
Fot. pixabay/Engin_Akyurt
Opole: przyszli lekarze uczą się medycyny pola walki
Studenci ostatniego roku lekarskiego Uniwersytetu Opolskiego uczą się medycyny pola walki. Zajęcia prowadzi były żołnierz wojsk specjalnych i licencjonowany ratownik medyczny, który jako wolontariusz ratował ofiary konfliktu na Ukrainie.
Decyzję o wprowadzeniu specjalnego szkolenia z zakresu pola walki dla studentów szóstego roku medycyny UO podjął Jacek Kleszczyński, kierownik Klinicznego Oddziału Medycyny Ratunkowej.
„Medycyna pola walki, medycyna taktyczna, przenika do medycyny ratunkowej chociażby poprzez implementowanie różnych technik zaopatrzenia pacjentów urazowych. Biorąc pod uwagę sytuację geopolityczną, postanowiliśmy jeden z modułów w przedmiocie medycyna ratunkowa zamienić na medycynę taktyczną. Są pewne punkty styczne, bo działamy oczywiście natychmiastowo, działamy w warunkach deficytu czasu. Stosujemy pewnego rodzaju mnemotechniki, schematy, które mają skrócić cykl decyzyjny, choć są także różnice wynikające chociażby ze specyfiki działania” – wyjaśnia Kleszczyński.
>>> Wspomagane samobójstwo: ponad tysiąc brytyjskich lekarzy przeciw
Zajęcia ze studentami prowadzi Marcin Klepczarek, obecnie ratownik medyczny, który w przeszłości, jako żołnierz, uczestniczył w misjach poza granicami Polski i jako cywilny wolontariusz, ratował ofiary wojny na Ukrainie. Spotykamy go w chwili, gdy na korytarzu wydziału medycznego ćwiczy z grupą studentów moment przyjęcia ciężko rannego, którego należy przenieść do tymczasowego punktu medycznego, by udzielić mu pomocy przed przewiezieniem do szpitala. Po opatrzeniu „rannego” manekina, znajduje chwilę czasu na rozmowę z dziennikarzem. Na pytanie, czy medycyna pola walki jest wiedzą, którą powinno się przekazywać studentom cywilnych uczelni medycznych, odpowiada – tak – choć zastrzega, że nie musi to być specjalny przedmiot.
„Bo tak naprawdę czynności medyczne, czy one będą robione na polu walki, czy one są robione w szpitalu, medycyna jest zawsze taka sama. I zasady medycyny będą takie same, one są niezmienne. Człowiek w mundurze nie umiera inaczej. Urazy, które spotykamy na co dzień, jeżeli chodzi o to, w jakim stanie jest ten pacjent, są bardzo podobne do tego, co będą na polu walki. Różnice są w ilości tych pacjentów, bo jest ich znacznie więcej. W czasie natarcia będzie z 30-40 poszkodowanych żołnierzy na poziomie kompanii, a nie jeden, dwóch pacjentów. Muszą też myśleć o czasie, bo w odróżnieniu od medycyny cywilnej, w czasie konfliktu będzie go zdecydowanie mniej. Osoba ranna często czeka na ewakuację, zdarza się, że pod ostrzałem. Dużo zależy od tego, jak ją zaopatrzą ci, którzy pierwsi dotrą do rannego” – wyjaśnia Klepczarek.
Jak zastrzega były wojskowy, do ratownictwa w sytuacjach wojennych należy podejść w usystematyzowany sposób. Konieczne jest wyrobienie odpowiednich nawyków, by możliwie szybko i sprawnie przeprowadzić procedurę „pierwszego kontaktu” z rannym i unikać niepotrzebnej brawury.
„Medycy są zbyt cenni, by kierować ich na pierwszą linię walk. Przekonali się o tym Ukraińcy. Wyszkolenie lekarza trwa długo, a jeżeli przez nieprzemyślane działanie stracimy ich, to kto będzie ratował kolejnych rannych? Doświadczenia naszego wschodniego sąsiada pokazują, że Rosjanie nie przejmują się specjalnie konwencjami i ratownik medyczny jest dla nich celem jak każdy inny. Trzeba też przygotować się do różnego rodzaju improwizacji, gdy np. zabraknie jakiegoś elementu wyposażenia, a konieczne będzie szybkie działanie. Dla osób starszych, pamiętających czasy niedoboru, to mogą być oczywistości, jednak młodzi ludzie nie muszą znać wielu zastosować damskich pończoch, czy innych przedmiotów, gdy nie ma możliwości ich zamówienia i szybkiej dostawy” – wyjaśnia medyk.
>>> Niemcy: dożywotnie więzienie dla syryjskiego lekarza, który torturował więźniów
Klepczarka cieszy duże zainteresowanie zajęciami ze strony studentów. „Widzę, że ci ludzie chcą dowiedzieć się jak najwięcej. Czasem zajęcia przeciągane są o pół godziny. To dobry znak, bo wiedza z tej specyficznej dziedziny medycyny z pewnością może przydać się i w cywilu. Pozostaje mieć nadzieję, że choć część z nich zdecyduje się na pracę na oddziałach ratunkowych. Z tym problem jest już dzisiaj, a lepiej nie myśleć, co będzie w sytuacji kryzysowej. Państwo powinno już teraz myśleć, jak zmniejszyć ten deficyt” – uważa Klepczarek.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |