Oferujemy pomoc wszystkim potrzebującym na Ukrainie, nie pytając kto do jakiego Kościoła należy [ROZMOWA]
– Lwów stał się wielką bazą przeładunkową. Przyjeżdżają tu tiry zza granicy, a my je przeładowujemy do naszych środków transportu i rozwozimy dalej, po całej Ukrainie – mówi w wywiadzie dla KAI abp Mieczysław Mokrzycki, metropolita lwowski. – Oferujemy pomoc wszystkim potrzebującym, nie pytając kto do jakiego Kościoła należy – dodaje.
Marcin Przeciszewski. Krzysztof Tomasik (KAI): Jaką pomoc oferuje Kościół od chwili wybuchu wojny?
Abp Mieczysław Mokrzycki, Metropolita Lwowski: Wybuch wojny był wielkim zaskoczeniem. Nie wierzyliśmy, że jest to możliwe, gdyż wojna ta nie ma jakiejkolwiek przyczyny ze strony ukraińskiej i żadnego uzasadnienia poza czystym rosyjskim imperializmem. Spotkaliśmy się od razu z dużą falą uchodźców ze wschodniej Ukrainy, którzy uciekając i chcąc wyjechać za granicę, przybywali najpierw tutaj do Galicji. Znajdowali schronienie w naszych parafiach, duża część we Lwowie lub w parafiach nadgranicznych. Oczekiwali tam co najmniej trzy doby w kolejce do przejścia. Otrzymywali noclegi i ciepłe posiłki od naszych kapłanów, sióstr zakonnych i wiernych.
Na terenie Lwowa otworzyliśmy dla uchodźców budynki Ośrodka Duszpasterskiego w Brzuchowicach, w Centrum Jana Pawła II, pomieszczeniach fundacji „Dajemy nadzieję” przy katedrze, w klasztorze sióstr benedyktynek, przy parafii św. Antoniego, św. Michała Archanioła i przy innych kościołach. W niektórych parafiach proboszczowie i wikarzy udostępniali nawet swoje mieszkania. Przyjmowaliśmy naraz dziennie ponad 1.500 osób. Każdego dnia wyjeżdżało stąd do Polski około dwustu uchodźców, cztery autokary, a przyjmowaliśmy tyle samo. Telefony dzwoniły przez 24 godziny na dobę. Siostry benedyktynki zajmujące nowy budynek klasztoru, powiedziały, że warto było ten budynek zbudować choćby dlatego, aby teraz przyjść z pomocą uchodźcom. Był to „wielki maraton”, dziś dziwimy się, jak z tym wszystkim daliśmy sobie radę.
Uchodźcom ze wschodniej Ukrainy do dziś udzielamy systematycznej i wielostronnej pomocy, choć teraz we Lwowie jest ich mniej, około 500. Bracia albertyni każdego dnia wydają 400 obiadów, a około setki wydaje kuria. Co tydzień wszyscy uchodźcy dostają paczkę z podstawowymi produktami żywnościowymi i higienicznymi. Wielu z nich, pomimo trudnych warunków na wschodzie Ukrainy powróciło już do siebie lub wyjechało do innych krajów. Zostali ci, którzy nie mają gdzie wrócić, gdyż ich domy nie istnieją, bądź znajdują się pod rosyjską okupacją.
Kilka lat temu odzyskaliśmy dawny klasztor bernardynów w Rawie Ruskiej i przekazaliśmy Caritas Spes Ukraina. Tam znalazło schronienie wielu uchodźców. Obecnie urządziliśmy tam cztery mieszkania rodzinne dla dzieci sierot ze wschodiej Ukrainy. Przebywa tam 30 dzieci a jeszcze 10 ma dojechać.
Jak jest zorganizowany i jak działa podczas wojny Caritas Archidiecezji Lwowskiej?
– Po wybuchu wojny powierzyłem opiekę nad Caritas i całością pomocy uchodźcom bp. Edwardowi Kawie, mojemu biskupowi pomocniczemu. Koordynuje on również przyjmowanie i dystrybucję zagranicznej pomocy humanitarnej dla Ukrainy. Tej, która przekazywana jest za naszym pośrednictwem. Szerokim strumieniem płynie ona z Polski i innych krajów Europy. A Lwów stał się bazą przeładunkową. Przyjeżdżają tu tiry zza granicy, a my je przeładowujemy do naszych środków transportu i rozwozimy dalej, po całej Ukrainie. Pomoc ta jedzie przede wszystkim do miejsc objętych działaniami wojennymi. Tam jest najbardziej potrzebna.
Jak to konkretnie wygląda?
– Oddaliśmy na ten cel magazyny, które kilka lat temu wybudowałem na terenie seminarium w Brzuchowicach. Z kolei polska firma FACRO z Nowego Sącza, produkująca okna, udostępniła nam swoje duże magazyny znajdujące się przy wjeździe do Lwowa. Kierowcy tirów z Polski czy Europy boją się jechać dalej na Ukrainę, więc dary przywożą tu i zostawiają je w naszych magazynach. Do pomocy w załadunku i dystrybucji angażujemy dziesiątki wolontariuszy, członków Rycerzy Kolumba i z innych organizacji.
Zatrudniamy kierowców z Ukrainy, wynajmujemy ciężarówki, które biorą ten towar i dostarczają go tam gdzie trzeba. Ze względu na możliwość ostrzału czy bombardowania nie zawsze można dojechać na miejsce, więc towar jest wyładowywany gdzieś w pobliżu, a dalej rozwożony mniejszymi samochodami. Za jeden taki kurs tira na wschód płacimy 2 tys. euro. Za tę sumę można by było kupić w normalnych czasach żywność na miejscu, ale jej nie ma, więc trzeba wozić z daleka. Ile potrzeba żywności bądź innych środków i dokąd należy je wysłać, dowiadujemy się od naszych biskupów z Charkowa, Odessy, Kijowa i innych diecezji. Koordynacją dystrybucji zajmuje się bp Kawa.
Wspieramy oczywiście nie tylko nasze struktury kościelne, ale także inne Kościoły obecne na Ukrainie. Oferujemy pomoc wszystkim potrzebującym, nie pytając kto do jakiego Kościoła należy. Pomoc jest niesiona także do jednostek wojskowych. Wojsku przekazujemy żywność, lekarstwa, kamizelki kuloodporne, odzież i koce. Zakupiliśmy też kilkanaście samochodów niezbędnych do transportu i przekazaliśmy je różnym organizacjom charytatywnym.
A z jakich innych krajów ta pomoc nadchodzi?
– Głównie z Polski, ale również od Caritas Internationalis, Czerwonego Krzyża, Kawalerów Maltańskich, Rycerzy Kolumba, Renovabis, Pomocy Kościołowi w Potrzebie, Pomocy Kościołowi na Wschodzie. Pomoc przysyłają również nieliczne krajowe konferencje biskupie. Jest to często pomoc specjalistyczna dla szpitali czy innych placówek państwowych. Z kolei Ojciec Święty zakupił kilka karetek pogotowia oraz busów i przekazał je za pośrednictwem swojego jałmużnika kard. Konrada Krajewskiego. Zostały one ofiarowane katolickim diecezjom. Ponadto Papież na każdą naszą diecezję przekazał również pomoc finansową. Na obecną chwilę pomoc ta jest wystarczająca.
Od pewnego czasu niszczona jest systematycznie infrastruktura energetyczna i w całej Ukrainie dramatycznie brakuje prądu, wody, ogrzewania…
– W poszczególnych miejscowościach energia elektryczna jest dostępna zaledwie przez ok. 4 godziny na dobę. A jak nie ma prądu, to nie działa i centralne ogrzewanie. W perspektywie nadchodzących mrozów życie na Ukrainie może być bardzo trudne. Dlatego potrzebne są prądotwórcze generatory, a także piece żeliwne. Na Ukrainie nie ma już możliwości ich kupienia. Generatory są niezbędne wielu naszym parafiom, gdyż służą do oświetlania świątyń oraz domów parafialnych, w których często przebywają uchodźcy.
A czy potrzebna jest pomoc finansowa, tak aby ludzie mogli kupować miejscowe produkty. Bez tego padnie ukraińska gospodarka?
– Bardzo jest potrzebna. Jeśli przestaną funkcjonować nasze przedsiębiorstwa oraz budownictwo, ludzie nie będą mieć pracy i środków do utrzymania. Nastąpi olbrzymich rozmiarów katastrofa humanitarna. Zachód wówczas będzie musiał ofiarować pomoc na niespotykaną dotąd skalę. Znacznie lepiej jest inwestować w naszą gospodarkę, żeby naród sam na siebie mógł zapracować.
A jak wygląda życie religijne podczas wojny?
– Znaczne ograniczenie praktyk nastąpiło wcześniej, podczas pandemii koronawirusa, podobnie jak w całej Europie. W czasie wojny na niektórych terenach, skąd ludzie muszą uciekać, życie religijne słabnie a na innych przeżywa odrodzenie. W diecezjach charkowskiej, odeskiej czy zaporoskiej kilkanaście parafii zostało zamkniętych ze względu na konieczność wyjazdu duchownych oraz wiernych. Natomiast na terenie archidiecezji lwowskiej, na skutek ostrzału rakietowego został uszkodzony zaledwie jeden kościół – sanktuarium Krzyża Świętego w Brzozdowcach.
Poza terenami objętymi działaniami wojennymi prowadzimy normalne duszpasterstwo. W wielu parafiach księża podczas każdej Mszy św. modlą się za tych mężczyzn z tej parafii, którzy są w wojsku na froncie, wymieniając ich imiona i nazwiska. Uroczyście sprawujemy pogrzeby poległych na froncie, w każdym bierze udział biskup. Choć wielu naszych młodych jest na wojnie, pewnie dzięki wytrwalej modlitwie mieliśmy tylko sześć pogrzebów w archidiecezji lwowskiej. Co czwarty kapelan ukraińskiej armii jest kapłanem rzymskokatolickim. Zostali oni wezwani niedawno jako wolontariusze, teraz odbędą szkolenia i zostaną wysłani na front.
Czy organizujecie też pomoc psychologiczną?
– Dziećmi, sierotami wojennymi w Rawie Ruskiej, czy też w innych ośrodkach opiekują się psychologowie. Najcięższe rany psychiczne mają dzieci, które przeżyły bombardowania, dramat tej wojny. Zostawia to trwałe ślady na psychice. W Centrum Jana Pawła II we Lwowie mamy kilkunastoletniego chłopaka ze wschodu Ukrainy, który jest tu z matką i bratem. Na skutek doznanego szoku związanego z nalotami zaniemówił i nie reaguje na żadne bodźce. Wymaga poważnej terapii. Ale przede wszystkim tym zranionym ludziom potrzebna jest bliskość, okazanie serca, dobroci i poczucia, że nie są zdani na samych siebie i mogą liczyć na pomoc.
Uchodźcy ze wschodniej Ukrainy są to często prawosławni. Czy i jak się nimi zajmujecie, udzielacie im sakramentów?
– Jeśli przychodzą, nie robimy żadnego problemu. Ale duża cześć prawosławnych jest przekonana, że nie mogą przystępować do sakramentów w Kościele katolickim. Wielu prawosławnych duchownych tłumaczy im, że będzie to grzech nieodpuszczony, który uniemożliwi im zbawienie. Dlatego nie proponujemy prawosławnym przystępowania do sakramentów u nas, a udzielamy ich jedynie na wyraźną prośbę. Podobnie jest ze spowiedzią. Tu korzystamy z możliwości udzielenia rozgrzeszenia każdemu, kto znajduje się w niebezpieczeństwie śmierci, nawet jeśli ciążą nam nim bardzo ciężkie grzechy.
W parlamencie ukraińskim złożony został projekt ustawy, na mocy której ma zostać zdelegalizowany Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego na Ukrainie. Co Ksiądz Arcybiskup na to?
– Zabranianie języka rosyjskiego i rosyjskiego prawosławia na Ukrainie to błąd. Większość uchodźców przybywających do Lwowa mówi po rosyjsku, nie będąc przez to wcale mniej Ukraińcami i ma krewnych i przyjaciół walczących o wyzwolenie Ukrainy. Jesteśmy przeciwni jakimkolwiek restrykcyjnym działaniom dotyczącym jakiejś wspólnoty kościelnej. Wskazywanie palcem na język lub Kościół może być źródłem dalszego bólu dla ludzi i podsycać podziały, których Ukraina nie potrzebuje.
W czasie wojny najważniejsze są nie spory lecz jest codzienna konkretna pomoc. Wszyscy kapłani i siostry zakonne starają się być blisko ludzi w każdej trudnej sytuacji. Są też bardzo zaangażowani w pomoc humanitarną. Staramy się wspomagać wszystkich potrzebujących. A potrzeby są coraz większe i coraz jest więcej ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie. Wielu uchodźców nie ma gdzie wrócić. Musimy wypracować dla nich jakiś sposób pomocy na przyszłość umożliwiającej w miarę normalne życie. Myślimy nawet o budowie domów, gdzie można by ich na stałe ulokować.
Na koniec naszej rozmowy przypomnijmy podstawowe infomacje, jaki procent mieszkańców Ukrainy przyznaje się do Kościoła rzymskokatolickiego?
– Kościół rzymskokatolicki – funkcjonujący tu jako „łaciński” – liczy ok. 1, 5 miliona wiernych. Na dawnych terenach Rusi Kijowskiej i Halickiej (a dziś Ukrainy) Kościół rzymskokatolicki obecny jest mniej więcej od 800 lat. Po upadku Związku Radzieckiego Jan Paweł II odnowił, a raczej utworzył na nowo jego struktury, w niepodległej już Ukrainie. W tym czasie w archidiecezji lwowskiej było zaledwie 6 kapłanów i tylko 8 czynnych kościołów. A dziś, po 30 latach mamy 7 diecezji, 3 seminaria duchowne, 3 instytuty teologiczne, 17 biskupów (w tym 4 emerytów).
Te półtora miliona wiernych nie jest to duży procent mieszkańców Ukrainy, ale można powiedzieć, że Kościół rzymskokatolicki wciąż przeżywa tu wiosnę i nadal się rozwija. Tworzymy nowe parafie i ośrodki życia zakonnego oraz budujemy kolejne świątynie.
Kim są wierni Kościoła rzymskokatolickiego w archidiecezji lwowskiej i na Ukrainie? Jak określają się narodowościowo?
– Fundamentem Kościoła rzymskokatolickiego, który odradzał się tu po dziesięcioleciach komunistycznych represji, byli w większości wierni pochodzenia polskiego. Po odzyskaniu niepodległości odzyskali niewielką część zrabowanych przez komunistów świątyń, remontowali je i przyczynili się do odrodzenia życia parafialnego.
Ale do Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie należą nie tylko wierni pochodzenia polskiego. Są w nim Ukraińcy, Rumuni, Węgrzy, Słowacy, a także studenci wielu narodowości, będący czasowo na Ukrainie. W archidiecezji lwowskiej są parafie, w których mieszka ludność etnicznie polska, szczególnie przy granicy z Polską. Tam w liturgii przeważa język polski. Jednak w większości parafii liturgia sprawowana jest po ukraińsku. W naszym Kościele odnajduje się coraz więcej Ukraińców, którzy znajdują tu odpowiedź na swój głód duchowy.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |