Helenka i jej rodzice: Paulina i Karol Katerżawowie

„Niech pani nie robi z siebie bohaterki”. Lekarz zalecał aborcję, oni postanowili inaczej

Paulina i Karol pobrali się trzy lata temu, rok później zdecydowali się na dziecko. Wiadomość o poczęciu była dla nich zaskoczeniem, bardzo radosnym zaskoczeniem. Z niecierpliwością czekali na pierwsze badania. Nie wiedzieli, że od nich zacznie się ich największy życiowy dramat… Dramat, który przerodził się ostatecznie w wielkie szczęście, radość i wdzięczność.

To historia o tym, że wiara, nadzieja i miłość są silniejsze niż wszystko inne, silniejsze nawet od skrupulatnych badań medycznych. To jednocześnie nie jest historia o tym, by badaniom i medykom nie ufać, czy podważać ich kompetencje. To za to historia o tym, że warto słuchać własnego serca i sumienia. Szczególnie, gdy chodzi o serce matki, pod którym bije serce dziecka… Dziś – w Święto Świętej Rodziny – przedstawiamy historię rodziny, która stanęła przed kluczową w życiu decyzją. I jak się okazało – podjęli najlepszą z możliwych.

fot. unsplash

Było dla mnie nie do pomyślenia, bym usunęła ciążę, zabiła swoje dziecko. Wiedziałam, że jestem jedynym jego obrońcą. Jeśli ja nie stanę po jego stronie, to nie ma nikogo na tym świecie, kto je obroni. Wiedziałam, że teraz wszystko zależy ode mnie! – mówi mi Paulina Katerżawa. Razem z mężem – specjalnie dla czytelników misyjne.pl – zdecydowali się na rozmowę i osobiste, trudne wspomnienia sprzed prawie dwóch lat. Robią to po to, by parom w podobnej sytuacji przekazać wiadomość: „W trudnych momentach ciąży nie podejmujcie szybkich, pochopnych i nieodwracalnych decyzji”.

>>> Papież Franciszek: te 3 słowa budują rodzinę

Usłyszeć bicie serca

Paulina i Karol czekali na pierwsze badania USG swojego dziecka. Nie mogli się już ich doczekać, chcieli znać płeć dziecka, usłyszeć bicie jego serca. – Do tej pory żyliśmy w beztrosce, szczęściu. Nie pomyśleliśmy nawet, że możemy usłyszeć złą diagnozę – wspomina Paulina. Badania wykonali w 13. tygodniu ciąży. – Weszliśmy do gabinetu bez stresu, podnieceni tym, co zobaczymy, pełni oczekiwań – wspomina. Gdy leżała już na kozetce, lekarka przykładała sondę do jej brzucha i po kilku minutach powiedziała, że coś jest nie tak… Dodała, że jest jej przykro, ale zmiany w obrazie USG wskazują na jakąś wadę genetyczną. Lekarka nie widziała u dziecka wykształconej kości nosowej, za wysoka była też przezierność karkowa (odległość między tkanką podskórną płodu a skórą na wysokości karku – przyp. red.) Efekt? Zlecenie kolejnego badania, by ustalić, jaka konkretnie to wada.

Hela i Tata, fot. arch. prywatne

Państwo Katerżawowie wspominają, że lekarka wykonująca USG nie dawała im jakiekolwiek nadziei na to, że dziecko może urodzić się zdrowe. Od razu, ze 100-procentową pewnością, to wykluczyła. Mówiła, że zmiany są bardzo duże i radziła wykonać amniopunkcję (należy do grupy inwazyjnych badań prenatalnych, polega na pobraniu próbki płynu owodniowego w celu zdiagnozowania metabolicznych i genetycznych chorób płodu – przyp. red.) lub test wolnego płodowego DNA. – Z gabinetu wyszliśmy cali zapłakani, do domu rodzinnego jechaliśmy jak na jakiś pogrzeb. W domu wszyscy milczeli, nie wiedzieli, co powiedzieć – wspominają Paulina i Karol. Przyznają, że ten czas przeżywali, jak żałobę. – To był potężny szok. Lekarka wydała wyrok, my nie wiedzieliśmy, co robić, a rodzina nie wiedziała, jak się zachować. Mimo wszystko wiedzieliśmy, że to dziecko żyje – mówi Karol. Wspomina, że badania USG wykonali dzień po Walentynkach. – Po tym romantycznie spędzonym dniu nasze życie odmieniło się o 180 stopni – dodaje – Czuliśmy się, jakby ktoś uderzył nas czymś ciężkim w głowę – dopowiada żona.

Jestem wdzięczna, że mieliśmy wsparcie w rodzinie, że mieliśmy wsparcie znajomych. Modlili się z nas, nie zostaliśmy sami. (Paulina Katerżawa)

„To jest problem”, „można rozwiązać tę sprawę”

Trzy dni później, z wynikami badań, zobaczyli się z lekarzem prowadzącym ciążę. – I właściwie to od tej wizyty zaczął się nasz prawdziwy dramat – mówi Paulina. – Lekarz spojrzał na obraz USG i powiedział, że to wygląda na zespół Turnera. Dodał: „Miałem już taki przypadek, takie małżeństwo…. Wie pani, pani jest młoda, będzie miała pani kolejne dziecko, a to jest problem, obciążenie” – Paulina wspomina słowa lekarza. Razem z mężem oznajmili stanowczo, że chcą zachować dziecko, że chcą, by się urodziło. – Skomentował to w ten sposób, że mam nie robić z siebie bohaterki, że nie dam rady z wychowaniem dziecka z taką wadą, że nie wiadomo, co to jest, bo może to zespół Downa, a może inna wada – wspomina moja rozmówczyni. Była wstrząśnięta reakcją lekarza. – Najgorsze było to, że tak szybko i jednoznacznie mnie osądził, a czy miał do tego prawo? Te słowa mnie zabolały – mówi kobieta. Lekarz dodał, że „będą kolejne dzieci, że po co życie tracić na opiekę nad chorym dzieckiem, że ludzie takie rzeczy robią”. – Ani razu nie użył słowa aborcja czy terminacja ciąży. To były takie aluzje, opakowane w elegancki język, „że miał takie pacjentki i że one postanowiły inaczej rozwiązać tę sprawę, inaczej poradziły sobie z tym problemem” – relacjonuje Paulina i jej mąż Karol. – W jego ustach brzmiało to zupełnie normalnie, sugestie były jednoznaczne, ale jednocześnie unikał sedna sprawy, nazwania tego aborcją – dodają.

Helenka, fot. arch. prywatne

Medyczna wiedza i ludzkie wsparcie

Państwo Katerżawowie poczuli, że lekarz ich nie wspiera. – Szukaliśmy kogoś, kto będzie po naszej stronie, nawet jeśli nie zmieni wyników badań. Poszliśmy do innego lekarza, wiedzieliśmy, że jest katolikiem – mówi Karol. Razem z żoną chcieli, by zbadał ich lekarz, który nie ukryje przed nimi prawdy, postawi nawet najgorszą diagnozę, ale jednocześnie będzie ich wspierał w decyzji, którą sami podejmą. Który nie będzie wysyłać pod ich adresem nachalnych sugestii o aborcji. Lekarz potwierdził to, co mówił poprzedni ginekolog. Zmiana polegała na braku wywierania emocjonalnej presji.

>>> Papież Franciszek ogłosił specjalny rok poświęcony Rodzinie. Rozpocznie się niebawem

– Nie chcieliśmy, by lekarz oceniał nasze moralne wybory, ale by przyjął naszą decyzję i prowadził ciążę do końca. Oczekiwaliśmy wsparcia i medycznej wiedzy – mówi Paulina. Lekarz potraktował sprawę indywidualnie, powiedział rodzicom, że nie są w tej sytuacji sami, że to nie jest koniec, że jeśli dziecko urodzi się z zespołem Downa, to takie dzieci mają o wiele lepszą opiekę niż jeszcze kilka lat temu, że są grupy wsparcia i że on pomoże przejść przez tę ciążę. – Wyszliśmy od niego z nadzieją, że życie się nie skończyło. To było wtedy dla nas bezcenne wsparcie. Musieliśmy zmienić lekarza, nie było wyboru. Miałam zawsze w głowie obraz lekarza, zwłaszcza ginekologa, który szanuje decyzję pacjentki, który wykazuje się empatią – mówi Paulina.

Mama (Paulina Katerżawa) i Helenka, fot. arch. prywatne

Paulina i Karol podkreślają, że bardzo zasmuciło ich to, że sugestia aborcji pojawiła się bardzo szybko, już po kilku minutach pierwszej wizyty. Tak, jakby to było jedyne możliwe rozwiązanie i tak, jakby badania nie miały marginesu błędu. Kolejne dni i tygodnie ciąży zmieniały jednak rzeczywistość… Prognozy z pierwszego badania USG zaczęły się rozmazywać, a na horyzoncie zaczęła jawić się nadzieja. W 17. tygodniu ciąży wykonane zostało badanie echa serca. Wyniki były dobre, nie wykryto żadnych nieprawidłowości. To była bardzo dobra wiadomość, bo zespół Downa często wiąże się z nieprawidłowym rozwojem serca. Państwo Katerżawowie zdecydowali się na kolejne badania.

Było dla mnie nie do pomyślenia, bym usunęła dziecko, zabiła swoje dziecko. Wiedziałam, że jestem jedynym jego obrońcą. Jeśli ja nie stanę po jego stronie, to nie ma nikogo na tym świecie, kto je obroni. Wiedziałam, że teraz wszystko zależy ode mnie! (Paulia Katerżawa)

Zdrowa dziewczynka

Pierwszy lekarz sugerował amniopunkcję. – Naciskał na to, chciał jak najszybciej mieć podstawy do wykonania aborcji. Ja się wtedy na to nie zdecydowałam. Po pierwsze – nie potrzebowałam powodu do aborcji. Po drugie – bałam się skutków ubocznych tego badania – mówi Paulina. Dodaje też, że zdecydowali się na test wolnego DNA. Test nie jest refundowany, ale wiarygodność jego wyników jest na wysokim poziomie (z krwi matki izolowane jest DNA dziecka, na tej podstawie można wykluczyć wady genetyczne – przyp. red.). Wyniki dawały nadzieję, nie wykazywały żadnych nieprawidłowości. – Z tą nadzieją żyliśmy aż do rozwiązania – wspomina Paulina. Choć przyznaje też, że ich nowy lekarz nie dawał gwarancji, że dziecko urodzi się zdrowe. Do samego porodu żyli więc w niepewności, ale i w nadziei. Wspierała ich rodzina, z obu stron. Dziś podkreślają, że to wsparcie rodziców było dla nich wielką łaską, że żadne z nich nie odwodziło ich od decyzji, którą podjęli, że nikt z nich nie nazywał dziecka problemem, ale wszyscy zapewniali, że będą kochać swoją wnuczkę. Tak, bo to było już wiadome – to będzie dziewczynka.

Helenka świętuje pierwszy rok życia! (fot. arch. prywatne)

– Gdy się urodziła, patrzyliśmy czy jej ciało nie jest zdeformowane, czy nie ma jakichś zmian. Pierwsze pytanie po porodzie: „Czy na pewno dziecko jest zdrowe? Proszę dokładnie obejrzeć”. Położne kazały nam już przestać pytać, bo córka była naprawdę zdrowa – wspomina z uśmiechem Paulina. Odetchnęli z ulgą, choć z tyłu głowy cały czas była obawa o ewentualne ukryte wady córki. Helena – bo tak ją nazwali – rozwija się na szczęście bardzo dobrze. – To radosne dziecko. Żadna z tych prognoz się nie sprawdziła – mówi Paulina, a w tle naszej rozmowy słyszę głos jej córeczki.

Pytam więc, jak to było możliwe? Czy da się wytłumaczyć tę rozbieżność między wynikami badań, prognozami lekarzy a szczęśliwym rozwiązaniem? Badania mogą być aż tak nieprecyzyjne? Albo po prostu taka jest ich natura? Pokazują obraz na daną chwilę, a życie – życie płodu, dziecka – może jeszcze wszystkich mocno zaskoczyć? – Nie dostaliśmy jednoznacznego wyjaśnienia. Lekarz mówił, że dziecko mogło wtedy przechodzić jakąś infekcję, mógł być problem z obrazem z USG. Lekarka wykonująca badanie mogła się po prostu pomylić. Może być też tak, że norma badań nie zawsze dla wszystkich dzieci jest ta sama, że ta przezierność karkowa u Heli była wysoka, ale to nie musiało jeszcze oznaczać dużych problemów. Kość nosowa była niewidoczna? Dziecko urodziło się z małym nosem – wymienia Karol. Wiele pytań zostało więc bez odpowiedzi…

>>> Święta Rodzina, czyli o rodzicach nie tylko na ikonie

Rodziców Helenki dopytuję, czy wrócili do pierwszego lekarza, by powiedzieć mu, jak ich historia się potoczyła. – Nie, nie zrobiliśmy tego, cały czas miałam z tyłu głowy jego słowa, były bardzo bolesne – mówi Paulina. Chce, by jej historia była przestrogą, radą, by w takich sytuacjach nie podejmować szybkich decyzji. To decyzje, od których zależy życie, a podjęte pochopnie mogą być błędne. A są przecież nieodwracalne. – Zostawiając nawet z boku przekonania religijne, spójrzmy na to z dystansem, każde badania warto potwierdzić, przeprowadzić jeszcze raz i mieć na uwadze, że rozwój dziecka w okresie prenatalnym może jeszcze wiele zmienić – mówi mama Heli.  – Nawet do samego końca, do rozwiązania ciąży, możemy nie uzyskać odpowiedzi na wszystkie wątpliwości i obawy – dodaje.

Ikona „Święta Rodzina” Pauliny Krajewskiej, fot. Maciej Kluczka

Innym parom i małżeństwom chcą przekazać tę ważną wiadomość. – Człowiek jest wielką tajemnicą, także człowiek w okresie prenatalnym. Medycyna nie jest zawsze w stanie rozwikłać wszystkich zagadek. Nasze dziecko jest na to namacalnym przykładem. Do tej pory znajomi mówią, że nasze dziecko jest cudem – mówią. Z kolei lekarzy proszą, by nie stosowali emocjonalnego szantażu czy nachalnej narracji w tej sprawie. Podkreślają, że empatia lekarza jest bardzo ważna. – Oczywiście to kobieta podejmie ostateczną decyzję, ale ważne, by nie miała wrażenia, że przerwanie ciąży jest w tych trudnych sytuacjach jedynym możliwym wyjściem – mówią Paulina i Karol. To szczególnie ważne, gdy z taką rzeczywistością mierzy się kobieta samotna. Kobieta, której mąż / partner / rodzina naciskają na usunięcie ciąży.

– Przestałam tak czarno-biało patrzeć na kobiety, które decydują się na aborcję. Teraz rozumiem, że bez odpowiedniego wsparcia, mogą zdecydować się na aborcję, a kobieta może później żałować swojej decyzji. Traktujemy lekarzy jak autorytety, po to do nich chodzimy. Od nich naprawdę wiele zależy – mówi mi mama Heleny. Przy zmianie pracy, mieszkania, często opieramy się na kompetencjach profesjonalnych doradców. Czy jeszcze w większym stopniu nie powinno być tak w trakcie ciąży? Warto więc, by kobieta czy para, która usłyszy trudną diagnozę i bolesną prognozę, nie została sama. I by nie słyszeli tylko o jednym możliwym rozwiązaniu. Bo nigdy nie ma tylko jednej drogi.

Hela ma dziś rok i 4 miesiące. Paulina i Karol spodziewają się drugiego dziecka. Ciążę prowadzi ten sam lekarz, który dał im wsparcie. I nadzieję.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze