fot. arch. Mileny Kwiatkowskiej

Po dotknięciu przez Pana Boga zaczęłam się cieszyć z mojego dziecka [ROZMOWA] 

Nie miałam więzi z moją córką. Po nawróceniu, dotknięciu Boga, zaczęłam się ogromnie cieszyć z mojego dziecka, doceniać to, że ja je mam – mówi Milena Kwiatkowska. 

29-letnia Milena pochodzi z Wierzbinka, a obecnie mieszka w Koninie. Przez lata Bóg był dla niej jedynie kimś odległym, kto zostaje w kościele. W obliczu problemów emocjonalnych i choroby fizycznej wezwała Pana Boga i została uzdrowiona – emocjonalnie i fizycznie. 

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Często zaczynam od tego pytania. Czy od zawsze byłaś wierząca?

Milena Kwiatkowska: – Od dzieciństwa wychowywana byłam w dość tradycyjnej rodzinie. Chodziliśmy co niedzielę do kościoła, uczestniczyliśmy w świętach większych i mniejszych. Natomiast w moim domu nie mówiło się o Panu Bogu. On zostawał w kościele. Miałam Go też za kogoś groźnego, kto patrzy na moje przewinienia i jest gotowy karać za nieposłuszeństwo. Pana Boga z kościoła nie „wyciągałam”, ale cały czas wiedziałam, że On jest. Tak naprawdę Boga odnalazłam i poznałam dopiero po urodzeniu córki.

Jak Go odnalazłaś?

– To był czas pandemii i wielkiego stresu. Miałam ciężki i traumatyczny poród. Od tego czasu emocjonalnie zaczęło się u mnie dziać źle – czułam się osamotniona i zagubiona. Podczas porodu doszło do wielu powikłań m.in pęknięcia macicy. Te dolegliwości dodatkowo przypominały mi o tym trudnym porodzie. Niosły ze sobą ból fizyczny, nie mogłam normalnie funkcjonować, nie tylko zaraz po porodzie.
Miałam problemy z poruszaniem się – nawet spacer był dla mnie wyzwaniem – szybkim podnoszeniem dziecka, i innymi zabawami ruchowymi w których chciałam uczestniczyć z moim dzieckiem, a o powrocie do jakiejkolwiek formy aktywności mogłam po prostu pomarzyć. To mnie dobijało emocjonalnie, bo byłam młoda, a tak mało sprawna fizyczna. Dawniej to nie stanowiło problemu.

fot. arch. Mileny Kwiatkowskiej

Rodziły się w mojej głowie pytania – dlaczego przestałam się modlić i jak to się stało, że zapomniałam o Panu Bogu? Zaczęłam szukać. Podczas jednej z mszy ksiądz wspomniał o organizowanej adoracji Najświętszego Sakramentu. W tym samym czasie koleżanką zaprosiła mnie na Kurs Alfa. To wszystko razem złożyło się i postanowiłam spróbować, chociaż nie wiedziałam, czy to ma w ogóle sens.

A więc zdecydowałaś się iść na adorację.

– To był jeden z kamieni milowych na mojej drodze do nawrócenia. Będąc w kościele prosiłam Boga o pomoc. Zawsze potrafiłam „poradzić” sobie z emocjami – a raczej je ukryć. Na zewnątrz nikt się nie orientował, że mam z czymś problem, a wewnętrznie czułam się jakbym miała jedną wielką pustkę, jakby nic tam nie było. Czułam się, jakbym była tylko takim obrysem człowieka, a w środku pustka. Wtedy już nie potrafiłam tego ukrywać, nachodziły mnie wybuchy złości, frustracja, gniew nie do opanowania.
Będąc w kościele, poprosiłam Pana Boga, aby mnie uratował, bo ja już sobie sama ze sobą nie radziłam. Stwierdziłam, że jak On mi nie pomoże, to nie wiem co dalej, bo ja już nie mam kompletnie pomysłu na siebie.

Co wydarzyło się potem?

– Wyszłam z kościoła i pozornie za wiele się nie zmieniło. Ale Pan Bóg mnie wysłuchał. Przyjęłam zaproszenie na weekendowy Kurs Alfa. Podczas jednej z konferencji była modlitwa do Ducha Świętego. Koleżanki podeszły pomodlić się za mnie. Właśnie wtedy pierwszy raz doznałam działania Ducha Świętego fizycznie. Byłam tak wryta w krzesło, że nie mogłam niczym ruszać, a łzy leciały mi ciurkiem po policzkach. W głowie miałam straszny mentlik, fragmenty mojego życia przewijały mi się przed oczami, a moje serce strasznie waliło. W tych wszytskich myślach, pojawił mi się nagle taki obraz Jezusa, który podchodzi do mnie i całuje mnie w czoło i wtedy spłynęła na mnie tak ogromna miłość Boża, nigdy w życiu takiej nie doznałam. Nie potrafię opisać słowami, jak była wielka. Moje serce zaczęło się uspokajać Nagle poczułam się lekka – jakby cały ciężar który nosiłam został zdjęty.

fot. arch. Mileny Kwiatkowskiej

Przebaczyłam wszystkim, doświadczyłam miłości i empatii do innych ludzi i to się stało nagle. W jednej chwili zaczęłam patrzeć inaczej na drugiego człowieka. Dostałam nowe życie, „stara ja” umarła.
Teraz potrafię dostrzegać drugiego człowieka, a przede wszystkim nie oceniać go.
Przebaczyłam tacie, z którym miałam słaby kontakt. To nie był proces, to wydarzyło się od razu.

Potem Pan Bóg uzdrowił Cię również fizycznie.

– Będąc w klasztorze w Kazimierzu Biskupim na mszy z modlitwą o uzdrowienie, dziękowałam Panu Bogu za to że zabrał ode mnie ten emocjonalny ciężar. Podczas modlitwy uwielbienia, zostałam uzdrowiona z powikłań poporodowych.

A wcale o to nie prosiłam, przyjechałam tylko podziękować. Skupiałam się wówczas na Panu Bogu, a nie na tym, co mi jest. Wtedy „unosiłam się” jeszcze nad ziemią po tym wszystkim co się wydarzyło. Dolegliwości fizyczne przestały mi tak mocno przeszkadzać w momencie, kiedy zostałam uzdrowiona emocjonalnie.

Niezwykłe doświadczenie.

– Podczas tej części uwielbienia, koleżanka miała słowa poznania, że Pan Jezus chce dziś szczególnie uzdrowić kobietę, która ma mechaniczne urazy narządów płciowych. Ciężko było mi uwierzyć, że to chodzi o mnie, ale ja od razu fizycznie zaczęłam odczuwać to uzdrowienie – najpierw zrobiło mi się bardzo gorąco w całym ciele, a potem czułam ciepło naprzemiennie z zimnem i mrowieniem właśnie w okolicach narządów płciowych.

Po liturgii i uwielbieniu, wyszłam z kościoła i zaczęłam biec do auta, i robiłam po drodze przysiady (śmiech), bo ja wcześniej nie byłam w stanie tego robić. Ta droga do auta wyglądała dość śmiesznie z perspektywy kogoś, kto mógł być gdzieś obok. Ale musiałam to sprawdzić. Przez cały kolejny tydzień sprawdzałam, czy to naprawdę się wydarzyło. Brałam swoją córkę na plac zabaw, ścigałyśmy się, prosiłam, żeby się rozbiegła, a ja ją łapałam i podnosiłam. I nie było mi nic, żadnego bólu, dyskomfortu, Moje wcześniejsze dolegliwości zniknęły.

Wybrałam się do lekarza, aby skontrolować mój stan i okazało się, że problemy które miałam w wyniku porodu, sugerowały niewydolność żylną, natomiast nie daje ona już żadnych oznak w moim funkcjonowaniu.

Powiedziałaś, że zmieniły się Twoje relacje z ludźmi. Czy po tych wydarzeniach masz jakieś inne spojrzenie na swoją córkę?

– W tym pytaniu myślę że nie jest potrzebna opowieść o więzi, ale od razu zacząć od tego jak się zmieniło moje spojrzenie. Po nawróceniu, dotknięciu Boga, zaczęłam się ogromnie cieszyć z mojego dziecka, doceniać to, że je mam. Zaczęłam dostrzegać to jaka jest cudowna, pomysłowa, czerpałam radość z tego co ona robi na co dzień. Zastanawiałam się, jak mogłam wcześniej nie dostrzegać tego, że mam tak wspaniale dziecko. Miałam do siebie ogromny żal, że skrzywdziłam córkę tym,że nie dawałam jej tej miłości.

Ważne, żeby takie sytuacje powierzyć Bogu.

– Podczas kolejnej mszy z modlitwą o uzdrowienie podeszłam do modlitwy wstawienniczej i powierzyłam Panu Bogu to poczucie winy. Pamiętam do dziś, że dostałam takie słowa, że Pan Jezus mi to wybaczył i że chce przykleić plaster na moje serce w tej relacji z córką, ale ja też muszę tego chcieć. Moja relacja z córką bardzo się poprawiła. Oczywiście, cały czas pracuję nad tym, aby była jak najlepsza. Nie wracam do czasu, kiedy było źle. To obwinianie odeszło wtedy, kiedy przyjęłam ten plaster.

Relacja z Twoim, już niebawem, przyszłym mężem też uległa zmianie?

– Myślę, że on też był bardzo pokrzywdzony w tej sytuacji. Rozładowywałam na nim swoje emocje, miałam straszny mętlik w głowie co do naszej relacji, nachodziły mnie myśli o rozstaniu, bo nie podobało mi się również to, że tak go traktuje, a nie potrafiłam tego zmienić. Obwiniałam go o wszystko, a tak naprawdę to ja byłam prowokatorem większości sprzeczek.

Pan Jezus pokazuje mi jak pracować nad tą relacja i od mojego nawrócenia dużo się zmieniło pomiędzy nami na lepsze. Zdecydowaliśmy się również wziąć ślub w Kościele, który odbędzie się w tym roku. Oczywiście to nie koniec pracy w naszej relacji, ale wierzę, że z Panem Bogiem jesteśmy w stanie pokonać każdy trud.

fot. arch. Mileny Kwiatkowskiej

Jeżeli chodzi o jego wiarę to jest w procesie. Myślę, że jest on na dobrej drodze, staram się nie naciskać na niego a bardziej podpowiadać. On szanuje to, że ja służę Panu Bogu, że jestem we wspólnocie, więc nie mamy w tym względzie problemów. Nie muszę chować się ze swoją wiarą po kątach (śmiech).

Dodam, że wielkim przełomem w moim życiu było również przystąpienie do sakramentu spowiedzi, do którego udałam się w sumie dopiero po roku od momentu nawrócenia. Cały czas żyłam w przekonaniu, że skoro mam nieślubne dziecko, i żyje bez ślubu, to po co mam iść do spowiedzi, a to wcale tak nie wygląda. Spowiedź pomogła mi bardzo uporządkować moje osobiste sprawy. Wspólnota bardzo pomogła mi w dojściu do właściwego myślenia na temat sakramentu spowiedzi.

Rola wspólnoty w Twoim życiu jest pewnie ogromna?

– Gdyby nie to, że dołączyłam do wspólnoty, to myślę, że po nawróceniu bym się szybko zagubiła. Przez ten początkowy czas uniesienia wszystko było w porządku, ale kiedy to się wyciszyło, musiałam zmierzyć się z codziennością. Gdyby nie wspólnota, to szybko bym poległa. Tutaj odkrywam na nowo Pana Jezusa. We wspólnocie nauczyłam się, jak mam wejść z Nim w relację, jak czytać Pismo Święte. Obecnie nie wyobrażam sobie codzienności bez słowa Bożego. Bardzo przydatna w moim życiu jest też formacja którą mamy we wspólnocie.

Wspólnota zapewnia mi też ogromne wsparcie w razie problemów, wątpliwości czy spadków w wierze. Mam do kogo przyjść, żeby porozmawiać i poradzić się. Wspólnota jest więc dla mnie takim drogowskazem, dzięki któremu wiem w którą stronę mam podążać, kiedy się zagubię.
Ludzie, którzy są obok mnie, pomagają mi też w odkrywaniu moich charyzmatów. Mogę nimi służyć Bogu i innym.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze