ks. Mirosław Tykfer Fot. Piotr Ewertowski/Misyjne Drogi

Ks. dr Mirosław Tykfer po spotkaniu w Sacrofano: wszyscy byli zgodni, że Kościół jest w punkcie krytycznym 

Jeśli nie pójdziemy drogą synodalną, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie wyzwolimy się ze struktur przemocowych – mówi ks. Mirosław Tykfer, jeden z uczestników spotkania proboszczów w Sacrofano. 

Ks. Mirosław Tykfer jest proboszczem parafii pw. św. Jana Marii Vianneya w Poznaniu. Był też odpowiedzialny za przygotowanie krajowego podsumowania wniosków ze spotkań grup przed pierwszą sesją Synodu o Synodalności w Rzymie. Należał również do komitetu redakcyjnego, odpowiedzialnego za dokument końcowy europejskiego synodalnego zgromadzenia kontynentalnego. Spotkanie w Sacrofano zgromadziło 193 proboszczów z 99 krajów, którzy pracowali w 18 grupach (każda po ok. 10 osób). 

>>> Autorka pieśni religijnych: synodalność to znaczy iść razem z naszymi pasterzami, a nie obok nich

Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Oglądałem krótką relację Księdza ze spotkania proboszczów z Sacrofano. Stwierdził w nim Ksiądz, że nie spodziewał się, iż będzie tak dobrze i dodał, że na razie nie może zdradzić, o czym dokładnie tam mówiono. Czy już można uchylić rąbka tajemnicy? 

Ks. Mirosław Tykfer: – To, jakie działania powinniśmy podjąć w Polsce, wymaga jeszcze przedyskutowania z biskupami, ale o tym, co było tam mówione, nie tylko możemy porozmawiać, ale nawet powinniśmy. Oczywiście, nie było tam jeszcze dokumentu końcowego. 

To były intensywne trzy dni. Każdy dzień miał swój temat. Potem odbywały się rozmowy z ekspertami na sali plenarnej oraz czytano raporty z grup. Te raporty, wypowiedzi indywidualne księży oraz ekspertów stanowią wkład do instrumentum laboris przed drugą częścią Synodu o Synodalności i nie jest to dokument końcowy. Chodziło o to, żeby zobaczyć – na podstawie całego tego materiału – gdzie pewne rzeczy zaczęły się zbiegać, co do diagnozy sytuacji, i jak moglibyśmy pójść dalej. I faktycznie, można powiedzieć, że pewne wnioski związane z diagnozą były wspólne. 

O jakich wnioskach przykładowo mówimy? 

– Na przykład pierwszą rzeczą, co do której byliśmy zgodni, jest fakt, że Kościół jest w jakimś punkcie krytycznym. Krytyczny moment polega na laicyzacji, objawiającej się mniejszym udziałem ludzi w liturgii, zmniejszeniem liczby powołań, ale to też jest krytyczny moment w kontekście wojny czy ubóstwa. Nie spotkaliśmy ani jednego proboszcza, który by mówił, że u niego Kościół spokojnie żyje i się rozwija – i jest dobrze. Są zawsze jakieś krytyczne momenty. 

Fot. arch. ks. Mirosława Tykfera

Ale jest coś więcej. Wszyscy proboszczowie byli zgodni, że ma miejsce jakiś przełom. To, co Franciszek nazywa „zmianą epok”. Zmiana jest bowiem radykalna i wszyscy to zauważają. Ciekawe, że wielu proboszczów, obojętnie z jakiej części świata, mówiło, że ich parafie kształtują media społecznościowe. Dlatego, że są jutuberzy, także księża, którzy reprezentują nieco odmienne spojrzenie niż hierarchia kościelna. I oni często mają większy wpływ na to, co myślą parafianie – niż ich własny proboszcz, biskup, a nawet papież. To jest powszechne. Parafie z trudem budują jedność ideową. Rodzi się z tego kryzys autorytetu doktrynalnego Kościoła, bo nie mamy wspólnej drogi, To jest ciekawe, bo myślałem, że to doświadczenie bardzo polskie, a okazuje się, że jest światowe. 

Jest też zgoda co do tego, że jeśli nie pójdziemy drogą synodalną, to nie tylko pozostaniemy w jakimś klasycznym modelu duszpasterskim, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie wyzwolimy się ze struktur przemocowych. Wypowiedział to jeden z włoskich księży, a potem wszyscy się z nim zgodzili. Synodalność to nie tylko lepsze relacje między świeckimi i księżmi, większe zaangażowanie, ale taki typ budowania relacji podmiotowych, który jest przeciwieństwem nadużyć. Doświadczenia z miejsc, w kórych ta synodalność ruszyła bardziej są takie, że nie tyle zmienia się sposób zarządzania Kościołem – co oczywiście też ma znaczenie – ale te codzienne relacje stają się bardziej podmiotowe. 

Przemoc bowiem objawia się właśnie w tych codziennych zwykłych relacjach – biuro parafialne, spowiedź itd. A nawet w sposobie głoszenia Ewangelii. Na przykład można to robić, bazując na poczuciu winy, że ktoś będzie budował duszpasterstwo na tym, że jesteśmy zepsuci i ktoś nas będzie teraz naprawiał. To też jest cytat. 

Domyślam się, że w kuluarach były rozmowy z proboszczami z terenów pozaeuropejskich. Czy mówili coś, co byłoby inspirujące dla Kościoła w Polsce? 

– Pewnie, że tak. Na przykład w mojej grupie był ksiądz z Mozambiku. Opowiadał, że jego biskupi żyją we wspólnocie razem – jak w domu. Sami się ogarniają. To pomaga też księżom w diecezji przyjąć styl życia bliższy temu, jakim żyją ludzie lokalni. A żyją bardziej rodzinnie. Tylko musieli się wyzbyć ducha kolonializmu, który przynieśli Europejczycy. Tam nie wypłaca się księdzu pieniędzy – jak pensji. Utrzymywanie księdza polega na tym, że wierni dzielą się z nim jedzeniem, nawet mieszkaniem, współpracują. Ten ksiądz mówił nam: „To, co wy nazywacie domem i szkołą Komunii, to u nas jest bardzo naturalne. Tylko musieliśmy się wyzwolić z kolonializmu”. 

W naszym kręgu wartości „synodalne”, rodzinne nie są tak cenione. 

Ksiądz Antoine z Aleppo, Syryjczyk, powiedział, że dla nich jest oczywiste, że synodalności uczysz się w rodzinie. Jeżeli mówi to ksiądz z kraju, który znajduje się na Bliskim Wschodzie, gdzie jeszcze toczy się wojna, to mówi to dlatego, że dla nich schronem zawsze jest rodzina. Oni to bardzo mocno czują. W rodzinie ludzie po prostu ze sobą chcą być. Ks. Antoine powiedział na przykład, że jest kościół katolicki i muzułmańskie dzieci czy rodziny siedzą sobie na tych schodach pod kościołem i jedzą lody. I to jest takie ich bezpieczne miejsce. Pewnego razu było bombardowanie. I ten ksiądz nagle dostaje wiadomość od przyjaciela muzułmanina: „Jesteśmy w naszym kościele. Schroniliśmy się”. Uderzające jest, że napisał „w naszym kościele”. To sformułowanie pokazuje, że w Europie, z powodu naszych kontekstów uchodźczych i terrorystycznych, nie znamy tej rodzinności parafii, która się rozciąga również na inne religie. Ks. Antoine ciągle mówił o relacjach, które muszą być bardzo zwykłe, nie mogą być zaprogramowane. 

Fot. arch. ks. Mirosława Tykfera

Ciekawa była też wypowiedź ks. Aliakseja z Białorusi. Jego babcia odprawiała pogrzeby w czasach komunizmu i była Polką. Możemy powiedzieć, że w naszej kulturze to nie do przyjęcia. A tu, proszę, jesteśmy tak blisko. Polki, katoliczki, w ogóle kobiety na Białorusi, które dbały o liturgię przez lata. 

Myślę, że relacje rodzinne, które dają przestrzeń na dzielenie się w zaufaniu odpowiedzialnością za Kościół, ostatecznie służą wszystkim. 

– Przytoczyłbym tutaj przykład ks. Stefana z Austrii. Opiekuje się on 17 kościołami, przy których są wspólnoty. On pamięta czasy, kiedy nie był proboszczem i pracował w dość klasycznej parafii, w której księża robią praktycznie wszystko. To może być przerażające, że ktoś musi się zajmować taką liczbą wspólnot i to jest nie do zrobienia dla jednego człowieka. On nigdy nie chciałby wrócić do tego, co było wcześniej. Zrodziła się nowa sieć odpowiedzialności, on nawet używania sformułowania „nowa kultura”. Mówi, że trzeba było wszystko przemodelować, ale tak jest lepiej. Nagle czuje się bardziej księdzem, i paradoksalnie ma mniej na głowie. W takiej jednej parafii można mieć wszystko na głowie, a tu się przemodelowało. 

Nagle poczuł oddech, to ważne. 

– Inny ksiądz, Adelino z Portugalii, ma sporo parafii pod sobą. On w czasie pandemii przekonał się, jak bardzo ludzie potrafią się zatroszczyć o parafię, i o niego. Stwierdził wręcz, że zobaczył „nowego Boga” – odkrył Go bardziej, to było dla niego takie silne poczucie. Nagle odkrył ten Kościół, w którym chciał żyć. A w tamtym „klasycznym” modelu w wielu rzeczach się męczył i wszyscy nazywali to krzyżem. Powiedział, że to nie był krzyż, my sobie sami problemy kreowaliśmy. Krzyżem jest choroba, niezrozumienie, różne rzeczy, w których się oddajemy drugiemu, ale nie to, że stworzyliśmy ciężkie struktury, które ciężkie są faktycznie dla wszystkich. 

Fot. arch. ks. Mirosława Tykfera

Przez to część księży może czuć się nieszczęśliwymi ludźmi. Nie można bowiem żyć poza relacjami, albo tworzyć alternatywnych relacji, które albo są niemoralne, albo skoncentrowane na zbyt małej liczbie osób. Parafia wtedy jawi się jako robota do wykonania, a tam znajduje się ucieczkę emocjonalną. Synodalność to też sposób bycia księży. Nie chodzi o utopię. Po prostu wobec obecnego modelu możemy zrobić ogromny postęp – jak wobec wychowania dzieci. Żadna rodzina nie będzie idealna, ale zawsze możemy coś robić lepiej. Bo tu nie chodzi o metodologię czy sposób zarządzania. To za wiele nie zmieni. Chodzi o relacje, o dom. Sposób zarządzania będzie tylko skutkiem przemodelowanych relacji. 

Mówi się, że większość katolików w Polsce sprzeciwia się synodalności. 

– Ja mam wrażenie, i tak wynika z badań „Przewodnika Katolickiego”, że 70% osób chodzących co niedzielę do kościoła chce Kościoła, który szanuje ich sumienia, a 30% mówi, że najważniejsze jest prawo Boże. I ci pierwsi nie odrzucają wcale prawa Bożego, oni chcą, żeby było jedno i drugie. Nie ma być tak, że ktoś im powie, jakie jest prawo Boże i teraz oddadzą za to życie. Oni muszą się do tego głęboko wewnętrznie przekonać. 

Często w tych 30% są ludzie bardzo zaangażowani. Ale większość chce jednak Kościoła bardziej wspólnotowego, księży, którzy są bliżej ludzi. Dlatego w Polsce synodalność trafia właśnie na bardzo dobry grunt. Choć wśród decydentów czy osób najbardziej zaangażowanych jest znaczna grupa, która odbiera synodalność negatywnie. Zostali tak nakręceni choćby przez różnych influencerów.  

Jak w takim razie implementować synodalność w Polsce? 

– Ks. Stefan z Austrii powiedział, że należy dobrze zrozumieć racje, które stoją za oporem osób sprzeciwiających się synodalności. Ksiądz ze Słowacji dodał, że w kwestii synodalności nie można być zelotą. Bardzo mocno to do mnie przemówiło. Nie można synodalności narzucać. To jest sprzeczne samo w sobie. Synodalności trzeba uczyć przez doświadczenie, jak mówi papież Franciszek. 

Fot. arch. ks. Mirosława Tykfera

Złe doświadczenia w relacjach mogą sprawiać, że jest opór przed otwarciem się na innych. Takie osoby są zbyt zranione. Ich też trzeba słuchać. One powinny móc w bezpieczny sposób spotkać się z innymi, posłuchać i zobaczyć, że to jest także dla nich dobra droga. 

Wspólny wniosek był taki, że nie wolno tej drogi przyspieszać. Jeżeli mamy proponować, zapraszać i temu ma towarzyszyć doświadczenie, refleksja, to znaczy, że nie można tego zrobić na siłę. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze