Paragwaj: oblacki biskup po stronie lokalnych mieszkańców [FOTOREPORTAŻ/MISYJNE DROGI]
Są takie miejsca, w których niesprawiedliwość milczy. Brakuje głosów, osób, które mogłoby o nich opowiedzieć. Na rzadko zaludnionej równinie Chaco, gdzie temperatury regularnie przekraczają 40 stopni, po stronie lokalnych mieszkańców konsekwentnie stoi Lucio Alfert, oblacki biskup.
Były lata 80., końcówka dyktatury Alfredo Stroessnera, ruszał marsz protestacyjny przez całe miasto do kościoła pw. św. Rocha. Zacząłem od słuchania krytyki – śmieje się Alfert – że, trzy dni po święceniach, a już na marsze chodzi!
Tradycja rodzinna
W Paragwaju mianem Chaco określa się zachodnią część kraju. Region rozciąga się na blisko 250 tys. km2 (Pol- ska ma 312 tys.), ale zamieszkany jest przez niewiele ponad 200 tysięcy osób. Słabe zaludnienie to owoc trudnych warunków życia: opady są niskie i nieregularne, brakuje rzek, wody podziemne bywają słone. Dla Paragwajczyków z wilgotnego wschodu – dla nauczycieli, lekarzy czy urzędników – konieczność wyjazdu do Chaco widziana jest jak zesłanie. W wypadku Lucio powołanie byłoby właściwszym określeniem.
Urodził się w roku 1941 w Heek w Niemczech, ale przeszło 50 lat spędził w Paragwaju. W jego domu wiedziało się o misjach: ciotka była werbistką i pracowała w Brazylii, ojciec zachęcał do wspierania dzieł misyjnych. – W rodzinie zawsze modliliśmy się za misjonarzy – opowiada. – Później, gdy byliśmy nieco starsi, któregoś razu ojciec powiedział, że co miesiąc będzie wysyłał pomoc finansową misjonarzowi w Indiach. Jeśli chcemy, możemy z naszego kieszonkowego dołożyć parę groszy.
Mały Lucio pragnął iść w ślady ciotki. W domu się nie przelewało, robotniczej rodzinie nie zbywało pieniędzy na szkoły dla syna, ale ojcowie oblaci zaproponowali i edukację, i internat. – Po skończonej formacji seminaryjnej zgłosiłem się na misje do Afryki – mówi Lucio, a właściwie Ludger, jak nazywano go, zanim trafił za ocean. W tamtym roku było już jednak trzech innych absolwentów, którzy mieli nadzieję wybrać się w tym samym kierunku.
Pokornie ustąpił miejsca innym. Zaoferował się na puste miejsce w anonimowym Paragwaju.
Misja w Paragwaju
Lucio trafił do Ameryki Południowej wiosną 1972 r. Wysłano go w okolice miejscowości Villarrica, gdzie pracował wśród paragwajskich chłopów. – Chodziło się piechotą, z plecakiem na ramionach, z wioski do wioski, z domu do domu – opowiada. – Dwa dni w tygodniu mogłem zostać w misji, a resztę spędzałem w drodze. Fakt, że chłopi w Paragwaju byli paragwajscy nie jest wcale oczywistością. W okolicach Villarrica leży niemiecka osada Colonia Independiencia, a dalej na południe można trafić na kolonie Ukraińców, Polaków czy Japończyków.
Gdy w 1984 r. umiera w wypadku biskup Pedro Shaw OMI, znany jako Paí Pukú (Wysoki Ojciec), wikariusz apostolski Pilcomayo (a więc regionu Chaco), na jego następcę zostaje wyświęcony właśnie Lucio.
Teraz i piesze wycieczki z wioski do wioski przestaną być oczywistością: w zachodnim Paragwaju dwie najbliższe osady może dzielić nawet kilkadziesiąt kilometrów marszu przez kolczaste zarośla.
W tamtym czasie istniał już co prawda fragment asfaltu, ale bardzo krótki. Dalej na zachód prowadziła droga gruntowa, a gdy spadło trochę deszczu, mogło to oznaczać 2–3 dni oczekiwania pośrodku pustkowia – wspomina. – Nie było mostu na rzece, prądu czy telefonów. Nie było również paragwajskich chłopów, do których Alfert przywykł na wschodzie kraju.
Do końca
Chaco to nie tylko zachodnia część Paragwaju. Region geograficzny zwany Gran Chaco Americano rozciąga się od południowo-wschodnich krańców Boliwii po centralną Argentynę i jest dziś drugim największym lasem na kontynencie. Był trzecim, ale Las Atlantycki, zajmujący do niedawna południową Brazylię i wschodni Paragwaj, został starty z powierzchni ziemi w drugiej połowie XX w. Chaco skoczyło pozycję wyżej w leśnym rankingu. Co nie oznacza, że dziś nie znika w oczach. Około 48% mieszkańców okolicy to ludność rdzenna – ocenia Alfert, gdy rozmawiamy w biskupiej rezydencji w miejscowości Mariscal Estigarribia w centralnym Chaco. – 25% to Menonici, 15% Paragwajczycy, a pozostałe 10% to obcokrajowcy, którzy kupują ziemie w okolicy.
Jeśli ktoś ma odrobinę intuicji i z tak opisanej struktury etnicznej wysnuł wniosek, że paragwajskie Chaco znajduje się na froncie współczesnej konkwisty, to ma pełną rację. Pewną niespodziankę mogą stanowić Menonici, którzy do Paragwaju trafili na drodze politycznych decyzji władz z Asunción w przededniu wojny z Boliwią. Reszta jest jasna: marginalny dotąd region właśnie znalazł się w kręgu zainteresowań zglobalizowanego rynku żywności. Wspomniani obcokrajowcy – najczęściej z Brazylii, chociaż także z Urugwaju, Argentyny, Stanów Zjednoczonych czy Europy – wykupują gigantyczne połacie terytorium, karczują liczący wiele tysięcy hektarów las do gołej ziemi i zakładają na jego miejscu pastwiska, skąd wyeksportują wołowinę na cztery strony świata. Do brudnej roboty zatrudniani są Paragwajczycy ze wschodu kraju. Tracą ci, co zawsze. Miejscowi.
Jedynym sposobem, by wymusić cokolwiek na strukturach państwa, jest blokada Transchaco – Lucio mówi o głównej drodze regionu, którą do Paragwaju przywozi się gaz ziemny z Boliwii. – Gdy widzę, że protest jest słuszny, że chodzi o problemy związane z odzyskaniem ziemi, też idę na barykadę, by być razem z ludźmi – opowiada 80-latek. Widać, że Alfert jest blisko ludzi. Zna ich zasady, fascynuje go ich język, szanuje ich wierzenia i lokalną medycynę. Ale przede wszystkim zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnej kwestii, z którą borykają się miejscowi. Tak jak 500 lat wcześniej, tak i dziś na terytoria rdzennych etni przyjeżdżają ludzie z zewnątrz i przemocą zabierają ziemię. Jako przewodniczący CONAPI, instytucji paragwajskiego Kościoła katolickiego wspierającej rdzenne społeczności, Lucio nieraz uczestniczył w bataliach prawnych na rzecz odzyskania utraconych ziem, jak w przypadku 30 tysięcy hektarów przekazanych etni Mascoy. To niebezpieczna działalność. I w Brazylii, i w Paragwaju zdarza się, że ludzie aktywnie działający na rzecz zwrotu ziemi jej prawowitym właścicielom giną bez śladu. O wpływy w chakeńskim biznesie wołowym rywalizują największe instytucje finansowe świata, w grę wchodzą duże pieniądze.
Dobre życie
– Ludność Guaraní dąży do teko porã, dobrego życia – tłumaczy biskup. – To oznacza: życia w zgodzie z przyrodą i drugim człowiekiem. Ale kapitalizm mówi ci co innego. Nie mówi: „żyj dobrze”, tylko „żyj na coraz wyższym poziomie”. I gdy jedni żyją coraz lepiej, reszta zostaje w tyle, nie ma innego wyjścia – nalega.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
W listopadzie 2022 r., dokładnie pół wieku po rozpoczęciu pracy apostolskiej w Paragwaju, Lucio Alfert przeszedł na emeryturę. W wywiadzie, jaki został umieszczony w sieci niedługo wcześniej, biskup ubrany w maseczkę, znak pandemii, wstawia się za mieszkańcami etni Guaraní Ñandeva z miejscowości Loma. Mówi: „Już w roku 1984 przyznano tym ludziom 10 tysięcy hektarów, z których dziś nie pozostało im więcej niż 2 tysiące. Resztę przywłaszczyli sobie posiadacze ziemscy, zakładając tam swoje hodowle”. Lucio Alfert OMI mówi ze zdecydowaniem pasjonata, chociaż jego usta drżą razem z niemłodym ciałem. – To całkowicie nielegalne. Domagam się i zwracam się z prośbą do kompetentnych instytucji o natychmiastowy zwrot ziemi wspólnocie – kontynuuje. Prosi również media, by te wsłuchały się w głos pokrzywdzonych i broniły ich racji. Bo kto to zrobi, jeśli jego zabraknie?
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |