Ogromna cisza
Trudno nam wszystkim wyrazić słowami, co czujemy my, tysiące a może i miliony Polaków. Tutaj nie chodzi tylko o śmierć, ale także o bezsilność wobec przemocy. Tej fizycznej jak i słownej.
To było dziwne uczucie. Dowiedzieć się o tym, że w środku Europy, umiera prezydent miasta, bo ktoś po prostu dźgnął go nożem. Przy wszystkich.
Mogę śmiało porównać moje odczucia z tragedią z 10 kwietnia 2010 r., a właściwie pogrzebem pary prezydenckiej w Krakowie. Byłam wtedy w liceum i razem z moją drużyną harcerską byłam tam na białej służbie. Wtedy też w tłumie była ta cisza.
Nasz sprawdzian z człowieczeństwa
Gdy tylko dowiedziałam się o zajściu na gdańskiej scenie podczas imprezy WOŚP, trochę nie dowierzałam, że to wydarzyło się naprawdę. Wiedziałam, że media zawsze lubią wyolbrzymiać nawet najmniejsze rzeczy. Potem jednak dowiedziałam się, że prezydenta Adamowicza trzeba było reanimować, a następnie natychmiast położyć na stole operacyjnym. I zaczęło robić się śmiertelnie poważnie. Następnego dnia miałam poranny dyżur w redakcji, dlatego też wcześniej przyszłam do pracy, żeby przygotować wszystkie informacje. I gdy lekarze zaczęli prosić o modlitwę, by stał się cud, wiedziałam, że sytuacja jest beznadziejna.
Wiele osób zachowało się jak trzeba. Politycy różnych frakcji usiedli przy jednym stole z prezydentem Andrzejem Dudą. Schowali swoje polityczne uprzedzenia do kieszeni, by wesprzeć prezydenta Adamowicza i jego rodzinę, a także choć na chwilę stać się polityczną wspólnotą. To było w tej całej tragicznej sytuacji niezwykle pokrzepiające. Ale jednak nie wszyscy zachowali się jak trzeba. Choć starałam się omijać szerokim łukiem niektóre komentarze, niemalże oczy mi zbielały, gdy mignęło mi dosłownie kilka z nich. Gdy człowiek na własne oczy czyta opinie ludzi, których nie warto nawet cytować, można stawić sobie pytanie: co jeszcze musiałoby się wydarzyć, żebyśmy przestali się tak nienawidzić? Jak ogromna tragedia musiałaby się jeszcze stać, żebyśmy mogli się zjednoczyć?
Kilkutysięczna cisza
Spotkanie się ludzi w całej Polsce, w największych miastach było bardzo spontaniczne. Wynikało chyba z naturalnej potrzeby, żeby być razem w tak trudnych chwilach. Gdy szłam na Plac Wolności w Poznaniu, do ostatniej chwili myślałam, że nikogo na nim nie ma, ponieważ żaden hałas z niego nie dobiegał. Ale gdy minęłam próg biblioteki Raczyńskich, widok kilku tysięcy milczących ludzi wmurował mnie w ziemię. Plac był wypełniony niemalże po brzegi a każdy z milczeniu trzymał świeczkę albo telefon. Po prostu. Nikt nie wygłaszał żadnych przemówień. Ta cisza nikogo nie krępowała. I to też było pokrzepiające.
Żniwo nienawiści
Abp Stanisław Gądecki powiedział tego feralnego dnia bardzo ważne słowa:
zła polityka prowadzi do wojny domowej. To jest coś, czego nie można praktykować w nieskończoność. Eskalując język i wzajemne oskarżenia, powodujemy u ludzi psychicznie słabszych impuls do agresji.
Ten właśnie impuls do agresji to niczym beczki z prochem położone tuż obok zapałek. Bardzo podobało mi się co na ten temat napisał felietonista, ks. Łukasz Kachnowicz:
Polska nie zmieni się od nakładek na fejsie i od tweetów solidarnościowych. Nie zmieni się nawet od marszu, czy zgromadzenia na jakimś placu. Jeśli natychmiast, od teraz nie przerwiemy tej atmosfery wojny polsko-polskiej, tego antagonizowania ludzi, jeśli dziś nie powiemy sobie, nie powiemy swoim politykom, swoim mediom: czas przerwać to wariactwo, to za tydzień wrócimy znowu do toczenia kolejnej beczki z ładunkiem wybuchowym.
Czy tak będzie? Mam głęboką nadzieję, że już nie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |