fot. EPA/ETTORE FERRARI

Papież zielony i wrażliwy społecznie [KOMENTARZ]

Pontyfikat Franciszka miał dla mnie wiele dobrych momentów. Papież pokazał się jako człowiek ogromnie wrażliwy społecznie i mocno zatroskany o otaczający nas świat. Jako człowiek, który ufa świeckim i chce dać im więcej odpowiedzialności za Kościół. Tym trudniej mi zrozumieć, dlaczego nie potrafił zająć jasnego stanowiska w kontekście agresji Rosji na Ukrainę.

Najpierw małe osobiste wspomnienie. Jest koniec lipca 2016 r. Miałem wtedy okazję uczestniczyć w spotkaniu z papieżem Franciszkiem podczas jego pielgrzymki do Polski przy okazji Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Był moment, kiedy przejeżdżał dość blisko – może z 20-30 metrów ode mnie – w swoim papamobile. W większości jednak widziałem go na telebimach, a jego słowa słyszałem z głośników. To na ogromnym polu w Brzegach pod Wieliczką usłyszałem, jak i setki tysięcy innych młodych osób, zachętę do założenia sportowych butów i wstania z kanapy – zachętę do aktywności. I choć papież powiedział w trakcie swego pontyfikatu wiele ważnych i podniosłych słów – to dla mnie te kilka prostych zdań wezwania do aktywności stanowi jakby najważniejsze przesłanie, które po nim pozostanie. Dlaczego? To dla mnie słowa bardzo uniwersalne, które można odczytywać w kontekście Kościoła – w kontekście brania odpowiedzialności za wspólnotę itd. Ale to też słowa znacznie wykraczające poza Kościół – bo dotyczące życia w ogóle. W czasach, gdy tak często nam się nie chce – papież zachęcił do tego, by coś robić, by przeżyć swoje życie aktywnie. Te kilka zdań o kanapie i butach zrobiło może więcej niż niejedna encyklika.

Najważniejszy dokument

Tyle osobistego wspomnienia i refleksji dotyczącej tego, co z pontyfikatu papieża Franciszka najbardziej mnie poruszyło. A jakie to było, moim zdaniem, 12 lat dla Kościoła? Bardzo różne. Nie ukrywam, że obecnie jestem rozdarty pomiędzy tym, co bardzo cenię we Franciszku – a tym, co uważam, że położyło się cieniem na jego pontyfikacie. Zwłaszcza ostatnie lata odbieram jako te trudniejsze – o czym za chwilę napiszę więcej. Przez długi czas jednak pontyfikat ten dawał mi ogromną nadzieję. Przede wszystkim dlatego, że Franciszek pokazywał autentyczne zatroskanie o świat. Mocnym tego wyrazem był początek pandemii w 2020 r. i jego samotna modlitwa na pustym placu Świętego Piotra. Modlitwa za cały świat owładnięty wówczas wirusem SARS-CoV-2. Było wtedy widać, że – na ile potrafił i na ile pozwalały na to okoliczności – chciał coś zrobić dla świata. Tak jak z Brzegów pamiętam przywołane na początku słowa, tak przy tym wydarzeniu pamiętam obrazek – chyba najbardziej kojarzący mi się z Franciszkiem. W tej trosce o świat był konsekwentny przez cały pontyfikat – a najdobitniej udowodnił to w swojej encyklice Laudato si’. Myślę, że wiele osób właśnie ten dokument uzna za najważniejszy w trakcie tego pontyfikatu – ja na pewno. Ekologia, troska o zasoby, o zdrowie człowieka, zwierząt, roślin – zdecydowanie nazwałbym Franciszka „zielonym papieżem”. W Laudato si’ pisze bardzo konkretnie, w jakim – jako ludzkość – powinniśmy pójść kierunku, by świata jeszcze bardziej nie zniszczyć. I bardzo mi ten trop w jego pontyfikacie odpowiadał – bo są to tematy bliskie też mojej osobie. Może nie są to tzw. wielkie tematy teologiczne – ale za to są to tematy bardzo uniwersalne, wykraczające poza sferę stricte religijną. W tym ujęciu Franciszek pokazał, że był nie tylko przywódcą religijnym – ale człowiekiem, który aspiruje do bycia autorytetem powszechnym. To ostatnie jednak, o czym za chwilę, do końca się nie udało. Niemniej, swoim ekologicznym podejście do świata pokazał, jak wiele ludzi łączy – pomimo tego, że oczywiście wiele ich też dzieli. Są jednak sprawy będące ponad podziałami.

fot. PAP/EPAA/ALESSANDRO DI MEO Dostawca: PAP/EPA.

Liczy się człowiek

Franciszek był wrażliwy na świat i na człowieka – na jego problemy, troski, i potrzeby. Był papieżem społecznikiem – konsekwentnie przez cały pontyfikat stawiał na ludzi z różnych marginesów. Na tych, którzy byli odrzucani – z powodu biedy, choroby, pochodzenia, orientacji seksualnej itd. Chciał, na ile mógł, ich wspierać – materialnie, duchowo, poprzez słowo. Znamienne, jakiego znaczenia podczas tego pontyfikatu nabrała rola jałmużnika papieskiego. Stał się jednym z najważniejszych watykańskich urzędników – realizując bardzo konkretne zadania – związane z pomocą charytatywną – zlecane mu przez papieża. Moim marzeniem jest, by kolejni następcy św. Piotra również szli tą drogą troski o ludzi biednych i potrzebujących – bez patrzenia na to, jaką religię wyznają te osoby (lub czy w ogóle jakąś wyznają). Franciszek nie bał się człowieka, wychodził ku ludziom, nawet ku tym, którzy sami sobie „zapracowali” na marginalizację – jak wtedy, gdy mył nogi rzymskim więźniom. Poruszające też było to, z jaką czułością patrzył na ludzi w kryzysie uchodźczym – wiele nam to powinno dać do myślenia. Był z nimi – czasem i fizycznie, jak podczas pamiętnej wizyty na Lampedusie. Był też otwarty na zmiany w Kościele – zwłaszcza na decentralizację zarządzania Kościołem i na to, by świeckim dać większą odpowiedzialność za wspólnotę. To najlepiej oddał Synod o Synodalności i wypracowane na nim zmiany, które dopiero zaczynają przenikać Kościół. Liczę na to, że się nie zatrzymają i świeccy będą mieli więcej do powiedzenia. Także w kontekście np. wyboru biskupów. I że ich zdanie będzie brane pod uwagę przy szukaniu rozwiązań różnych kwestii problematycznych, także moralnie – a tych, jak wiemy, nie brakuje. Z nadzieją i ciekawością spoglądam na rok 2028, kiedy to odbędzie się Zgromadzenie Ogólnokościelne. Myślę, ze to spotkanie będzie stanowiło swoisty duchowy testament Franciszka.

Bolesne „dlaczego”

Jeszcze łyżka dziegciu. Pisałem, że Franciszek miał szansę stać się powszechnym, ponadreligijnym autorytetem – ale to się nie udało. Dlaczego? Przez kwestię ukraińską. Dla mnie podejście papieża do wojny w Ukrainie – swoiste lawirowanie – kładzie się cieniem na ten pontyfikat. Nie wiem, z czego wynikało jego podejście. Może nie chciał się komuś narazić, może miał złych doradców, może zabrakło mu wiedzy historycznej, może nie był odważny – nie wiem. Niemniej – zabrakło mi nazwania wprost agresora i ofiary. I jednoznacznego opowiedzenia się po stronie Ukrainy – ofiary tego konfliktu. Owszem, już po jego śmierci wyszło na jaw, że Franciszek przekazał swoje prywatne fundusze na rzecz zakupu dronu dla ukraińskiej armii. To pokazuje, że prawdopodobnie jego serce było po tej właściwej stronie konfliktu. Ale to za mało. Od kogoś, kto przewodzi największej wspólnocie religijnej na świecie oczekiwałbym konkretnej deklaracji. I znów – modlitwy o pokój, o zaprzestanie wojen – w tym tej toczącej się na terytorium Ukrainy – zanosił wielokrotnie. Ale dlaczego jawnie nie nazywał Ukraińców ofiarami, a Rosji pod wodzą Władimira Putina zbrodniarzami? To jedno „dlaczego” nie daje mi spokoju. I tak jak ten pontyfikat w wielu momentach dawał mi nadzieję – a zapoczątkowane przez Franciszka zmiany jeszcze ją pogłębiły – tak też czuję pewien dysonans. Jakby przez kwestię ukraińską Franciszek stracił wiarygodność – a przynajmniej mocno ją nadszarpnął. Ale może właśnie o to chodzi – by spojrzeć z nadzieją nawet wtedy, gdy pojawia się jakieś niezrozumiałe „dlaczego”? Nawet jeśli to „dlaczego” po ludzku mnie, szarego wiernego, zwyczajnie boli.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze