fot. arch. Antona Litvinowa OMI

Oblat w Ukrainie: pamiętam poranek wybuchu wojny [MISYJNE DROGI]

O 9.00 miałem pociąg z Winnicy do Lwowa. Planowałem jechać na zastępstwo do naszych współbraci z parafii pw. Marii Magdaleny. Gdzieś po czwartej nad ranem obudził mnie telefon. Dzwonił przełożony, o. Krzysztof Buzikowski OMI. Myślałem, że coś się stało. I naprawdę, coś się stało.

Pierwsze pytanie, które usłyszałem w słuchawce: „Śpisz?”. Odpowiadam: „Pewnie. Dopiero po czwartej nad ranem”. W tym czasie słyszę za oknem, jak coś leci, w oddali głuche wybuchy. To były rakiety. Mówi: „Rosjanie poszli na Ukrainę, za 10 minut spotkamy się w salonie” (taki pokój do spotkań współbraci).

Nie możemy zostawić ludzi

Siedzimy i myślimy, co dalej – pakować się i wyjeżdżać? Bo idą na Kijów, a później prawdopodobnie dalej. Jeżeli wezmą stolicę, cała Ukraina będzie ich. Kiedy dojdą tutaj, na pewno po miejskiej radzie przyjdą do nas. Co wtedy? Czy zostajemy na miejscu? A co z ludźmi, z parafią, kościołem? Jak im powiedzieć, że ich zostawia- my i wyjeżdżamy, bo Rosjanie idą? Bóg jednak chciał, żebyśmy zostali. Jednogłośnie powiedzieliśmy: „Cokolwiek się stanie, obojętnie co dalej, zostajemy”. Krzysztof mówi do mnie: „Nie możemy zostawić ludzi”. „Ale ja miałem jechać do Lwowa” – odpowiadam. „Jeżeli zostajemy, potrzebny jesteś tutaj. Nie pojedziesz do Lwowa” – usłyszałem. Takie były pierwsze godziny wojny dla naszego domu.

W czasie liturgii paschalnej/fot. arch. Antona Litvinowa OMI

Widzieliśmy, że to nie jest kwestia heroizmu, tym bardziej, że na pewno przyjdą po nas. To była czysta łaska Boża! To Pan dał nam w tej chwili ducha nie bojaźni, ale mocy (ZOB. 2 TM 1,7). Bóg pozwolił nam żyć tym słowem.

Kiedy po raz pierwszy połączyliśmy się z całą naszą oblacką delegaturą Ukrainy na zoomie, usłyszałem, że prawie wszyscy współbracia myślą podobnie. Prawie wszyscy zostają na miejscu, chcą być z ludźmi. Ogarnął nas jeden Boży Duch wspólnej misji. Byłem wtedy bardzo dumny z moich współbraci. Cieszyłem się, że należę do tej rodziny zakonnej. Nie miałem wątpliwości, że podjęliśmy dobrą decyzję.

Mocny uścisk dłoni

Wrócę na chwilę do poranka pierwszego dnia. Mniej więcej o godzinie dziewiątej wyszedłem na ulice Gniewania (miejscowość, w której wtedy służyłem, 20 km od Winnicy). Pełno ludzi, aut. Wszyscy biegają do bankomatów i sklepów, są niewyobrażalne kolejki. Alarmy wyją na okrągło. Do osobowego auta wsiadało po 7–8 osób i więcej. Stałem i patrzyłem na to wszystko. W tym momencie zauważył mnie parafianin Stanisław (brał udział w ATO w 2014 r. – Антитерористична операція, czyli „operacji antyterrorystycznej” po wkroczeniu wojsk rosyjskich). Przez chwilę staliśmy w ciszy. Później pyta: „Zostajesz czy wyjeżdżasz?”. Odpowiadam: „Zostaję”. Jeszcze przez chwilę staliśmy w ciszy wśród tego hałasu. Popatrzył na mnie, nic nie powiedział, uścisnął mocno dłoń, trzymając dłużej moją rękę. I odszedł.

Z ludźmi i dla ludzi

Od tego momentu rozpoczęła się dla mnie nasza (w tym moja) posługa w czasie wojny. Proboszcz od razu ogłosił całodzienną adorację (która zresztą trwa do dziś, już prawie trzy lata) w parafii, aż do godziny policyjnej. Rozpoczęła się walka na każdym froncie.

W czasie wojny także udzielane są śluby. Ludzie chcą żyć normalnie/fot. arch. Antona Litvinowa OMI

Po dwóch, trzech dniach dzwoni przełożony oblatów w Ukrainie, o. Witalij. „Potrzebna jest Twoja pomoc” – mówi. „Trzeba wozić pomoc humanitarną do naszych domów oblackich, gdzie już przychodzi bardzo dużo uchodźców. Zatrzymują się na jedną noc, na tydzień, ktoś na dłużej, i potrzebują środków do życia. Większość z tych ludzi zostawiła albo straciła wszystko, uciekając przed rakietami” – opowiadał.

Po „humanitarkę” do Polski

Naszym największym oblackim punktem w Polsce (punkt przerzutowy), do którego zwożono pomoc humanitarną był Zahutyń k. Sanoka na pograniczu Bieszczad. Miejscowy proboszcz i ekonom domu, o. Karol Bucholc, od razu zorganizował ekipę parafian, którzy zaczęli niestrudzenie służyć. Byłem pod wielkim wrażeniem tych ludzi i o. Karola. O każdej godzinie dnia i nocy czekali na nas, żeby załadować busa, naprawić auto, dać nocleg. Śnieg, deszcz, mróz, wiatr nie miały znaczenia dla tych ludzi. Czasami było i sześć aut dziennie do załadowania, nie wspominając o tym, że te auta z pomocą, które przyjeżdżały do Zahutynia, trzeba było też rozładować.

Nie pamiętam wszystkich imion tych „aniołów”, ale ich poświęcenie i ofiarność zapamiętałem na zawsze. Pokazali mi w praktyce, czym jest bezinteresowna miłość.

Z żołnierzami

Kiedy siedzę i piszę te słowa, mam przed oczami wiele różnych spotkań – setki ludzi. Jednak nie da się opisać wszystkiego. Piszę tylko o niektórych. W pewnym momencie o. Vadym, mój współbrat, zaczął powoli wciągać mnie w kapelanię wojskową. Wprowadził mnie w codzienne życie żołnierzy. Wstąpiłem więc jako kapelan do ХСП (Chrześcijańska Służba Ratunku), żeby służyć pomocą żołnierzom, ich rodzinom i cywilom – ofiarom wojny. Zaczęliśmy jeździć na wschód do żołnierzy i na południe, na deokupowane tereny, do cywilów.

W Donbasie naszą pierwszą stacją zawsze był Pokrowsk, gdzie jest mała katolicka kapliczka, w której służy ks. Wiktor. Na tamten moment był to jedyny katolicki kapłan w Donbasie. Służył na tych ziemiach jeszcze przed 2014 r. i był porwany przez Czeczenów, którzy zażądali za niego okupu. Niesamowicie ciekawa postać – z wyglądu prosty, niepozorny, ale o duchu i męstwie Gedeona.

Zszedł tam, gdzie jest człowiek

Spotkania na Wschodzie to momenty przyjęcia i odrzucenia, świadectwa nawróceń i stwierdzenia: „Boga nie ma, Bóg nas opuścił”. Przez naszą obecność z żołnierzami, wspólną modlitwę, dzielenie jednego stołu próbowaliśmy pokazać, że Bóg jest wśród nich. Nie- którzy sami mówili: „Bóg jest między nami”. Sama świadomość, że w piekle wojny, przy dźwięku wybuchów, w domku żołnierzy w Donbasie na małym stoliku odprawiana jest Eucharystia, przywodzi na myśl prawdę wiary z Credo: „zstąpił do piekieł…”. Zszedł tam, gdzie jest człowiek.

Błogosławieństwo żołnierza przed wyruszeniem na front/fot. arch. Antona Litvinowa OMI

Niespodziewana spowiedź w środku nocy na stacji w Dniepropietrowsku, gdzie zawsze zatrzymujemy się przed wjazdem do Donbasu. „Batiuszka, pobłogosław, daj jakiś obrazek” – słyszę. Niejednokrotnie podbiegają żołnierze i o to proszą. „Jeżeli włożę do kieszeni obrazek, albo założę medalik na szyję, Bóg mnie ochroni, wrócę żywy?” – pytają. Co wtedy mam im powiedzieć? Zadaję sobie takie pytania.

Niech chłopak śpi

Przypomina mi się anegdota. Pewnego razu, kiedy odwiedzaliśmy chłopaków, zatrzymaliśmy się w jednej wiosce, gdzie nocowaliśmy w domku żołnierzy. W jednym pokoju ze mną spało jeszcze pięć osób. Było mocno słychać chrapanie, jeden przez drugiego wydawał różne dźwięki – prawie jak w zoo. Założyłem stopery do uszu, żeby przynajmniej spróbować trochę pospać. Kiedy rano się obudziłem, zauważyłem, że rozbite szkło leży na podłodze, a okno jest rozwalone. Pytam: „Co się stało?”. „Ostrzał był, niedaleko od nas” – słyszę. „Czemu mnie wtedy nie obudziliście?” – pytam dalej. „Nie było tak źle” – odpowiadają. „Pomyśleliśmy, niech chłopak na razie śpi. Wyśpi się przynajmniej” – dodali.

Rekolekcje w ciemnościach

Można też wspomnieć o rekolekcjach, parafialnych misjach, kiedy trzeba było głosić w ciemnych kościołach z latarką w ręku, bo nie było prądu. Dziwne doświadczenie – głosić w ciemności, mówić jakby w próżnię. Ludzi nie widać, a jednak tam są. Później, w procesji do Komunii św., idą z ciemności do światła. Odczuwałem wtedy taką pewność: „Panie, jesteś tu, z tymi ludźmi, ze mną”. Byłem przekonany, że szczególnie w tym czasie trzeba głosić słowo Boże. Ludzie czekają, chcą wiedzieć, że Bóg jest z nimi.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Będę powoli kończył. Wiem, że niektórzy, a może i większość z Was, którzy to czytacie, pomagali nam modlitwą, pieniędzmi, rzeczami. Bez Was to, o czym pisałem, i wiele innych wydarzeń nie odbyłoby się. Wiedzcie o tym. Boże światło, które świeci w ciemności, nasz Pan Jezus Chrystus, zapalał także przez Was. Za co Wam bardzo dziękuję.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze