EPA/YARA NARDI

Niespodziewanie znaleźliśmy się na pustyni. Pan daje nam ten czas, by „otrząsnąć nas z odrętwienia”

Chciałbym zacząć od tego, że niedawno wróciłem do Orędzia Papieża Franciszka na Wielki Post 2020. I jeśli już mówić tu o jakimś znaku, to zwracam uwagę, że Franciszek opublikował ten list 7 października 2019 roku. Chyba jeszcze nikt nie słyszał o koronawirusie i nie spodziewał się tego, co miało nadejść. Po przeczytaniu i rozważeniu tego Orędzia aż mnie zamurowało.

Moim zdaniem, ten list jest opatrznościowy, głęboko biblijny, wręcz mistyczny. To pochodnia na czas ciemności, ale też szczególnego działania Boga i odczytywania znaków czasu. Gdy go rozważam, oczy mi się otwierają. I nie chodzi o to, że spełnia się cokolwiek. Papież nie zapowiadał wirusów, kar Bożych i kwarantann. Ale Jego słowa i wskazówki pozwalają w świetle wiary lepiej odpowiedzieć na to, co się obecnie dzieje. Zachęcam więc do medytacji nad tym tekstem.

A teraz podzielę się tym, jak Orędzie to pozwala mi spojrzeć na tegoroczny, specyficzny Wielki Post, który prawdopodobnie będzie dłuższy niż zwykle. Ten czas sam w sobie staje się dla mnie rekolekcjami.

Dziś o pustyni.

Papież czterokrotnie powtarza, że Pan dał nam „sprzyjający czas” lub „czas łaski” do przygotowania się na święta i do nawrócenia. Nazywa go „czasem pustyni” i zaprasza nas wszystkich: „Pozwólmy się wyprowadzić na pustynię, jak Izrael”. Bóg niespodziewanie zgotował nam pustynię.

Koronawirus sprawił, że wszyscy nagle wylądowaliśmy na pustyni. W kościołach pustki. Nagle okazało się, że Kościół to jednak nie sami księża. Na ulicach pusto. Zamarło wiele dziedzin życia. Bez klienta i pracownika nie ma ekonomii i rynku. Pandemia sprawia, że zaburzył się dotychczasowy porządek. Sypie się system, który sami stworzyliśmy. Nie możemy robić wszystkiego co, chcemy.

Pustynią stały się nasze domy, chociaż jesteśmy razem, mamy co jeść, ale odpadło wiele rzeczy, które dotąd nas pochłaniały. Wytwarza się nowa przestrzeń, być może na głębsze spotkania. Pustynią może okazać się drugi, nawet najbliższy, przed którym dotąd się uciekało w pracę, w obowiązki, w wieczne zagonienie. Pustynią może stać się bezradność, co teraz począć z czasem. Pustynią może być cisza, bo nie wiemy, jak i o czym ze sobą rozmawiać.

„Lockdowna” w Paryżu, fot. EPA/IAN LANGSDON

Nikt nie wychodzi na pustynię z własnej woli. Dlaczego? Bo pustynia nie nadaje się do życia. Pustynia odziera. Tam odczuwa się braki, tam wydaje się, że króluje śmierć, tam bardzo doskwierają nam nasze przywiązania, nawyki, których nie da się zaspokoić. Tam rozdziera nas głód niezaspokojenia. Ale na pustyni odzywa się jeszcze coś bardziej dojmującego: niepokój, nieprzewidywalność, brak kontroli. Nagle drążą nas nurtujące pytania: Co z nami będzie? Czy będziemy zdrowi? Co stanie się z gospodarką, ekonomią? Czy starczy nam na jedzenie? Co w życiu ważne? Jak długo to potrwa? Dotąd, jakoś wszystko się kręciło. Żyliśmy z dnia na dzień. Jakoś to będzie.

Na pustyni jest Bóg, ale także zło i pokusa. Pustynia w życiu duchowym jest po to, by ujawniła się „treść” naszego serca, naszej głębi. Na wierzch wydobywa się to, co zawsze w nas drzemie, ale o ty mnie wiemy, albo gdy coś do nas się przebija, natychmiast zagłuszamy „to” gonitwą, pracą, rozrywkami, internetem. Na pustyni widać, jacy rzeczywiście jesteśmy. Gdy niczego nam nie brakuje, gdy czujemy się zadowoleni, gdy zachowujemy kontrolę nad życiem, łatwo możemy oszukiwać siebie. Wtedy łatwo widzieć siebie jako bohaterów, łatwo polegać na sobie.

Dlatego jak Izraelici musimy być wystawieni na próbę: nie ma wody, nie ma pokarmu. Jest tylko słowo. Rodzi się lęk, że pomrzemy. Nie wiadomo, po co ten Bóg nas tu wyprowadził. Tęsknimy za Egiptem, za rzekomymi garnkami z mięsem. Bóg daje wprawdzie mannę i przepiórki, ale ile można tego jeść. Niedobry ten pokarm mizerny. Więcej, nagle okazuje się, że Mojżesz znika gdzieś na 40 dni. Może Bóg nas opuścił? Potrzebujemy znaku, potrzebujemy przewodnika. Nie znosimy pustki. Więc zróbmy sobie cielca ze złota, aby był dla nas znakiem Boga.

Dla wielu z nas doświadczenie pustyni to brak Eucharystii. Chcielibyśmy Boga zamknąć w tabernakulum, w zewnętrznych znakach, a Pan każe nam wejść w głąb. Boimy się naszej głębi. Dla innych pustynią będzie brak tradycyjnych nabożeństw, form pobożności, brak święconka i wielu innych spraw, które nie są relacją z Bogiem, lecz jedynie podpórką, ale często czynimy z nich „Boga”. Dla niektórych pustynia to czas zmagania z obrazem Boga, który ciągle kieruje ich życiem: Bogiem siły i wszechmocy rozumianej po ludzku, „Bogiem” gniewu i moralizmu. Lęk przed utratą takiego „Boga” skutkuje zażartym bronieniem jego istnienia. To niektórzy z nas bardzo go potrzebują, bo taki „Bóg” to nasz twór, nasz cielec ulany z naszych wyobrażeń, który nam odpowiada.

Pustynia pokazuje też, że także my nie jesteśmy Bogiem. Jak mocno brzmią teraz słowa Papieża, iż często żyjemy w „zarozumiałym złudzeniu, że to my jesteśmy panami czasów”, a „nasze życie miałoby swe pochodzenie w nas samych”. Tak nie jest. Papież w różnych tekstach nazywa ten sposób życia „światowością”, także w tym Orędziu. Światowość to nie świat, lecz sposób życia, to alternatywny „Bóg”, który trzyma nas na uwięzi i któremu beznamiętnie oddajemy pokłon. Światowość to „gadulstwo, powierzchowna ciekawość, zwodnicze używanie środków społecznego przekazu”.

Włochy EPA/MOURAD BALTI TOUATI

Światowość to życie pozbawione głębi, puste, powierzchowne, karmiące się doraźnymi celami. Życie, któremu brakuje wizji i celu, który wszystko przekracza. Światowość zamyka człowieka w muszli, podczas gdy powinien żeglować po bezkresnym oceanie. Niestety, słowa do nas często nie docierają. Dlatego Pan daje nam ten czas, by „otrząsnąć nas z odrętwienia”. Musimy doświadczyć siebie całym sobą. Musimy zderzyć się z naszą skończonością, z totalną zależnością.

I oto teraz mamy szansę „rozważyć dogłębniej” to, co dał nam Bóg. Przyzwyczailiśmy się do tego, że jesteśmy chrześcijanami, że mamy sakramenty albo się już od nich odzwyczailiśmy, bo nie widzimy w nich nic wyjątkowego, uznajemy je za niepotrzebne. Nie rozumiemy nawet, co takiego się stało przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Nie znamy Bożej miłości, chociaż ciągle o niej słyszymy. Mamy samochody, konta, wyjazdy wakacyjne, zaspokajamy mnóstwo sztucznych potrzeb, które ciągle kreuje rynek. Wskutek tego zapominamy o Bogu, o zbawieniu. Bóg prawdziwy się nam trochę znudził. Mamy poczucie, że nic większego spotkać nas nie może. Dlatego pustynia musi nam zabrać naszych „Bogów” , bo już nie wiemy, że „żyć, samo żyć, nie wystarczy za sens” (Andrzej Poniedzielski)

Czas pustyni jest po to, „byśmy w końcu mogli posłuchać głosu naszego Oblubieńca” – pisze Papież. W końcu. Bo jak długo Bóg może czekać na naszą odpowiedź? Czeka bez końca. Jeśli ciągle nie mamy czasu, jeśli de facto uważamy, że Bóg nie jest naszym Oblubieńcem, jeśli Bóg tylko po to istnieje, by nas ratować, gdy grozi nam niebezpieczeństwo, to nie jest to przejaw miłości osoby kochanej.

Bóg chce, byśmy odkryli w Nim na nowo Oblubieńca, nie Starca z brodą ciskającego gromy i wypuszczającego strzały swego gniewu. Jeśli się nie zatrzymamy, nie opuścimy naszego kołowrotu, jak w ogóle usłyszeć głos Boga? Ale to Bóg włożył nam kij w szprychy roweru, na którym pędzimy z górki. Owszem, poturbujemy się, ale może coś do nas dotrze?

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze