Od okultyzmu do drewnianego kościółka – niezwykła przemiana Marty Przybyły
Wylałam potoki łez i coś we mnie pękło. Ja – zadeklarowana, plująca jadem ateistka, siedziałam zasmarkana w kościele. Poczułam, że w końcu coś zapełnia dziurę w moim sercu. Wcześniej upychałam tam facetów, alkohol, narkotyki, znajomych, pieniądze – nic nie pasowało. Czułam, że coś się zmieni. Nie wiedziałam jeszcze, że zmieni się wszystko – mówi Marta Przybyła w wywiadzie dla „Polska Times”.
W młodej poznaniance doświadczonej biedą rodziła się potrzeba, aby odnaleźć azyl, którego szukała przede wszystkim w magii, parapsychologii, satanizmie, alkoholu i mężczyznach, lecz to potęgowało w niej poczucie pustki.
– Zaczęło od ciężkiej muzyki metalowej, która dodawała mi pewności siebie. Ubierałam się na czarno, robiłam ciemny makijaż. Moje nowe zainteresowania były pod kolor wizerunku. Chłonęłam książki o mrocznej tematyce. Satanizm, okultyzm, magia, parapsychologia. Tajemniczy świat zła kusił mnie coraz bardziej. W nim było remedium na moją bezbronność. Stworzyłam też własną watahę osób takich jak ja, odmieńców, ludzi z marginesu. Spojrzenia mężczyzn były jak plaster na ranę braku akceptacji siebie. Dręczące poczucie pustki chciałam zapełnić miłością. Wchodziłam w kolejne związki z facetami, którzy wyglądali jak żywcem wzięci z kartoteki kryminalnej. Niestety motyle w brzuchu, które przy nich czułam, bardzo szybko zdychały. Żaden nie potrafił zapełnić uczucia pustki. Tylko alkohol był moim wiernym towarzyszem – wyznała Marta Przybyła.
Lęk
– Ostatnia relacja, w którą się uwikłałam, dotyczyła mężczyzny, który zajmował się seansami spirytystycznymi. Początkowo towarzyszył temu dreszczyk emocji, ale po pewnym czasie doświadczałam dręczeń demonicznych. Zaczęło się od duszenia podczas snu, kiedy przygniatał mnie ogromny, paraliżujący ciężar. Czułam lęki i poczucie czyjejś obecności. Do tego spadające i przesuwające się przedmioty, dające się słyszeć w mieszkaniu kroki i warczenie psa, którego nie mieliśmy – opowiada autorka książek.
„Religijna szopka”
Za namową znajomych Marta udała się na mszę świętą o uzdrowienie duszy i ciała, chociaż jak mówi w wywiadzie dla Polska Times, była to dla niej „religijna szopka” i przedstawienie, na które patrzyła z pogardą. Jednak zdarzenie, którego doświadczyła na mszy św. zapamięta do końca życia.
W pewnej chwili ksiądz wyciągnął coś z małej złotej szafki. W mojej głowie roiło się od niewyartykułowanych wulgaryzmów, ale gapiłam się w to białe kółko. Wtedy zalała mnie nagła fala gorąca. To uczucie było bardzo realne. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Wylałam potoki łez i coś we mnie pękło. Ja – zadeklarowana, plująca jadem ateistka, siedziałam zasmarkana w kościele. Poczułam, że w końcu coś zapełnia dziurę w moim sercu. Wcześniej upychałam tam facetów, alkohol, narkotyki, znajomych, pieniądze – nic nie pasowało. Czułam, że coś się zmieni. Nie wiedziałam jeszcze, że zmieni się wszystko – opowiada Marta Przybyła.
Doświadczenie nawrócenia
Zdałam sobie sprawę, że nie potrafię kochać ludzi. Nienawiść, którą żyłam przez lata, nie znikła. Wtedy zaczęłam się modlić słowami: Boże, weź moje serce z kamienia, a daj mi serce z ciała. Zaczęłam się modlić o pracę, w której Bóg nauczy mnie kochać. Tak trafiłam do domu pomocy społecznej. Przez pierwszy dzień chodziłam przerażona i miałam odruch wymiotny. Zapach, który tam się unosił, był nie do zniesienia. Do tego widok nagich kobiet. To były totalnie ludzkie rzeczy. Czysta fizjonomia. Miałam się zająć grupą dorosłych kobiet, agresywnych, autoagresywnych, które gryzły się do krwi, waliły głową w ścianę i wyrywały sobie garściami włosy. Jednak czułam, że w końcu spotkałam osoby, które mają w nosie to, jak wyglądam, jakie mam ciuchy, czym jeżdżę do pracy i ile mam kasy na koncie. Bezbłędnie wyczuwały natomiast to, co miałam w sercu. Wkrótce potem rozpoczęłam wolontariat w hospicjum, gdzie nauczyłam się wdzięczności. Tam się okazywało, że posiłek zjedzony samodzielnie jest łaską. Kobieta, która miała rurkę tracheotomijną i od kilku lat była karmiona przez wężyk, oglądała programy kulinarne, aby przypomnieć sobie, jak smakują potrawy. A ja Bogu nigdy nie podziękowałam, że czuję smak jedzenia. Bogaty biznesmen, któremu zmieniano pieluchę, wył z bezradności i poniżenia. A ja nigdy nie okazałam wdzięczności za to, że mogę samodzielnie korzystać z toalety. Dziś wiara jest dla mnie relacją. Nadal doświadczam pustyni, ale wiem, że Bóg jest cały czas ze mną. W hospicjum Chrystus pokazał mi wartość cierpienia. Zrozumiałam, że wiara łączy się z krzyżem. Zmartwychwstawanie będzie później. Nie może być „Alleluja!” bez Wielkiego Piątku. Jezus nie przynosi mi już kwiatów i czekoladek. Zaczęła się codzienność: prasowanie koszul i zbieranie skarpetek z podłogi. Przeszliśmy na inny poziom. Czasami nie stać mnie na różaniec, jedynie na słowa: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną. Bywa, że nie mam siły i czołgam się duchowo. Walczę codziennie. Moje serce upada, ale powstaje – wyznaje nawrócona.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |