
fot. unsplash/matt paul
Oceanolog: mamy wybór, czy z naszą planetą będzie źle, czy tragicznie
Dalsza emisja gazów cieplarnianych i większe globalne ocieplenie są katastrofalne dla Ziemi – powiedział PAP oceanolog prof. Jacek Piskozub. Obecnie mamy tylko wybór, czy w przyszłości z naszą planetą będzie źle, czy tragicznie – dodał.
Organizacja naukowa Międzynarodowa Inicjatywa Klimatyczna Kriosfery (International Cryosphere Climate Initiative, ICCI) przeanalizowała najnowsze badania dotyczące lodu na Ziemi. Na ich podstawie w grudniu ub. roku opublikowała raport „Stan kriosfery. Utracony lód, globalne szkody”.
Kriosfera to część hydrosfery, czyli jednego z elementów budowy Ziemi (m.in. obok atmosfery, litosfery i biosfery). Do kriosfery należą wody w postaci niezanikającego lodu lodowcowego, morskiego i gruntowego.
W raporcie podano, że obecny wzrost temperatury o 1,2 st. C powyżej poziomu sprzed epoki przemysłowej spowodował znaczące spustoszenia w kriosferze. Obowiązujące zobowiązania klimatyczne, prowadzące do ocieplenia o ponad 2 st. C przyniosłyby katastrofalne i nieodwracalne konsekwencje dla całej planety. Podkreślono, że nawet przy niskich emisjach znaczna część lodowców zniknie do 2100 r., a skutki tego zjawiska będą odczuwalne przez wiele pokoleń.
>>> Co minutę do oceanu trafia jedna ciężarówka plastiku
Jak powiedział w rozmowie z PAP prof. dr hab. Jacek Piskozub, kierownik Zakładu Dynamiki Morza Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk, istnieją dwa możliwe scenariusze przyszłości dla Ziemi. Pierwszy zakłada, że utrzymamy średnią globalną temperaturę na poziomie 1,5 st. C powyżej temperatury sprzed epoki. W drugim scenariuszu przekroczymy tę temperaturę.
„Sytuacja, którą zakłada wariant pierwszy, już jest niepokojąca. Ale dalsza emisja gazów cieplarnianych i większe globalne ocieplenie są po prostu tragiczne. Trzeba zaznaczyć, że oba scenariusze wymagają całkowitej neutralności węglowej do roku 2050, a nawet usuwania dwutlenku węgla w drugiej połowie stulecia” – powiedział prof. Piskozub.
Jego zdaniem nie wygląda jednak na to, by wprowadzenie neutralności węglowej w takiej perspektywie było możliwe. „Nie ma ani woli politycznej, ani technologii, które by na to pozwoliły. Sądzę, że w związku z tym będziemy emitować gazy na obecnym poziomie jeszcze przynajmniej przez najbliższe 10 lat. A za dekadę może być już za późno dla wielu lodowców, dla lodu morskiego w Arktyce, może nawet w Antarktyce” – ocenił oceanolog.
Stwierdził, że najgorsze, co nam grozi w związku ze zmianami klimatycznymi, to rozpad części lądolodu Antarktydy Zachodniej. Jeśli to nastąpi, wówczas w ciągu kilku stuleci poziom mórz na świecie wzrośnie nawet o nawet kilka metrów.

Prof. Piskozub tłumaczył, na czym polega zakwaszenie oceanów, o którym wspomniano w raporcie. Na skali pH (od 0 do 14), opartej na aktywności jonów wodorowych w roztworach wodnych, liczbę 7 przypisano chemicznie czystej, obojętnej wodzie. Wartości poniżej 7 oznaczają odczyn kwaśny, powyżej 7 – zasadowy. „Ocean jest leciutko zasadowy. Zanim nasza cywilizacja zaczęła go naruszać, jego naturalne pH wynosiło ok. 8,1. Ale w tej chwili pH spadło już o ponad jedną dziesiątą” – powiedział.
A to dlatego, że wzrosła ilość dwutlenku węgla w atmosferze. CO2 z atmosfery rozpuszcza się w powierzchniowych wodach morskich i tworzy kwas węglowy, a to właśnie zwiększa kwasowość wód.
„Spadek pH o 0,1 to niby niewiele. Ale skorupki organizmów żywych są zbudowane z węglanu wapnia, który rozpuszcza się w kwasie. W wodach o większej kwasowości poziom jonów węglanowych jest niższy, więc małże, kraby, koralowce albo jeżowce mają trudności z budową i utrzymaniem węglanowych muszli, szkieletów lub pancerzyków” – opowiadał naukowiec.
ICCI zauważyła, że zmienia się również cyrkulacja termohalinowa, czyli globalna cyrkulacja wód oceanicznych zależna od zasolenia i temperatury. Wpływająca w niektórych miejscach do mórz ciężka, zimna i mocno zasolona woda tonie w lżejszych, słodszych i cieplejszych wodach, a gdzie indziej woda z głębin wypływa na powierzchnię. Ciepłe wody powierzchniowe z południa płyną na północ, w pobliżu Grenlandii oziębiają się i opadają w głąb oceanu. Potem północnoatlantyckie wody blisko dna płyną na południe, docierają do Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku, gdzie wypływają na powierzchnię. Jak mówi prof. Piskozub, cały cykl zajmuje ok. 2 tys. lat, a dzięki cyrkulacji termohalinowej globalny klimat pozostawał w równowadze.
>>> NASA: pod powierzchnią Marsa kryje się ocean wody
„Coraz więcej słodkiej wody w północnym Atlantyku osłabia tę cyrkulację, co grozi jej załamaniem. Co zaskakujące, w raporcie ICCI napisano, że słabnie też prąd okołobiegunowy, który w dużym stopniu jest napędzany przez wiatry” – przyznał oceanolog.
Naukowcy alarmują, że poważnie zmniejszyła się ilość lodu morskiego, a to również ma fatalny wpływ na oceany. Jak tłumaczył rozmówca PAP, największe głębiny oceanu są wypełnione zimną i słoną wodą z wyrzutów solanki powstającej przy tworzeniu się lodu wokół Antarktydy. Gdy woda morska zamarza, oddaje dużo soli. Lód morski zawiera więc mało soli, bo zasadnicza jej część po zamarznięciu lodu zostaje „wyciśnięta” do wody, której biliony ton opadają na dno. Tonięcie zimnej, słonej wody napędza antarktyczną cyrkulację wymienną, która jest częścią globalnej cyrkulacji termohalinowej. Właśnie ten obieg wód teraz spowalnia, co może mieć ogromny wpływ na klimat.
Poza tym opadające w głębiny wody dostarczają bliżej dna tlen. Pod wpływem zmian klimatycznych lodu morskiego jest mniej, cyrkulacja wód słabnie, więc głębokie wody są mniej napowietrzone – to również zła wiadomość dla morskich organizmów żywych.
W „Stanie kriosfery” zaznaczono, że zmiany będą też dotyczyć wiecznej zmarzliny, nazywanej już częściej wieloletnią zmarzliną. To ziemia, która jest skuta lodem przez co najmniej dwa lata, a w niektórych miejscach – od czasów ostatniej epoki lodowej.
„Kiedy zmarzlina zacznie się topić, będzie oddawała do atmosfery duże ilości dwutlenku węgla i metanu. W pierwszym scenariuszu pod koniec XXI w. CO2 ze zmarzliny będzie mniej więcej tyle, ile dziś emituje Japonia, w gorszej wersji tyle, ile wprowadza do atmosfery cała Unia Europejska” – dowodził oceanolog.
Odgazowywać będzie się także podwodna zmarzlina u wybrzeży Syberii, pozostała po czasie, kiedy te rejony były jeszcze na powierzchni Ziemi. „W epoce lodowej poziom morza był tam o 100 m niższy niż obecnie. Z danych rosyjskich, które pojawiały się jeszcze przed wojną w Ukrainie, wynikało, że w niektórych rejonach uwalnianie gazów ze zmarzliny było tak intensywne, że morze wyglądało jak jacuzzi” – opowiadał ekspert.
Wspominał, że kilka lat temu był współautorem artykułu przeglądowego o metanie w Arktyce. „Stwierdziliśmy wtedy, że metan nie wydobywa się jeszcze z dna morskiego. Ale jeśli ogrzejemy głębie morskie, roztopią się obecne tam klatraty metanu, czyli tzw. metanowy lód. To substancja krystaliczna złożona z cząsteczek wody i metanu. Jeżeli będzie się rozpuszczać, na powierzchnię zaczną się wydobywać ogromne ilości metanu” – stwierdził badacz.
Prof. Jacek Piskozub podsumował: „To wszystko przełoży się wprost na nasze życie. Według najgorszych prognoz duże połacie lądów znikną pod wodą, będzie coraz więcej susz, kolejnym gatunkom zagrozi wyginięcie. Mamy tylko wybór, czy w niedalekiej przyszłości z naszą planetą będzie źle, czy tragicznie”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |