź za mną”. Jeśli mówisz wierzę, to stajesz się apostołem. W każdej minucie jesteś świadectwem wiary. Przyjmujesz Ciało Chrystusa, więc w twoich żyłach płynie Jego krew. Dlatego nie wolno nam od potrzebującego człowieka odwrócić wzroku. Jezus jest w tym drugim człowieku.

>>> 20 tysięcy pierogów i hektolitry barszczu. Wigilia dla potrzebujących na krakowskim Rynku [FOTOREPORTAŻ]

arch. Moniki Kowalewskiej

Skąd się wziął pomysł na akcję?

– Inspiracją dla mnie było przykazanie miłości – najważniejsze z przykazań. Sześć lat temu – jeszcze przed wojną i covidem – stałam sobie w Lidlu i zajrzałam do koszy, które były wówczas wystawiane w okolicy świąt na zbiórkę dla osób w kryzysie bezdomności. Patrzę, co tam jest – dominuje ryż, makaron i kasza. Pomyślałam sobie, że po co ludziom, którzy w większości mieszkają w ośrodkach lub pustostanach, takie rzeczy, które trzeba ugotować. Czasem wrzucamy do koszy różne produkty, żeby uspokoić własne sumienie – „zrobiłem na święta coś dobrego”. Ale kiedy idziesz podziękować na przykład lekarzowi, który cię leczył, masz wielki dylemat, co kupić. Nie jest to przypadkowy prezent. Kiedy chcesz coś podarować swojej żonie, to nie jest to makaron, choć też by się nie zmarnował.

Wydajemy swoje ciężko zarobione pieniądze i chcemy uszczęśliwić tę drugą osobę. Pomyślałam więc, że podobnie osobom potrzebującym powinniśmy podarować coś, co naprawdę ich uszczęśliwi. Poszłam zatem do jadłodajni i poprosiłam siostry, żeby od swoich bezdomnych zebrały listy do Gwiazdora.

arch. Moniki Kowalewskiej

Co znalazło się w tych listach?

– Miały one trafić nie tylko do osób zamożnych, więc zostało ustalone, że ma na nich znaleźć się pięć dowolnych produktów spożywczych lub jakieś kosmetyki czy elementy odzieży z porównywalnej półki cenowej (np. rękawiczki).

Pierwszy rok łamał serca na kawałki. Oni nie mają tak szerokiego dostępu do dóbr jak my, dlatego były to życzenia bardzo skromne, na przykład puszka rybna. Dodatkowo nie mieli tyle śmiałości, więc jeden drugiemu zaglądał, co ktoś inny pisze, żeby o to samo poprosić.

Poprosiłam siostry o podpowiadanie im fajnych produktów, które lubią, aby te listy były bardziej „wow”. Jest to w zasięgu naszych darczyńców.

Ile listów od potrzebujących otrzymujecie?

– Pierwszego roku było ich 70. Byłam wówczas nieco zdruzgotana. Pytałam siebie, jak ja to zrobię. Myślałam, że tego nie dźwignę. Pan Bóg jednak szybko zadziałał. Proszę mi uwierzyć, że te listy w jeden dzień się rozeszły, zanim jeszcze zdążyłam poprosić św. Alberta o pomoc.

Obecnie mamy 2300 listów. Poszerzyłam pole na trzy jadłodajnie, wszystkie ośrodki dla osób w kryzysie bezdomności, DPS-y, ubogie rodziny związane z tymi placówkami. Niektóre z tych ośrodków nie mogłyby zakupić prezentów dla wszystkich swoich podopiecznych. A proszę zobaczyć, że nawet my, żyjący w dostatku, cieszymy się, kiedy otrzymamy nawet te zwykłe czekoladki „Merci”. Tym więcej to oznacza dla tych ludzi. Często osoby w kryzysie bezdomności przyznawały, że nigdy dotąd nie dostały żadnego prezentu!

arch. Moniki Kowalewskiej

W akcje angażują się również najmłodsi.

– Dla mnie najważniejszym aspektem tego wszystkiego jest otwieranie serc dzieci. Od pierwszego roku kładłam olbrzymi nacisk na to, żeby darczyńcy zabierali ze sobą na zakupy prezentów swoje dzieci. Chciałabym w ten sposób otwierać im ten nieznany im świat, żeby na widok bezdomnego nie odwracały głowy, żeby nie bały się podejść i zapytać, czy czegoś nie potrzebuje.

Kiedy mi córka powiedziała, że była w Poznaniu i widząc pana grzebiącego w śmietniku, podeszła zapytać, czy czegoś mu nie potrzeba, to byłam wtedy 100 razy szczęśliwsza niż z tych wszystkich dobrych ocen. Cieszę się, bo dzieci robią kartki dla tych ludzi, rysują własnoręcznie, to są to naprawdę świetne rzeczy.

Otrzymujecie też listy od dzieci z ubogich rodzin.

– Dzieci z takich rodzin są naprawdę bardzo skromne i wycofane. One często nie potrafią sprecyzować, co chciałyby dostać. Trzeba im podpowiadać. Często spotykałam się ze łzami darczyńców, którzy byli poruszeni skromnością listów. Mówili wówczas, że zrozumieli, jak bardzo są bogaci i do jakich marnych rzeczy przywiązywali uwagę.

Jeśli któraś z osób w kryzysie bezdomności chciałaby odwiedzić swoje dziecko czy rodziców w czasie świąt, to zrobimy prezent, żeby nie szła z pustymi rękami.

Gdy są listy od dzieci, to proszę darczyńców, żeby nie przekombinować, tylko dać to, co jest w liście, żeby rodzeństwu nie było przykro, gdy ktoś dostanie mniej. Nie idzie ich utrzymać w ryzach!

Darczyńcy są więc bardzo zaangażowani. Łatwo ich znaleźć?

– Tak, mam potrzebę dziękowania po stokroć wszystkim, którzy się w to angażują. Ale nie można zapraszać do udziału w akcji przez maile czy telefony. Trzeba pójść i porozmawiać twarzą w twarz, opowiedzieć o świecie, z którym mam styczność jako wolontariuszka jadłodajni. Pytałam nawet koleżanki: „A gdybyś teraz nie mogła wrócić do domu – zwłaszcza zimą – nie masz nic, tak się ułożyło twoje życia, że nie możesz iść do koleżanki czy sąsiadki, z klatki cię wyrzucą, na dworcu są miejsca zajęte, ośrodki pozajmowane, co ze sobą zrobisz, jak wygląda twoje życie, czy ty rozumiesz, dla kogo robisz prezent?”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze