
fot. EPA/CLEMENS BILAN
Odejście papieża. Koniec epoki czy nowy początek? [KOMENTARZ]
Franciszek, człowiek synodalności, dialogu, napięcia między centrum a peryferiami, zostawił Kościół nie z odpowiedzią, lecz z pytaniem. A nawet z wieloma pytaniami, jakby nadmuchując pewien balon i patrząc, gdzie uchodzi powietrze, gdzie można go jeszcze rozciągnąć. Nie tyle z doktryną, lecz z drogą. Nie z definicją, lecz z rozeznaniem.
Nie odszedł jak Benedykt XVI, nie w ciszy i z wyprzedzeniem. Nie jak Jan Paweł II, nie z Watykanu, a ze świata. Papież Franciszek odszedł nagle. Niespodziewanie, w poranek wielkanocnego poniedziałku zaskoczył, jak miał to w zwyczaju. Choć od miesięcy mówiło się o jego zmęczeniu, o tym, że ciało nie nadąża za duchem, nikt nie był gotów na to, co się wydarzyło. W końcu niedawno wyszedł ze szpitala i miał wrócić do pełni sił, dzięki rehabilitacji po tej najdłuższej hospitalizacji. I nikt przygotowany już nie będzie – bo to odejście zamyka epokę. Zamyka też coś, co miało być trzecią odsłoną tego pontyfikatu. To już nigdy się nie wydarzy.
Pontyfikat Franciszka był inny, to jasne. Nie chodzi tylko o jego wybór „z końca świata”, nie chodzi o gesty, które wywróciły kurialne protokoły do góry nogami, nie chodzi nawet o jego encykliki, które cytowali ekolodzy, lewicowi aktywiści i duchowni z odległych peryferii, a które często były nie w smak wielkim i możnym tego świata. Chodzi o to, że Franciszek nie tylko był papieżem —był globalnym proboszczem, był znakiem czasu. Był papieżem świata, który się zmienia i nie wiadomo, dokąd zmierza, w tej podróży dopiero przyjmując swój kształt.
>>> Biskupi włoscy o Franciszku: do końca nas umiłował
Jego odejście – niezależnie od tego, czy było nagłe, czy jakkolwiek przewidziane, bo od 14 lutego, od momentu kiedy Franciszek trafił do szpitala obserwowaliśmy odchodzenie papieża – wpisuje się w tę logikę: świata w ciągłym ruchu, Kościoła, który nie chce się już bronić, tylko wychodzić. To tu czujemy, że to moment symboliczny. Bo Franciszek, człowiek synodalności, dialogu, napięcia między centrum a peryferiami, zostawił Kościół nie z odpowiedzią, lecz z pytaniem. A nawet z wieloma pytaniami, jakby nadmuchując pewien balon i patrząc, gdzie uchodzi powietrze, gdzie można go jeszcze rozciągnąć. Nie tyle z doktryną, lecz z drogą. Nie z definicją, lecz z rozeznaniem.

To właśnie niezwykłość tej chwili. Odszedł papież, który nie bał się niejasności i który nie obawiał się krytyki. Papież, który więcej słuchał niż mówił. Papież, który zburzył święty spokój katolickiego Zachodu i stał się ikoną dla ludzi z miejsc zapomnianych, niedostrzeżonych, marginalnych, zapomnianych, wykluczonych i stających w wiecznym „pomiędzy”. Który pokazał, że Bóg bywa bardziej obecny w slumsach Buenos Aires niż w złocie bazylik.
>>> Papież Franciszek przekazał osobiste fundusze na rzecz ukraińskiej armii
I właśnie dlatego jego odejście jest tak niepokojące i tak prorocze w momencie, w którym jesteśmy dzisiaj i teraz. Bo odszedł ten, który nie bał się chaosu, stawiał mu czoła i budował mosty. A teraz nie ma go już z nami. Co zrobimy z tą pustką? Co zrobimy bez tego wiecznie uśmiechniętego proboszcza globalnej wioski?
To nie jest więc tylko zmiana osoby na urzędzie. To moment, w którym kończy się pewna wizja Kościoła: otwartego, acz pełnego napięć, żywego i w ruchu. Nie wiemy, co będzie dalej. Może właśnie o to chodziło Franciszkowi. Może właśnie dlatego miał rację, kiedy mówił, że „czas jest ważniejszy niż przestrzeń”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |