fot. Materiały prasowe jeevodaya

Polacy dają nowe życie trędowatym: 55 lat Ośrodka Jeevodaya w Indiach

Obchodzony w ostatnią niedzielę stycznia Światowy Dzień Trędowatych przypomina o pięknej karcie, jaką Polacy zapisali w Indiach w walce z trądem. Od 55 lat działa w tym kraju Ośrodek Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya, który powstał jako wotum dziękczynne za Milenium Chrztu Polski, przez Polaków wciąż jest prowadzony i utrzymywany.

–  Nie ma dobra, które mogłoby się zmarnować. Ono rodzi kolejne dobre owoce i niech to będzie dla nas zachęta do pełnienia dobrych czynów – powiedziała KAI doktor Helena Pyz. Polska lekarka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego od prawie 36 lat mieszka w Jeevodaya, które, jak podkreśliła, jest domem dla osób trędowatych i ich dzieci.

Świt życia trędowatych

Tak to miejsce wyobrażał sobie założyciel ośrodka, polski pallotyn i lekarz ks. Adam Wiśniewski, który na spalonym słońcem pustkowiu przygarnął pierwszych trędowatych. Zapewnił im leczenie, codzienne pożywienie, a dzieciom dał możliwość nauki. Pahun był jednym z pierwszych mieszkańców. Miał już zniekształcone trądem ręce i stopy, a na nodze otwartą ranę. Gdy spotkał go ks. Wiśniewski, nosił na sobie jedynie przepaskę na biodrach, a w dłoni trzymał żebraczą miseczkę. Dzięki pomocy polskiego kapłana skończył szkołę, założył rodzinę. Tak zaczęło się jego nowe życie.

>>> Indie: miliony pielgrzymów wyznawców hinduizmu obmyje się w Gangesie

Pomagając trędowatym i ich rodzinom ks. Wiśniewski zrozumiał, że nie wystarczy kogoś przyodziać, nakarmić czy wyleczyć, ponieważ trąd jest przede wszystkim chorobą wykluczenia. Zakonnik postanowił, że będzie mieszkał z trędowatymi i ich rodzinami i, jak na prawdziwy dom przystało, zacznie im oddawać małe odpowiedzialności i zadba o ich edukację. Wspólne mieszkanie, rehabilitacja przez pracę i dostęp do wiedzy wciąż wyróżniają Jeevodaya na tle innych miejsc niosących pomoc trędowatym i ich dzieciom, które stygmat choroby rodziców również wyklucza ze społeczeństwa. Dzieło, które rozpoczęło się od ustawienia trzech namiotów, zaowocowało powstaniem małej, sprawnie działającej osady, która staje się świtem życia jej mieszkańców, bo to właśnie w sanskrycie znaczy Jeevodaya.

Polskie dzieło na hinduskiej ziemi

W swoim dzienniku ks. Wiśniewski zanotował, że chodziło mu o to, „by trędowaci nie czuli się odepchnięci, ale byli traktowani jako integralna część naszej społeczności. Żeby nie było podziałów na zdrowych i chorych. Żeby każdy na miarę własnych sił i możliwości wnosił coś do naszej wspólnoty”. Z prośbą o pomoc w realizacji swego pomysłu pallotyn zwrócił się do Polonii rozsianej na całym świecie. Powstające Jeevodaya stało się wotum dziękczynnym za Milenium Chrztu Polski i od początku było utrzymywane dzięki „wdowim groszom” Polaków. W jednym z listów do rodaków opublikowanych na łamach polskiej prasy napisał: „My jesteśmy tutaj oczyma, które patrzą na różnorakie ludzkie nędze. Wy, tam bądźcie współczującym sercem i rękami, wyciągniętymi do udzielania pomocy – bo to jest chrześcijaństwo”. W największym hinduistycznym kraju świata ks. Wiśniewski od początku głosił, że wszystko, co robi, czyni w imię Jezusa. Wspierała go w tym siostra Barbara Birczyńska, która w tym Bożym tandemie zajmowała się wychowaniem dzieci, podczas gdy kapłan i lekarz skupiał się na trędowatych. W ośrodku powstał kościół dedykowany patronce misji, bł. Marii Teresie Ledóchowskiej.

fot. Materiały prasowe jeevodaya

Ks. Wiśniewski wyjeżdżał z pomocą do wielu kolonii, do których zsyłani byli ludzie chorzy na trąd. W większości byli to wyznawcy hinduizmu, którzy w chorobie widzą swą karmę. „Nowością dla nich jest chrześcijańska miłość bliźniego. Hinduizm nie zna tego przykazania, a jeśli coś z niego ma, to tylko w ramach swojej kasty” – mówił w jednym z wywiadów. W liście do kard. Stefana Wyszyńskiego w 1971 roku napisał: „List ten przychodzi z pola misyjnego, gdzie walczy się zaciekle z trądem duszy ludzkiej i trądem ciała. Praca to nieprzerobiona. Praca ojców Beyzymów, sióstr Stanisław, ojców Damianów, braci Duttonów, a także nasza i jakże wspaniała dla nas! Potrzeba więc, by Jeevodaya ze swoją pracą lekarsko-pielęgniarsko-wychowawczą rozeszło się po wszystkich krajach, gdzie szerzy się trąd. I to już się dokonuje. A trudności przekonują nas, że wykonujemy Bożą robotę. Pracujemy z entuzjazmem w Jeevodaya i wyjeżdżamy do kolonii trędowatych, gdzie żyje, a prawdę powiedziawszy i gnije na duszy i ciele, ponad tysiąc istnień ludzkich, ponad tysiąc Chrystusów. Zawozimy im żywność, lekarstwo, mydło, możliwość pracy, Dobrą Nowinę… Ileż wdzięczności i błogosławieństw wypowiadają trędowaci pod adresem swych przyjaciół w Polsce”.  

Polska sztafeta pomocy

Pionierska idea ks. Wiśniewskiego sprawdza się przez lata i kolejnym pokoleniom otwiera bramy do godniejszego życia. Odkąd powstał ośrodek, w świat poszły tysiące dzieci, które zdobyły w Jeevodaya wykształcenie, kręgosłup moralny i wartości, które teraz przekazują w swoich rodzinach. Tym samym świt życia otworzył się przed kilkoma pokoleniami ludzi odpowiedzialnych za swój los, co w przypadku osób naznaczonych trądem jest wyjątkowe. Pałeczkę w tej polskiej sztafecie pomocy przejęła – po ks. Wiśniewskim – doktor Helena Pyz, która do Jeevodaya dotarła półtora roku po śmierci założyciela. Na imieninach u koleżanki usłyszała, że po odejściu ks. Adama kilka tysięcy trędowatych pozostanie bez pomocy i odebrała to jako wezwanie dla siebie. Jej ówczesna przełożona z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, do którego lekarka należy, stwierdziła, że „trądu nie można sobie wymyślić” i dała jej błogosławieństwo na tę niezwykłą misję, która trwa już niemal 36 lat.

Doktor Pyz kontynuuje ideę założyciela, który chciał, by Jeevodaya było wspólnym domem oraz miejscem nowych szans i integracji. – Mamy różne korzenie i nie wyznajemy jednaj religii, ale stanowimy jedną wielką rodzinę trędowatych – podkreśla lekarka. Wspomina, że gdy przyjechała do Indii zdrowe dzieci z okolicznych wiosek nie uczęszczały do szkoły w Jeevodaya, co było wyrazem uprzedzeń ich rodziców, że jak usiądą w jednej ławce z dzieckiem z rodziny trędowatych, to się zarażą. Obecnie to się zmieniło. – Jeevodaya pokazuje, że integracja choć jest powolnym procesem, jednak jest możliwa – podkreśla doktor Helena. Obecnie w ośrodku funkcjonuje przedszkole oraz dwie szkoły (jedna z wykładowym językiem angielskim) z wysokim poziomem edukacji, o czym świadczą wyniki egzaminów państwowych zdawanych przez ich absolwentów. Zmiana, jaka zachodzi w tym miejscu w życiu dzieci z kolonii trędowatych jest kolosalna. Przychodzą obdarte, wygłodniałe, zastraszone, bo żyjąc na ulicy, niejednokrotnie doznały upokorzenia i odrzucenia. Często ich edukacja zaczyna się od oduczenia ich grzebania po śmietnikach w poszukiwaniu pożywienia, potem dopiero przychodzi czas na uczenie dbania o czystość i normalne kształcenie. Wierna pomoc Polaków wspierających po dziś Jeevodaya zmienia „karmę odrzucenia” w „świt godnego życia”. Doktor Pyz zaznacza, że gdyby dzieci z rodzin trędowatych nie zostały wyrwane z kolonii, gdzie żyły z rodzicami stałyby się tak jak oni żebrakami i żyłyby na marginesie społeczeństwa. Tymczasem dzięki otrzymanemu wykształceniu stają się pełnoprawnymi obywatelami i są zaczynem integracji społecznej na coraz szerszą skalą.

>>> Indie: nasila się przemoc, chrześcijanie wypędzani z kolejnych wiosek

Boże dzieło

Jeevodaya jest najstarszym wciąż działającym ośrodkiem rehabilitacji trędowatych w Indiach, stworzonym dzięki ofiarnym sercom Polaków jako wotum dziękczynne z okazji Millenium Chrztu Polski. Przez Polaków jest prowadzony i nadal utrzymywany m.in. dzięki dziełu adopcji serca. – Przyjechaliśmy akurat na jubileuszowe obchody ośrodka i wielkim przeżyciem było dla mnie zobaczenie, że teren, który jeszcze 55 lat temu był pustkowiem, teraz tętni życiem. Niesamowite było odwiedzenie miejsca, w którym założyciel ośrodka przyjmował pierwszych trędowatych i zobaczenie, że idea ks. Adama Wiśniewskiego, by nie był to jedynie punkt pomocy, ale prawdziwy dom dla trędowatych wciąż wydaje wspaniałe owoce – powiedział ks. Marek Urban. Proboszcz parafii św. Antoniego Padewskiego w Lublinie wraz z wolontariuszkami z Antoniańskiej Grupy Misyjnej odwiedził ostatnio Jeevodaya, gdzie własnoręcznie wyremontowali dom dla trędowatych kobiet. – Wzrósł jeszcze bardziej mój szacunek dla doktor Heleny, która żyje w prawdziwie spartańskich warunkach, i mimo postępującej choroby (porusza się na wózku inwalidzkim)  i wieku wciąż jest ze swymi dziećmi.  Zobaczyłem, że człowiek, który naprawdę zaufa Panu Bogu, może dokonać wiele. Jestem pewien, że Jeevodaya jest dziełem Bożym, jedynie ludzkie siły nie wystarczą, by coś takiego stworzyć – podkreślił lubelski proboszcz deklarując, że jego parafia nadal będzie wspierać ten ośrodek. Monika Białkowska, która jest wolontariuszką Antoniańskiej Grupy Misyjnej, wyznała, że w planach mają także dotarcie do innych parafii na terenie archidiecezji lubelskiej. – Chodzi nie tylko o zbieranie pomocy, ale mówienie o tym, że gdzieś w dalekich Indiach trwa polskie dzieło pomocy trędowatym prowadzone teraz przez doktor Helenę. To jest coś, z czego powinniśmy być dumni – wyznała wolontariuszka. To właśnie dzięki wielu hojnym sercom, tak jak parafian z Lublina Jeevodaya wciąż trwa. – Wierzę, że dzieło Jeevodaya jest Bożo-ludzkie i że to on Pan sam zatroszczy się o nie w sposób sobie znany i w czasie na to przeznaczonym – podkreśliła doktor Pyz pytana o dalszą polską obecność w tym miejscu. Wyznała, że dla swych dzieci niezmiennie marzy o jednym, by miały spokojne, dobre i godne życie: „Bardzo bym też chciała, żeby wynosili ze szkoły poza wiedzą, co mogą zdobyć też w innych miejscach, ideały, do których my się przyznajemy. Dobro, którego im nie żałujemy, niech niosą innym w świat, żeby go zmieniać w najlepszą stronę”.

Przytulić trędowatego

Chociaż trąd jest jedną z najstarszych chorób znanych ludzkości, to mimo rozwoju medycyny wciąż nie udało się wyeliminować tej stygmatyzującej choroby, która czyni z trędowatych „niedotykalnych”. Do sytuacji ich wykluczenia w społeczeństwie i potrzeby integracji nawiązuje hasło 72. Światowego Dnia Trędowatych podkreślające, że „chory wyzdrowieje tylko wtedy, gdy ktoś go przytuli”. Najnowszy raport Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) informuje, że trąd nadal stanowi problem dla zdrowia publicznego w różnych krajach na całym świecie. Obecnie znajduje się on na liście zaniedbanych chorób tropikalnych. W 2023 r. odnotowano 182 815 nowych przypadków trądu na świecie, co stanowi wzrost o 5 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. Największa koncentracja zdiagnozowanych osób występuje w Indiach, Brazylii i Indonezji. Wśród nowych przypadków 5,7 proc. stanowią dzieci (poniżej 15 roku życia), podczas gdy 39,9 proc. globalnych przypadków dotyczy kobiet. Wśród zdiagnozowanych osób 5,3 proc. miało już poważną niepełnosprawność wywołaną zaniedbaną chorobą, z czego 2,7 proc. stanowiły dzieci.

Światowa Organizacja Zdrowia wypracowała „mapą drogową” w zakresie kontroli trądu, mającą doprowadzić do osiągnięcia celu „zero trądu” do 2030 roku, co jednak wydaje się śmiałym wyzwaniem. WHO wskazuje, że droga do świata bez trądu wymaga zintegrowanych działań zmierzających do osiągnięcia celu „trzech zer”: zero transmisji nowych zakażeń, zero stygmatyzujących okaleczeń i zero wykluczającej dyskryminacji. Szacuje się, że w ciągu minionych dwóch dekad ponad 16 mln ludzi zostało wyleczonych z trądu. Od wieków trędowaci znajdowali pomoc i opiekę w ośrodkach prowadzonych przez Kościół, który wciąż prowadzi na świecie ponad 500 leprozoriów i innych centrów, w których chorzy na trąd otrzymują nie tylko pomoc medyczną, ale także możliwość edukacji, a nawet zatrudnienie. Jednym z nich jest Ośrodek Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze