Fot. Pixabay/Jan Marczuk

Prof. Aleksander Bańka: jak długo jeszcze? [FELIETON]

Wstrząsający tekst. „Towarzystwo Maciejowe” wwierca się w umysł i w serce. Rozdziera, wywołuje ból, uczucie bezradności, współczucie dla ofiar i gniew na tego, który je krzywdził. Czytałem i momentami chciało mi się płakać, a chwilami cisnęły mi się na usta słowa mało parlamentarne – oględnie rzecz ujmując.

I pytania: Jak długo jeszcze? Ile takich przypadków, w których przetnie się niewyobrażalna krzywda dzieci i kobiet, zwyrodnienie tych, którzy mieli być duszpasterzami, a okazali się seksualnymi oprawcami, niewydolność systemu niezdolnego jednoznacznie i sprawnie stanąć po właściwej stronie? Ile z nich nigdy nie ujrzy światła dziennego, pozostając wstydliwie skrywaną tajemnicą złamanego życia? Jak długo mój Kościół będzie tak deptany? I nie chodzi mi w tej chwili o instytucję, ale o ofiary. Bo one są Kościołem! Są jego drogą i jeśli w tej chwili mielibyśmy gdzieś go szukać, to właśnie najbardziej w nich! Bo „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Chyba jakoś tę prawdę zgubiliśmy.

>>> Prof. Aleksander Bańka: synod to impuls do nawrócenia. I budowania relacji

Mimo wszystko spróbuję na spokojnie podzielić się kilkoma refleksjami po lekturze. Obie części tekstu Pauliny Guzik to przykład rzetelnego, profesjonalnego wrażliwego dziennikarstwa. Pisany z głęboką, wyraźnie wyczuwalną miłością do Kościoła, bez intencji atakowania kogokolwiek, a jednocześnie z troską o prawdę i dobro skrzywdzonych. Pani Redaktor z wielkim taktem rozmawia także z kolejnymi przełożonymi Macieja Sz., na których spoczywał obowiązek podjęcia określonych prawem i dyscypliną kościelną działań. Stawia im trudne pytania, a jednocześnie unika pochopnych, upraszczających ocen. Jest krytyczna, lecz nie narzucająca wniosków, które w dużej mierze pozostawia czytelnikom. Jakie przemyślenia rodzą się we mnie po przeczytaniu całości? Chcę od razu powiedzieć, że niektóre wykraczają poza zaistniałą sytuację i są szerszej natury – mają charakter bardziej ogólny. Mam nadzieje, że właśnie jako takie będą przydatne:

1) Coraz bardziej staje się dla mnie jasne, że z różnych względów to głównie świeckimi chce posłużyć się Bóg w procesie oczyszczenia i uzdrowienia swego Kościoła z seksualnych skandali. Więc albo na poziomie kościelnych instytucji zostanie to zrozumiane, zaakceptowane i przełoży się na pełne, systematyczne, szczere wsparcie dla tych, którzy doprowadzą ten proces do końca, profesjonalnie, uczciwie, z miłością do Kościoła oraz osób w nim skrzywdzonych, albo zabiorą się za to ci, którzy pod szatą troski są gotowi wykorzystać ofiary do różnych ideologicznych, antykościelnych batalii. Najwyższy czas, żebyśmy to zrozumieli i wyciągnęli z tego konsekwencje.

2) W obliczu krzywdy osób nadużytych seksualnie przez duchowieństwo wszelkie próby myślenia o dobru Kościoła w oderwaniu od dobra ofiar i w konsekwencji – przemilczania, tuszowania, bagatelizowania problemu lub pozorowania działań mających na celu wyjaśnienie sytuacji, ukaranie sprawców, ocalenie ofiar i zadośćuczynienie im, trzeba uznać za niegodziwe. Czy coś z takich zachowań miało miejsce u jezuitów? Nie potrafię tego ocenić i nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ponieważ nie mam wystarczających informacji, a lektura tekstu nie pozwala uczynić tego jednoznacznie. Z pewnością jednak były momenty, gdy nie zadziałano z wystarczającą determinacją, co przełożyło się na wymierną krzywdę. A to nie jest moralnie obojętne.

3) Kościół nie uzdrowi się przez ukrywanie czegokolwiek, ale przez jednoznaczne i zdecydowane oczyszczenie. A to wymaga odważnego zmierzenia się ze skandalami. Wszystko, co próbuje się schować „pod dywan”, prędzej czy później ujrzy światło dzienne, rykoszetem uderzając w eklezjalną wspólnotę. Pociesza mnie to, że są w Kościele przełożeni, którzy to wiedzą i doskonale rozumieją, działając z wielką empatią i delikatnością. Oby było ich jak najwięcej.

fot. unsplash

4) Przekonanie, że można kogoś, kto krzywdzi kobiety w sposób „systemowy” – planowany, zorganizowany, wielokrotny, rozłożony w czasie, manipulacyjny i narracyjnie opracowany – przywołać do opamiętania przez nałożenie na niego ograniczeń duszpasterskich lub przenosiny z miejsca na miejsce, jest naiwnością. Recydywa jest niemal gwarantowana. Dlaczego? Bo to nie jednorazowa słabość człowieka, który popełnia błąd i jest z tym w kontakcie, a w konsekwencji żałuje i próbuje wejść w proces nawrócenia i zmiany. To problem psychopatologii przebiegający na głębszym poziomie – często zaburzeń osobowości. Zatem nie kwestia „zauroczenia”, czy chwilowej „namiętności” wchodzi tu w grę, ale głębokiej osobowościowej niedojrzałości, poważnych emocjonalnych deficytów i nieprzepracowanych napięć tak silnie skanalizowanych w sferze seksualnej, że dana osoba nie jest w stanie ich kontrolować. Więc, jeśli to ksiądz, zazwyczaj szuka dla swoich zachowań moralnego usprawiedliwienia lub wręcz „obudowuje” je instrumentalnie traktowaną „teologią”, tworząc czasami coś na kształt systemu patologicznej quasi-duchowości i włączając w niego także swe ofiary. Co więcej, skonfrontowany z tym, co robi, nie empatyzuje w wystarczający sposób z krzywdą swej ofiary (raczej przeżywa żal nad sobą), a swego przełożonego obsadza w roli wroga. Takich mechanizmów nie „prostuje się” doraźnymi działaniami dyscyplinującymi, ale radykalnym odizolowaniem od potencjalnych ofiar i długotrwałym leczeniem w połączeniu z konsekwentnym wdrażaniem watykańskich procedur przewidzianych dla tego rodzaju przypadków.

>>> Wielka schizma zagrażająca Kościołowi [KOMENTARZ]

5) Problem seksualnych nadużyć to nie tylko problem dominikanów, jezuitów, czy Kościoła. To problem całych systemów społecznych i mrocznego dziedzictwa pokoleń, które na różne sposoby je przejmują, mutują i multiplikują. Molestują nie tylko księża. Przemoc seksualną stosują prawnicy, lekarze, nauczyciele, kierowcy – dziadkowie, ojcowie, wujkowie, bracia, itd. I właśnie ten fakt dla ludzi Kościoła nie może być żadnym usprawiedliwieniem, zwłaszcza, że nadużycia popełnione przez duchownych są szczególnie raniące. Nie bądźmy naiwni, takich przypadków, niestety, nigdy nie da się całkowicie wyeliminować, bo ich korzenie mają dużo głębszy niż instytucjonalny charakter. Jednak można je ograniczyć przez transparentne, zdeterminowane i uczciwe działania. I w tym właśnie Kościół powinien przodować, będąc wzorem dla świata. Tylko wówczas będzie wiarygodnym i bezpiecznym miejscem.

6) Głębokiego przemyślenia wymaga kwestia formacji seminaryjnej – tego, jak formować kleryków, aby nie tylko rozwijali się intelektualnie, przyswajając potrzebną im porcję teologicznej wiedzy, ale także – na poziomie osobowości, przez emocjonalną integrację, przepracowanie swoich zranień i dojrzewanie do odpowiedzialnej miłości. Kluczową kwestią jest także budowanie świadomości tego, jak ogromną krzywdą jest nadużycie seksualne i jak niewyobrażalne spustoszenie może ono uczynić w psychice i w życiu osób molestowanych. Mam wrażenie, że jako społeczeństwo wciąż jeszcze w pełni nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Do artykułu Pauliny Guzik mam emocjonalny stosunek także dlatego, że duchowość ignacjańska i jezuici – jako zakon – są mi drodzy. Wielu z nich znam, w Czechowicach-Dziedzicach przeżywałem swój ignacjański „fundament” i pierwsze tygodnie Ćwiczeń Duchownych, a wymienionych w tekście z imienia i nazwiska kolejnych prowincjałów cenię i szanuję. „Jezuicki” styl modlitwy, rozeznawania i „współodczuwania” z Kościołem mnie również uformował, a mądre kierownictwo duchowe było dla mnie błogosławieństwem w najtrudniejszym, młodzieńczym czasie mojego życia. Dlatego dziś szczególnie gorąco modlę się wraz z jezuitami i wszystkimi ludźmi dobrej woli za skrzywdzone kobiety i za całe Towarzystwo Jezusowe.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze