
Fot. marcisim/pixabay
Pozwolić, by słuchanie mnie dotknęło, przeorało i przemieniło [FELIETON]
Tak od kilku dni przyglądam się wydarzeniom, które są pokłosiem decyzji KEP dotyczących „tej” komisji. Rozumiem, że niektórzy mają potrzebę walki i w nią wierzą. Ja nie do końca wierzę w takie metody, ponieważ mam wrażenie, że staramy się kierować merytoryczne argumenty w stronę czyiś lęków i obaw. To dwie różne płaszczyzny i dlatego, rzadko kiedy mogą się spotkać.
Wierzę natomiast w oddolne rewolucje, które polegają na zmianie mentalności, zmianie patrzenia na świat, też świat drugiego człowieka. Komisje komisjami, ale gdybyśmy my i wspólnoty, które tworzymy były bardziej akceptujące życiowe połamania, empatyczne, mądre i gotowe na bezinteresownego przyjęcie drugiego człowieka, takim jakim on jest, to miałoby to o wiele bardziej uzdrawiający wpływ na wszystkich i wszelako skrzywdzonych, a ostatecznie także na Kościół.
>>> Ukazał się dokument dot. zasad działania Komisji niezależnych ekspertów
Większość z nas, co więcej, myślę, że z osób jakoś zaangażowanych w Kościół – każdy, ma wokół siebie osoby zranione. Często zdarza się, że ktoś nonszalancko rzuca teksty nie wiedząc, że słucha tego właśnie taka osoba. I jeśli tak właśnie bezmyślnie się wypowiada to prawdopodobnie nigdy się nie dowie, bo staje się niegodna zaufania i powierzenia tak kruchej części historii. (Tutaj można przeskoczyć do następnego akapitu, bo przytoczę teksty). Jakie teksty? Np. że ktoś postronny zgłaszający krzywdę nienawidzi księży, że ile można biadolić, że ile można się nimi zajmować, że trzeba było się spotkać z „tymi” (chcąc okazać lekceważenie), że są ważniejsze rzeczy do roboty w Kościele, że z nich i tak nic nie będzie sensownego, bo zawsze jakieś bunty, że nie trzeba się aż tak afiszować, itp…
I wiem, że takie słowa dotykają nie tylko skrzywdzonych z zaangażowanej w tą, czy inna akcję grupy, ale także inne osoby. Także osoby w inny sposób przemielone przez niedojrzałych, czy niekompetentnych liderów i liderki, ale także po prostu członków wspólnoty.

Praca nad własną wrażliwością – i w kontekście własnej osoby i własnej wspólnoty – jest oczywiście bardzo trudna. Wyjście ze schematów, poświęcenie czasu na edukowanie się, na słuchanie innych… i to nie tylko słuchanie dla słuchania, ale z gotowością, by to, co słyszę mnie dotknęło, przeorało i przemieniło. By to spotkanie z Chrystusem cierpiącym, odartym z szat, umęczonym i ukrzyżowanym przebiło mi serce… to ma siłę zmienić świat. Wydaje się, że o wiele łatwiej jest żonglować paragrafami. Oczywiście także ważne jest, by prawo było strażnikiem prawdy (czyli sprawiedliwości), ale jakoś mam przeczucie, że to nie ono uleczy najgłębsze zranienia. Ostatecznie uleczyć może tylko bezinteresowna miłość.
I rozumiem, że dla kogoś walka o paragrafy jest ważna i jest ona wyrazem walki o prawdę czy o uzdrowienie, ale chciałbym powiedzieć tym, dla których jest ona wątkiem pobocznym, że nie jesteście sami. Nie wiem czy jest nas więcej, ale przynajmniej dla mnie krzywda, cierpienie jest zawsze po prostu wołaniem o większą wrażliwość serca i coraz bardziej bezinteresowną miłość, o prawdę w relacjach.
Mam świadomość, że ten punkt widzenia może nie być przez wszystkich zrozumiały. Ale przecież jesteśmy różni i punkt widzenia także możemy mieć odmienny, co nie znaczy, że nie zależy nam na dobru i prawdzie.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |