Obra k. Wolsztyna: neoprofesi wieczyści [SYLWETKI]
W kościele seminaryjnym pw. św. Jakuba Większego w Obrze, odbyła się dziś uroczystość profesji wieczystej trzech młodych oblatów: Krzysztofa Gablera OMI, Norberta Jabłko OMI i Piotra Ochlaka OMI. Przedstawiamy ich sylwetki.
Krzysztof Gabler OMI (Luboń k. Poznania)
Powiedziałem, że nigdy w życiu nie pojadę na rekolekcje powołaniowe
Dziadek kl. Krzysztofa OMI był rolnikiem. Być może z tego powodu też ma zamiłowanie do ziemi i do roślin. Przez długi czas przyglądał się pracy dziadka i sam postanowił zostać ogrodnikiem. Skończył studia w tym kierunku i rozpoczął pracę w ogrodzie botanicznym. Jednak pomimo zawodowych sukcesów, Krzysztof przez całe życie odczuwał silną więź z Bogiem. Już jako dziecko miał okazję zostać ministrantem, jednak nie przyjął tej propozycji. Dopiero w gimnazjum, na prośbę jednego z księży filipinów, zgodził się zostać lektorem. Z czasem zaczął jeździć na rekolekcje na Świętą Górę w Gostyniu, co miało kluczowy wpływ na jego duchowy rozwój. „Te rekolekcje stały się dla mnie czasem refleksji i wzrastania w wierze. To właśnie tam po raz pierwszy zacząłem zastanawiać się nad powołaniem” – opowiada kl. Krzysztof. Na poważnie pomyślał o nim dopiero, kiedy w parafii filipińskiej na poznańskim Świerczewie odbywały się misje parafialne prowadzone przez „sąsiadów” misjonarzy oblatów. -„Podczas misji jeden z ojców przekazał służbie liturgicznej koperty, w których były zaproszenia na rekolekcje powołaniowe. Otwarłem je i powiedziałem, że nigdy w życiu nie pojadę. Mimo to zaproszenia spływały do mnie jeszcze przez pewien czas. Aż w końcu ojciec Jurewicz odpowiedzialny za powołania zniechęcił się i przestał mi je przysyłać” – wspomina.
Krzysztof skończył studia, pracował i realizował pasje. Wewnętrznie cały czas mu czegoś brakowało. Kiedy pojawiły się dla niego perspektywy rozwoju w pracy, postanowił podjąć decyzję, że albo ostatecznie zwiąże swoją przyszłość z ogrodnictwem, albo zupełnie zmieni drogę życiową. Zaczął modlić się o kierownika duchowego, z którym mógłby o wszystkim porozmawiać. -„Wciąż miałem z tyłu głowy zaproszenie na rekolekcje, które czekało na mnie, a ja nawet nie spróbowałem, tylko od razu powiedziałem, że nie chcę na nie pojechać. Chodziłem z rozterkami tak długo, aż będąc raz w sanktuarium bł. Edmunda Bojanowskiego w Luboniu powiedziałem: ‘Panie Jezu, jeśli chcesz, to wskaż człowieka, do którego mam pójść i powiedzieć to, co mam wewnątrz siebie’. Było to w sierpniu. Wtedy poznałem o. Krzysztofa Ziętkowskiego OMI. Gdy go spotkałem, pomyślałem, że może to jego wskazał mi Jezus. Umówiłem się z nim na spowiedź, powiedziałem o moich dylematach i przez rok chodziłem do niego na kierownictwo duchowe” – opowiada Krzysztof. Ojciec Ziętkowski polecił mu czytać Pismo Święte i robić notatki dotyczące tego, co go w nim porusza. Dzięki temu odkrył, że Pan Bóg nie tylko słucha, lecz także odpowiada. Bliskie stały mu się słowa „Niech ta księga będzie zawsze na twych ustach: rozważaj ją w dzień i w nocy, abyś ściśle spełniał wszystko, co w niej jest napisane, bo tylko wtedy powiedzie ci się i okaże się twoja roztropność” oraz „Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość”. Podjął decyzje, aby wstąpić do nowicjatu. Długo zwlekał aby powiedzieć o tym najbliższym, a znajomemu oblatowi powtarzał, że potrzebuje jeszcze trochę czasu, aby się upewnić. –„Wtedy usłyszałem od ojca Ziętkowskiego, żebym powiedział o tym chociaż mojemu bratu bliźniakowi. Długo odwlekałem ten moment. Aż pojechaliśmy razem na Świętą Górę na mszę św. z adoracją i modlitwą uwielbienia. Tam na dziękczynieniu usłyszałem słowa prowadzącego: ‘Nie wyście mnie wybrali, ale ja was wybrałem’. I już wiedziałem, że to odpowiedni moment, by powiedzieć Tomkowi o mojej decyzji. Gdy wracaliśmy do domu – przypomniałem mu te słowa i oznajmiłem, że nie będę prosił o przedłużenie umowy w pracy, tylko, że idę do nowicjatu. Tomek zamilkł. Odjechaliśmy spod klasztoru i nagle mój brat powiedział: ‘To jest nas dwóch. Bo ja też idę do zakonu, tylko że do filipinów’. Do domu wróciliśmy milcząc” – przyznaje Krzysztof Gabler OMI.
Kleryk dużo myślał o tym, jak może wyglądać nowicjat na Świętym Krzyżu, po czym okazało się, że był to dla niego bardzo trudny czas. –„Miałem już prawie trzydzieści lat, swoje życie i pewne przyzwyczajenia. I nagle musiałem zrezygnować ze swoich przekonań. Dużo łatwiej było moim młodszym współbraciom. Mi w tamtym momencie pomógł kierownik duchowy i słowa jednego z ojców, że lepiej będzie w Obrze” – dodaje. I rzeczywiście – Krzysztof lepiej odnalazł się w Wyższym Seminarium Duchownym: -„Śluby wieczyste to dla mnie kolejne powiedzenie Panu Bogu „tak”. Wiele razy mówiłem „tak” na modlitwie w czasie etapu rozeznawania. Później każde kolejne śluby czasowe były potwierdzeniem tego. Przez całą drogę powołania ważne są dla mnie dwie postacie – Maryja i ks. Stanisław Streich, który w maju 2025 roku będzie ogłoszony błogosławionym. Myślę o nich każdego dnia. Jestem świadomy mojej małości. Wielu rzeczy nie potrafię. Są osoby bardziej nadające się, mające więcej zdolności. Ale to Bóg wybiera to, co słabe i niemocne. A teraz, choć nie wiem, jak będzie wyglądała moja przyszłość i czy będę potrafił być dobrym narzędziem w rękach Boga, to mówię „tak” już na zawsze.
Norbert Jabłko OMI (Łeba)
Złożyłem dokumenty do franciszkanów
Kleryk Norbert miał wiele pomysłów na przyszłość. Jako dziecko chciał być sprzedawcą, więc otworzył mały sklepik, w którym jego rodzice robili zakupy. Marzył o byciu kierowcą autobusu, więc woził swoje kuzynostwo po osiedlu na rowerze. Pragnął zostać piosenkarzem, więc organizował koncerty, na które zapraszał rodzinę. Z czasem rozważał inne profesje: nauczyciela, lekarza, detektywa, policjanta, Spider-Mana, a nawet pracownika kolei. Wszystko zmieniło się, gdy obejrzał serial „Ranczo”, w którym zaciekawiła go postać księdza – wtedy zaczął marzyć o kapłaństwie. Choć pochodzi z oblackiej parafii w Łebie, wybór zakonu nie był dla niego od razu oczywisty. Mimo że od dawna angażował się w życie parafii – był ministrantem i należał do grupy Niniwa – swoją relację z Bogiem pogłębiał stopniowo.
Skończył Prywatne Liceum Franciszkanów w Wieliczce. Chciał zostać franciszkaninem. Wcześniej jednak stał się „zagorzałym konserwatystą”, skupionym na sprawiedliwości Bożej i przestrzeganiu przepisów, w tym liturgicznych. Złoty środek w swoim postrzeganiu wiary i świata znalazł w klasie maturalnej. Gdy napisał maturę, złożył dokumenty do franciszkanów. Wewnętrznie czuł, że to nie jego droga, dlatego wycofał je i zaczął myśleć o studiach świeckich. Ale tuż przed samym prenowicjatem złożył dokumenty do oblatów. – „Do dzisiaj mam sentyment do franciszkanów, ich charyzmatu oraz tradycji, jednak wiem, że moje miejsce jest u oblatów. Swoje powołanie zacząłem odkrywać jako kleryk. Wstępując do oblatów, miałem powierzchowne motywacje. Spotkałem w czasie formacji seminaryjnej Jezusa, był i jest On w centrum codzienności. Zafascynowałem się stylem życia oblatów i krzyżem oblackim. Bardzo pragnąłem kiedyś odprawiać mszę świętą i odpuszczać grzechy w konfesjonale, ponieważ w okresie dojrzewania bardzo ważny również dla mnie był sakrament spowiedzi. Niestety, często spotykałem się z brakiem księży w konfesjonałach, pomimo wypisanych godzin spowiadania. Bardzo mnie to irytowało i postanowiłem, że zostanę księdzem, żeby siedzieć w konfesjonale i czekać na ludzi. Pierwszy i drugi rok w seminarium był dla mnie czasem kryzysu. Pewnie dlatego, że zaczęły się oczyszczać motywacje. Rutyna i spotkanie z rzeczywistością, że nie wszystko jest takie idealne, jak myślałem wcześniej, zrodziły we mnie tęsknotę za życiem świeckim i marzenie o założeniu rodziny” – wspomina. Dlatego Norbert postanowił poprosić przełożonych o staż, który zrodził w nim kolejny kryzys. Chciał posługiwać w Polsce, a został skierowany na Ukrainę.
Po wielu rozmowach, przemyśleniach i modlitwach postanowił spróbować. Dziś wie, że był to plan Boga względem niego, ponieważ to właśnie w tym czasie odkrył na nowo swoje powołanie i jego sens. 24 lutego 2022 roku był w Tywrowie, kiedy zaczęła się wojna pełnoskalowa, a Rosja najechała Ukrainę. Z powodu ogromnego strachu jego największym pragnieniem stało się otrzymanie wiadomości od przełożonego, aby mógł wrócić do Polski. Podjęcie decyzji zostało jednak pozostawione jemu, co go zirytowało. Zbuntowany pytał Boga, dlaczego przełożeni go tam wysłali, skoro teraz ma decydować sam. W końcu poczuł spokój. Zrozumiał, że decyzję ma podjąć nie sam, ale z Jezusem i że to jest część Bożego planu. Tego dnia wieczorem, podczas adoracji, poszedł do spowiedzi. Później uklęknął z tyłu kościoła, który tym razem był pełen ludzi. Wspólnie odmawiali różaniec i to wtedy zrozumiał, że to są ci ubodzy, o których mówił św. Eugeniusz. To ludzie, którzy właśnie teraz potrzebują ewangelizacji, Dobrej Nowiny i nadziei. Drugą myślą, która przyszła mu wtedy do głowy, były słowa sługi Bożego, męczennika II wojny światowej, kl. Alfonsa Mańki OMI: „Chcę być świętym i niech mnie to kosztuje, ile chce”. To dodało mu odwagi. Od tamtej chwili nie miał już wątpliwości ani kryzysów. Został. Zrozumiał, że w świecie relatywizmu i zadowalania się bylejakością zarówno jemu, jak i ludziom, nie była potrzebna litość i współczucie, ale nawrócenie. Historia związana ze stażem była dla Norberta wielką lekcją pokory i przypomnieniem, że jest jedynie narzędziem w rękach Boga, że to Jego ma słuchać i Jemu służyć. – „Poznając św. Eugeniusza, natknąłem się na jego słowa, które zapisał w pierwszej regule naszych Konstytucji i Reguł. Napisał, że celem życia oblata jest naśladowanie Chrystusa. Tak rozumiem sens konsekracji zakonnej. Jest to również moje głębokie pragnienie. Chcę poznawać Jezusa i chcę Go naśladować, chociaż wiem, że pomimo swoich wielu ułomności, nie zawsze mi to wychodzi” – dodaje.
Piotr Ochlak OMI (Nowe Miasto Lubawskie)
Kiedyś nudziłem się na adoracji, dziś podczas niej cieszę się, że mogę pobyć z Bogiem
Przez długi czas nie wiedział, kim chce zostać, jakie ma powołanie. Było to dla niego trudne. Gdy kończył gimnazjum, postanowił pójść do technikum elektrycznego. Zdobył zawód i do dziś bardzo lubi zajmować się instalacjami elektrycznymi. Jako dziecko był blisko Boga, miał z Nim żywą relację. Gdy dziś myśli o początkach swojej wiary, ma w głowie obraz rodziców klęczących przy łóżku i modlących się razem lub z nim i jego siostrami. Wspólnie odmawiali różaniec, chodzili na Gorzkie Żale i rozważali Drogę Krzyżową. Ale dla kilkuletniego Piotrka było to nudne, zaczął doceniać te momenty dopiero po czasie: – „Dziś jestem wdzięczny za te wszystkie chwile, w których mogłem zobaczyć rodziców klęczących po obu stronach łóżka. To dla mnie obraz szukania Pana Boga i potwierdzenie, że był dla nich oparciem” – mówi kleryk Piotr. Rozwijał wiarę dzięki siostrom. Kolega starszej z nich był ministrantem i za jego namową Piotrek też postanowił nim zostać. Wtedy po raz pierwszy zrozumiał, jak to jest być wśród wspólnie wierzących. Niedługo później zaczął zadawać sobie pytanie, po co wierzy i jaki jest w tym sens. Przeprowadził wiele rozmów dotyczących wiary ze znajomymi i z księżmi. Przestał nudzić się na adoracji i zrozumiał, że w tym czasie może pobyć z Bogiem, nawiązać i budować z Nim relację. Zaczął chodzić na pielgrzymki. Przestał wstydzić się wiary, co przejawiało się chociażby w sytuacji, kiedy jadąc do szkoły, odmawiał różaniec, ale bał się robić znak krzyża. Pojawiły się pierwsze myśli o powołaniu.
Ma w rodzinie kilku księży, z których dwóch jest oblatami. Ta ścieżka życiowa była dla niego w pewien sposób naturalna. – „Często pod koniec szkoły średniej, gdy wracałem do domu, wchodziłem do kościoła na adorację i zadawałem pytanie: „Panie Boże, co ja mam robić? Bo nie wiem”. Nie miałem pojęcia, czy pójść na studia, do pracy, czy do nowicjatu. W międzyczasie dostałem zaproszenie od mojego wujka na rekolekcje powołaniowe odbywające się na Świętym Krzyżu. To podczas nich, mimo że znałem oblatów właściwie od zawsze, zobaczyłem bardziej, jak wygląda ich życie i podjąłem decyzję” – wspomina. Piotr nie od razu zdecydował się powiedzieć o tym swojej rodzinie. Jego rodzice dowiedzieli się przypadkiem, kiedy po mszy proboszcz, który musiał napisać o nim opinię przed przyjęciem do zgromadzenia, pogratulował im. – „W samochodzie zrodziła się nagle grobowa cisza. Dla rodziców było trudne, że nie będziemy się często widywać. W takich sytuacjach zawsze pojawia się poczucie straty. Ale i z tego Bóg wyprowadza dobro” – mówi.
Po wstąpieniu do nowicjatu i rozpoczęciu studiów w Obrze, wiele się w kleryku Piotrze zmieniło. Wcześniej nie potrafił prosić o pomoc, wszystko chciał robić sam, a dziś nie sprawia mu to dużego trudu. Nauczył się kompromisów, bycia bardziej elastycznym, odkrywania mocnych i słabych stron. Wszystkie te plusy nie były jednak najistotniejsze, kiedy przełożeni, po skończonym przez oblata czwartym roku studiów, wysłali go na staż pastoralny do sanktuarium w Kodniu. – „Dopadł mnie duży kryzys. Rok wcześniej prosiłem o śluby wieczyste, nie składałem ich z moimi kursowcami. Miałem do siebie żal. Pojawiły się wątpliwości, zacząłem podważać coś, co wcześniej w moim życiu było pewne. Dotarło do mnie, że nie muszę być oblatem, nie muszę być nawet klerykiem, że mogę zrezygnować, bo jestem w tym wszystkim wolny. Długo się wtedy zastanawiałem, aż podjąłem decyzję, że zostaję na tej drodze. Szczególnym wsparciem był w tym czasie kierownik duchowy. Wierzę, że Pan Bóg przez niego działał w moim życiu” – podkreśla.
Czym dla kleryka Piotra jest złożenie ślubów wieczystych? – „To dla mnie potwierdzenie tego, co starałem się odkryć przez ostatnie lata – w seminarium, podczas stażu, kierownictw duchowych i wielu godzin adoracji, że Bóg powołał mnie do zgromadzenia oblatów, że to jest moje miejsce” – podsumowuje.
Karolina Binek
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |