Fot. PAP/Grzegorz Momot

Pobożność ludowa nie jest dla każdego

Nie każdy musi odnajdywać się w pobożności ludowej. Przyznam, że np. dla mnie jest ona bardzo trudna. Gdy pojawiam się w jakimś miejscu, w którym jest ona szczególnie akcentowana – czuję się obco. Jakbym był wstawiony z innego obrazka.

>>> Misje ludowe a pobożność ludowa

Pobożność ludowa oczywiście nie wiąże się tylko z wsią i niekoniecznie musi wpisywać się też w typowy podział miasto – wieś. Jej elementy przenikają do duchowości parafii w każdym miejscu i regionie. Są kościoły, w których jest jej bardzo dużo. I są takie, w których stanowi margines – i które stawiają raczej na intelektualne podejście do wiary. Przyznam, że znacznie lepiej odnajduję się w tych drugich kościołach. Tam czuję się jak u siebie. A gdy trafiam do parafii, w której pobożność ludowa ma się dobrze – czuję się obco. Jakby ktoś malował obrazek – a mnie wkleił z jakiegoś innego obrazka.

„Muszę” czy „chcę”?

>>> Pobożność ludowa, czyli bliższa ciału koszula

Myślę, że ważne jest to, by odnaleźć swój sposób na przeżywanie wiary, na odbieranie treści religijnych. Jeden będzie dobrze się czuł na gorzkich żalach, podczas procesji eucharystycznej czy cotygodniowej nowenny z wymienianiem licznych intencji. Innego zaś – jak mnie – takie formy pobożności będą męczyły czy nawet frustrowały. Odnalezienie własnego sposobu na przeżywanie wiary jest ważne po to, by tę wiarę zachować i przekazywać ją dalej. Jeżeli ktoś zmuszałby nas do praktykowania w określony sposób, niezgodny z naszymi potrzebami czy po prostu upodobaniami – to de facto przyczyniałby się do erozji naszej wiary. Podstawą naszej religijności powinien być udział w niedzielnej Eucharystii – z tym dyskutować nie zamierzam. Ale wszelkie inne praktyki są już dobrowolne. Nie mamy więc obowiązku zmuszać się np. do praktykowania pobożności ludowej (choć nie powinniśmy w żaden sposób traktować jej jak gorszego sposobu przeżywania wiary – to po prostu inny sposób). Pamiętam, jak za młodu chodziłem np. na gorzkie żale. Tydzień w tydzień – ale tak naprawdę moja obecność na tym nabożeństwie nic do mojego życia nie wnosiła. Bo za każdym razem, zamiast skupić się na modlitwie, odliczałem tylko, ile jeszcze zwrotek do końca danej pieśni, jak długo jeszcze będę musiał klęczeć. Towarzyszyło mi podejście „muszę”, a nie „chcę”. Bo wtedy myślałem, że im więcej praktyk – tym lepiej. Nabiję sobie u Boga punkty obecnością na kolejnych gorzkich żalach, majowych, czerwcowych itd. Bzdura! Zamiast nabijania punktów – tylko coraz bardziej się frustrowałem. Bo co mi daje udział w praktyce, która wyłącznie męczy i nudzi? Duchowo – myślę, że nic. Można na tym nawet stracić. Dlatego tak ważne jest poszukiwanie form, które są „nasze”, które nam odpowiadają. Na szczęście Kościół proponuje nam bardzo różnorodne formy przeżywania wiary – nie jesteśmy więc „skazani” na to, co nam nie odpowiada. A już zwłaszcza w dużych miastach – gdzie naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Zmieniajmy podejście „muszę” na „chcę”.

Podstawa: msza święta

>>> Kapliczki przydrożne, zapomniana piękna tradycja

Doceniam przy tym tych, którzy odnajdują się w pobożności ludowej (oczywiście, z zastrzeżeniem, że nie podchodzą do niej w sposób magiczny – trochę takim podejściem były moje „punkty”, o których wspominałem). Dla mnie jest obca, „nie moja”,  ale dla nich stanowi często kwintesencję wiary – i bardzo dobrze. Z pewnym wzruszeniem patrzę na ludzi np. idących z zaangażowaniem w procesji eucharystycznej w Boże Ciało. Widać na ich twarzach skupienie, ale też głęboką wiarę. Widać, że to bardzo ważna dla nich chwila. Mi z taką procesją już niezbyt „po drodze” – choć byłem kilka lat temu na akademickiej procesji Bożego Ciała i takie „świeże” podejście do tej praktyki nawet mnie przekonało. I ja szedłem wtedy naprawdę przekonany, że chcę być w tym miejscu i w tej chwili. Zresztą, wiele form pobożności ludowej zaczyna przybierać nowe ramy – i może w ten sposób uda im się, choć po części, dotrzeć do tych „nieprzekonanych” – takich jak ja. Niemniej – póki co wciąż pozostaję mocno zdystansowany do pobożności ludowej. Dobrze, że mam do dyspozycji silną, solidną podstawę – czyli mszę świętą. Jak już pisałem – to ona jest w centrum naszej pobożności i na niej powinniśmy się skupić (choć i do liturgii eucharystycznej wiele naleciałości pobożności ludowej trafia – nie zawsze uzasadnionych). Jest więc fundament – a pozostałe formy to już kwestia naszego świadomego wyboru. Zatem – szukajmy swojej pobożności. I pamiętajmy, że ona też może się zmieniać.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze