Prof. Konstanty Sigow: w relacjach polsko-ukraińskich potrzebna jest logika solidarności
W relacjach polsko-ukraińskich potrzebna jest logika solidarności, a nie konfliktu i konfrontacji. Solidarność jest podstawą naszych relacji. Jest warunkiem wolności, dobrobytu i życia – uważa prof. Konstanty Sigow z Narodowego Uniwersytetu Akademii Kijowsko-Mohylańskiej w Kijowie.
W rozmowie z KAI wybitny ukraiński intelektualista mówi m. in. o największych wyzwaniach stojących dziś przed państwem ukraińskim, jak zmieniło się postrzeganie Ukrainy przez świat i Europę w czasie wojny, o ideologii „ruskiego świata” i „raszyzmu” oraz postawie i roli Kościołów chrześcijańskich i innych religii podczas wojny.
Marcin Przeciszewski i Krzysztof Tomasik (KAI): Niedawno minęła druga rocznica pełnoskalowej agresji Rosji przeciwko Ukrainie. Jak Pana zdaniem, zmieniło się postrzeganie Ukrainy przez świat i Europę w czasie tej wojny?
Prof. Konstanty Sigow: Zrozumienie tej wojny przez Ukrainę, Polskę i Europę Środkową było dość oczywiste, ale na obecnym etapie bardzo ważne wydaje mi się, że coraz bliżej jej właściwego postrzegania jest choćby Francja. Tego nie było jeszcze dwa lata temu. Obecnie prezydent Francji mówi otwarcie, iż mamy bardziej słuchać obywateli tej części naszego kontynentu, którzy lepiej znają i wiedzą, czym jest agresja rosyjska. I sądzę, że to głębsze rozumienie rodzi solidarność, która jest nie tylko emocją i braterstwem, ale także jasnym widzeniem tego, co chcemy robić i dokąd zdążamy.
>>> Ukraina: żona obrońcy Mariupola uciekła spod okupacji, by ratować męża z niewoli
Nawiązując do niedawnej wypowiedzi papieża, chcemy zapytać: czy Ukraina powinna „wywiesić białą flagę” i przystąpić do rozmów z Rosją? Jak Pan rozumie te słowa Ojca Świętego? Jak należy je odczytywać?
– A czy trzeba je odczytywać? [śmiech] Jest to prywatny punkt widzenia sędziwego człowieka i nie sądzę, aby trzeba było robić z tego wielkie show. Prywatny punkt widzenia, niewyrażony „ex cathaedra”, może być pomyłką. Mogła to być pomyłka, czy prowokacja dziennikarza, który zadał to pytanie o „białą flagę”. Używanie błędnych przenośni w rozmowie ze starszym człowiekiem, a następnie publikowanie tego w mediach jest po prostu wielkim błędem w zawodzie dziennikarskim. Reakcja na to chrześcijan w Ukrainie – katolików obu obrządków i prawosławnych, i innych, w ogóle ludzi dobrej woli – jest taka, że to żółto-błękitna flaga ukraińska broni dziś wolności wszystkich krajów europejskich, w tym także Rzymu. Wolność zaś jest absolutnie niezbędnym elementem myślenia o tym najważniejszym, o czym winni myśleć i chrześcijanie, i wszyscy ludzie dobrej woli. Jeśli Ukraina straci swoją wolność, to pokój nie zapanuje. Będzie to tylko wstęp do kolejnych agresji.
10 marca zamieściliśmy oświadczenia Wszechukraińskiej Rady Kościołów i Organizacji Religijnych a także Synodu Stałego Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego krytyczne wobec wypowiedzi papieża. Ale mamy nieco szersze pytanie o politykę i strategię Stolicy Apostolskiej: co Pan jako Ukrainiec poradziłby papieżowi, gdyby został o to poproszony?
– Myślę, że nadszedł czas, aby powrócić do ponownego przejrzenia i odczytania kluczowych nauk św. Jana Pawła II. To dobrze, że został on ogłoszony świętym, ale znacznie ważniejsze jest mieć z jego nauczaniem żywy kontakt i nawiązać dialog. Przed jego żywym wizerunkiem, a nie przed ikoną, i rozpocząć z nim rozmowę o tym, co dzieje się obecnie na Ukrainie. Rzym ma wszystkie klucze do obrony jedności i wolności Ukrainy, jak i do wystąpienia przeciw tyranii, przeciwko neototalitarnemu reżymowi Putina. W herbie biskupa Rzymu są dwa klucze, ale muszą to być klucze zrozumienia, klucze mądrości, a nie klucze do urzędów Kurii Rzymskiej. Chodzi o zrozumienie tego, co dzieje się dziś w Europie. Osobiście ubolewam nad tym, że dziś następuje tak silna kompromitacja Watykanu.
Jak wiemy, historycy badają obecnie dokumenty archiwalne na temat stanowiska papieża i Stolicy Apostolskiej w latach II wojny światowej, czemu towarzyszy wielka dyskusja. Błędy, jakie wówczas popełniono, nie powinny się dzisiaj powtórzyć. Wtedy, gdy toczyła się wojna, niektórzy mogli nic nie wiedzieć np. o Auschwitz, ale dziś wiemy o tym co się dzieje na Ukrainie i nie jest to żadna tajemnica. Od dwóch lat wiemy o Buczy, Mariupolu, Irpieniu i innych miejscach tragicznych wydarzeń. Ważne jest, aby papież wziął to pod uwagę. Powinien otoczyć się kompetentnymi doradcami, którzy poprzez swoje ekspertyzy będą mu pomagać lepiej dostrzec nowy układ sił. Bardzo liczę na to, że zwłaszcza katolicy polscy mogliby bardziej wpływać na papieża i jego otoczenie. Na przykład niedawno przewodniczący episkopatu Francji był w Rzymie, gdzie odprawił Mszę św. i wygłosił kazanie nt. Ukrainy.
Są więc w Europie eksperci, którzy rozumieją obecną sytuację, ale Rzym musi słuchać tego co oni mówią. Jeśli mówimy o soborowości i synodalności, to w tym konkretnym kryzysie powinna powstać rada ekspertów, która będzie doradzać papieżowi, a nie jakiś niewielki i ograniczony krąg dyplomatów, którzy nie są w stanie odpowiedzieć na wyzwania, jakie stają dziś przed Kościołem katolickim.
>>> Wybory prezydenckie w Rosji – bez limitów kadencji i bez alternatywy dla Putina
Jak ocenia Pan Profesor obecną sytuację Ukrainy na froncie? Jakie największe wyzwania stoją dziś przed państwem ukraińskim, po dwóch latach wojny?
– Przeżyliśmy bardzo trudną zimę, a na dodatek mamy kryzys pomocy wojskowej dla Ukrainy. Stąd było tak wiele ofiar ludzkich, otrzymaliśmy też wiele uderzeń w plecy. Dziś bardzo ważna jest nowa fala solidarności. Pamiętamy skalę solidarności w 2022 roku. Mam nadzieję, że tegoroczna wiosna będzie wiosną nowej solidarności. Dotyczy to zarówno wsparcia dla armii, jak i znacznie szerszej pomocy wobec strasznych prób, przez jakie przechodzi całe społeczeństwo ukraińskie.
Podam jeden przykład. Kontaktuję się z licznymi dziennikarzami – specjalistami w zakresie polityki międzynarodowej, którzy byli świadkami dziesiątków konfliktów zbrojnych na świecie, np. w Afganistanie, Syrii itd. Wielu z nich mówiło potem porównując, jak wielkie wrażenie zrobiło na nich to, że na Ukrainie całe społeczeństwo bierze udział w oporze. Dziesiątki milionów obywateli Ukrainy uważa, iż jest to ich wojna, więc oczywiste jest, że mamy bronić swej ojczyzny. Ludzie z zewnątrz są pod wrażeniem nieprawdopodobnej solidarności Ukraińców. Kobiety, dzieci, osoby w starszym wieku i inni biorą codziennie udział w wojnie w taki czy inny sposób, np. wykonują różne rzeczy dla żołnierzy lub przekazują pieniądze na potrzeby wojska. Nikt nie mówi, że to „nie nasza sprawa, bo to dotyczy zawodowców”, nie – to jest nasza sprawa.
Duch egzystencjalnego zagrożenia i włączenia się w to, co się dzieje, oznacza również szkołę obywatelstwa i formowania się społeczeństwa obywatelskiego. Weźmy pod uwagę kryzys zaufania, jaki widzimy np. we Francji, gdzie ludzie nie ufają władzy i nie chodzą na wybory. Tymczasem idea mobilizacji obywatelskiej ma kluczowe znaczenie dla walki o wolność i dla budowania demokracji. Alexis de Tocqueville powiedział, że demokracja może istnieć tylko wtedy, gdy obywatele są aktywni. Razem z wami Polakami wiemy, że reżim sowiecki robił wszystko, aby obywatele znienawidzili politykę, aby mówili: „niech tym zajmuje się partia, a my będziemy zajmować się naszymi małymi, drobnymi sprawami i polityka nas nie dotyczy”. Była to ideologia sowiecka. W jakiś dziwny sposób to niezaangażowanie obywateli dziś zagraża Europie. Sytuacja jest trudna, ponieważ albo obywatele Europy będą się włączać czynnie w życie społeczne, albo Europy po prostu nie będzie. Wtedy znów staniemy się niewolnikami. My, Ukraińcy i Polacy, dobrze wiemy, że owo „niebycie” obywatelami oznacza ogólnie śmierć społeczeństwa obywatelskiego: można żyć fizycznie, ale być martwym jako obywatel.
Chcielibyśmy zapytać o ideologię „ruskiego świata”, gdyż jedną z przyczyn tej wojny jest ta właśnie ideologia współczesnej Rosji, która głosi imperializm, wsparty argumentacją religijną. Czy świat to rozumie, czy wie, czym jest ten „ruskij mir”? Jakie wynika stąd zagrożenie, i to nie tylko dla Ukrainy, ale w ogóle dla świata, a również zagrożenie dla samego Kościoła i religii?
– Przede wszystkim chcę zaznaczyć, iż idea „ruskiego świata” jest nie tyle religijna, ile raczej pseudoreligijna. Były ważne dokumenty już w 2022 roku o tym, czym jest ideologia „ruskiego świata”, autorstwa różnych ekspertów, teologów, filozofów, historyków z całego świata. Jednak wydaje mi się, że niewystarczająco szeroko odbywa się komunikacja na ten temat w wymiarze światowym. Myślę, że o „ruskim świecie” wiedzą cokolwiek na wydziałach teologicznych czy filozoficznych, ale nie jestem pewien, czy wiedza ta dotarła np. do ogółu mediów czy do systemu oświaty. Podobnie brakuje powszechnego zrozumienia „raszymu” jako szczególnej ideologii rosyjskiej, którą opisał amerykański historyk Timothy Synder, a to powinno być ogólnie i powszechnie znane.
Jak zatem należałoby bliżej zdefiniować zarówno „raszym” jak i „ruski mir”? Czy te dwa pojęcia tworzą jedność czy też może stanowią oddzielne zjawiska?
– Raszyzm jest to szczególna, nowa forma faszyzmu – „raszyzm” jest rodzajem rosyjskiego faszyzmu. Polega on na tym, że usiłuje zagarnąć jako „nasze”, te wszystkie ziemie, gdzie mówi się po rosyjsku lub które mają jakiekolwiek odniesienie do Rosji. Jest to legitymizacja neoimperializmu, gdyż jedna z definicji imperializmu brzmi tak: imperia mają swoje centra, ośrodki, ale nie mają granic, w ogóle ich nie mają. Raszym wyrasta na gruncie koncepcji „ruskiego świata”, który winien skupić wszystkie narody słowiańskie i prawosławie pod jednym duchowo-politycznym protektoratem Moskwy. I na tej podstawie Rosjanie mówią, że „ruski świat” jest także w Polsce. Macie u siebie Kościół prawosławny, Polacy są Słowianami, poza tym Polska kiedyś była „nasza” z Warszawą na czele. Oznacza to, że tak wypaczona i całkowicie zmanipulowana pamięć historyczna, którą przyjmuje i wykorzystuje do swoich celów raszyzm, dostarcza mandatu do imperialnego zaboru obcych ziem, do ataków zbrojnych. Raszyzm jest to całkiem konkretna broń rosyjska, równie niebezpieczna, jak czołgi czy kałasznikowy.
Cerkiew w Rosji, na skutek poparcia dla tej imperialnej polityki Putina, znalazła się w głębokim kryzysie, utraciła wiarygodność. Czy uważa Pan, że Rosyjski Kościół Prawosławny ma szanse jednak kiedyś się odrodzić?
– Jeśli chodzi o owo odrodzenie, to nie możemy być wielkimi optymistami [śmiech]. Trzeba poważnie powiedzieć, że Kościół ten systematycznie od wielu lat zabrania jakiegokolwiek samodzielnego myślenia, a konkretnie usuwa ze swych szeregów tych duchownych, którzy starają się mówić to, co myślą, opierając się na Ewangelii. Zakaz ten trwa od wielu lat, co najmniej od zajęcia Krymu przez Rosję w 2014 roku. Wiemy, że patriarcha Cyryl, którego w żadnym wypadku nie można nazywać patriarchą, ale raczej jako były oficer KGB Gundiajew, jest aktywnym uczestnikiem wojny, a nawet ideologiem tzw. specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie oraz najwierniejszym głosicielem idei „ruskiego świata”. W tym znaczeniu ponosi on wielką odpowiedzialność historyczną. Osobiście nie mam wątpliwości, że powinien stanąć przed sądem. Swoją postawą przypomina nazistowskiego ideologa Goebbelsa.
Jest to również sprawa apostazji w ścisłym, teologicznym i historycznym znaczeniu tego słowa. Cyryl rzucił do stóp agresora but, jak to pisuje George Orwell w „Roku 1984”. A chodzi o zdanie: „Jeśli chcesz wiedzieć, jaka będzie przyszłość, wyobraź sobie but depczący ludzką twarz, wiecznie!”, i powiedział: „Amen”. Tym „butem depczącym twarz” Cyryl rzucił w Ewangelię. Dla mnie są to straszne rzeczy. Chyba nie jest przypadkiem, iż jedną ze stałych praktyk retoryki raszyzmu jest oskarżanie innych o to, co sami robią. Rosjanie mówią o nas Ukraińcach: oni są faszystami, tam jest faszyzm, chociaż powszechnie wiadomo, że słowa te nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. A tym bardziej w odniesieniu np. do prezydenta Ukrainy, który jest liberałem, Żydem itd., ale nie faszystą.
Dokładnie 10 lat temu, w marcu 2014 r., Putin powiedział, że na Krymie były jakieś zielone żołnierzyki, a wkrótce potem podpisał dekret o medalach dla wojskowych rosyjskich za „zdobycie Krymu”. A zatem Rosjanie ciągle udają, że są inni i że jest inaczej. Gdy mówią o satanizmie na Zachodzie, to w gruncie rzeczy mówią o tym, czym sami się zajmują. Obrazowo mówiąc, zawarli oni pakt nie z Faustem, ale z diabłem. Widnieje on na ikonach w rosyjskich wojskowych świątyniach prawosławnych, w których występuje jakaś dziwaczna, a przy tym bardzo groźna domieszka tego wojennego pogaństwa. Wydaje mi się, że nie dostrzegają tego nawet dobrzy agnostycy na Zachodzie. Nie rozumieją oni, z jaką trucizną mają do czynienia.
I tu Kościół katolicki powinien po prostu pomyśleć o egzorcyzmie. Przypomina to trochę sytuację z „Władcy pierścieni” Tolkiena, gdy rzeczywisty człowiek jest opętany. Jest to walka duchowa, w której nie używa się czołgów, samolotów i innej broni, ale jest to walka, którą także Polska prowadzi i ufam, że będzie prowadzić razem z Ukrainą.
W tym kontekście chciałbym zapytać, jak widzi Pan Profesor rolę i postawę Kościołów chrześcijańskich i innych religii w tej wojnie? Skądinąd wiadomo, że biorą one udział w działaniach na froncie, choćby dzięki kapelanom wojskowym.
– Widzimy tu nowe zjawisko – ekumenizmu kapelanów. Duchowni różnych wyznań i religii rozumieją, że mają bardzo głębokie wspólne zadania duchowe – wspierania człowieczeństwa w ludziach i niesienia im pociechy duchowej. Rozumiemy, że dziś pierwszym kryterium jest człowieczeństwo. Przypomnijmy sobie, co mówił niegdyś Mussolini: „Jestem katolikiem i antychrześcijaninem” i to samo robi dziś Putin, mówiąc, iż jest prawosławny, ale w swoim wnętrzu jest antychrześcijaninem. A jest „antychrześcijaninem” m. in. dlatego, że znieważa człowieczeństwo.
Wiemy, że chrześcijaństwo rozpoczyna się od idei bogoczłowieczeństwa i to, co boskie, nie może istnieć bez czynnika ludzkiego. W przeciwnym wypadku nie byłoby Bożego Narodzenia, czyli Wcielenia. Warunkiem narodzin Pana Jezusa jest Jego człowieczeństwo – jest Maryja, Dzieciątko, rodzina. W obecnej, wojennej sytuacji mówimy, że trzeba zacząć od tego, że przede wszystkim jesteśmy ludźmi. To łączy wszystkich kapelanów i wszystkich ludzi dobrej woli.
Sądzę, że obecnie znajdujemy się na bardzo ważnym etapie historii, gdyż wszystkie te wielkie doktryny i nauki, które wykładam od 30 lat na uniwersytecie i słucham na różnych konferencjach krajowych i zagranicznych, przechodzą próbę w praktyce. Chrześcijaństwo dzisiejsze to przede wszystkim praktyka dobrych działań. Przypominają się słowa Jezusa: „Gdzie byliście, gdy ja przebywałem w szpitalu, więzieniu?”. On pyta nie o Symbol Wiary, o aniołów i archaniołów itd., ale o to, czy dałeś wodę spragnionemu, czy pomogłeś człowiekowi w potrzebie, o gesty miłości. Dziś widzimy to bardzo konkretnie.
Ukraina jest i może się stać miejscem ważnego spotkania oraz dialogu ekumenicznego między chrześcijaństwem Wschodu i Zachodu, a to dzięki istnieniu autokefalicznego Kościoła prawosławnego, który jest największym Kościołem prawosławnym w tej części Europy, a na dodatek prezentującym autentyczne chrześcijaństwo. Jak Pan to postrzega? Skądinąd Stolica Apostolska cały czas stawia na dialog z prawosławiem, ale nie ukraińskim, ale przede wszystkim moskiewskim, jako na element odbudowy jedności Kościoła? Czy ta optyka nie powinna się zmienić?
– Oczywiście, że ta optyka powinna się zmienić, ponieważ istnieje 15 lokalnych prawosławnych Kościołów autokefalicznych. Rozmaitość i wielość światowej rodziny prawosławnej jest czymś niesłychanie owocnym i ciekawym. Są Kościoły słowiańskie, greckie, amerykańskie, francuskie itd. I wydaje mi się, że ta dawna przyjaźń łącząca patriarchę Konstantynopola z Janem Pawłem II, Benedyktem XVI, a teraz Franciszkiem – w ogóle z papiestwem – oznacza, iż historia chciała, aby „primus inter pares” wśród Kościołów prawosławnych, patriarcha Konstantynopola, który reprezentuje katedrę św. Andrzeja – brata Apostoła Piotra – cała ta piękna symbolika braterstwa trwa nadal. A Prawosławny Kościół Ukrainy jest teraz właśnie w tej rodzinie skupionej wokół ekumenicznego patriarchy Konstantynopola. I dawanie świadectwa apostoła Piotra w Rzymie razem z podobnym świadectwem św. Andrzeja w Konstantynopolu mają być kontynuowane. Jest to bardzo piękna i prawidłowa symbolika tego braterstwa, które istniało wśród apostołów przed wiekami i które może istnieć między nami obecnie, a nawet szczególnie teraz, w okresie próby.
Ukraina na polu ekumenicznym ma bardzo ważną rolę do odegrania, i to w dwóch aspektach. Pierwszy wymiar ma charakter historyczny. Z jednej strony jest to Kościół, który narodził się w jedności z Rzymem i Konstantynopolem, a chrzest Rusi łączy nas z tymi dwiema stolicami biskupimi. Kijów przez długi czas nie przyjmował schizmy i np. biskupi kijowscy brali udział w Soborze Florenckim i mieli świadomość, że powinni oddychać dwoma płucami, jak mawiał św. Jan Paweł II.
Po drugie, okres Rzeczypospolitej – była to wspólna kultura i zrozumienie, owszem – były też konflikty, ale i zrozumienie, że należymy do jednej ekumeny. Istota Kościoła greckokatolickiego polega właśnie na tym, że ma być jedność Kijowa i Rzymu. Po raz pierwszy od 300 lat żyjemy w warunkach, gdy są bardzo dobre stosunki wzajemne między grecko-, rzymskokatolikami i prawosławnymi i w tym znaczeniu przeżywamy obecnie bardzo ważny okres historyczny.
Następna sprawa: Ukraina jest dużą i bogatą mozaiką religijną, Ukraińcy przywykli do wielkiej rozmaitości, żaden Kościół nie może być u nas państwowym. Oznacza to rzeczywisty, praktyczny szacunek dla innych. Mamy różne obrządki i wyznania: katolickie, prawosławne, protestanckie i inne, ale jeśli ludzie są prawdziwymi chrześcijanami, to jest też poszanowanie siebie nawzajem. W społeczeństwie ukraińskim czymś naturalnym jest szacunek do ludzi służących Bogu, zwłaszcza teraz w czasie wojny.
I wydaje mi się, że z jednej strony jest to dobra podstawa historyczna, ekumeniczna, a teraz konkretna praktyka, gdyż solidarność międzywyznaniowa, była niegdyś nazywana „solidarnością w Bogu prześladowanym”, gdy atakowano Chrystusa. Rozumiemy, że byli i nadal bywają ludzie, do których odnosi się słynne stwierdzenie Pascala: „Jésus sera en agonie jusqu’à la fin du monde: il ne faut pas dormir pendant ce temps-là” [Jezus będzie konał aż do końca świata: nie należy spać w tym czasie!].
Mówi się, że na froncie, na wojnie nie ma ateistów. Stale otrzymuję SMS-y z frontu od ludzi, którzy tam żyją i walczą. I gdy się budzą i widzą wstające słońce, to znaczy, że Ktoś jest tego przyczyną, to nie dokonuje się automatycznie. Sądzę, że ta głęboka wiara ludzi, oddających swoje życie za innych, oznacza po prostu ucieleśnienie wartości chrześcijańskich. To będą nasiona, które winny przynieść coś niezwykle głębokiego. I może to być odtrutka przeciw tej truciźnie, jaką stanowi mieszanina putinizmu i raszyzmu, gdyż wiemy, że jest to apostazja i grozi ona radykalną formą sekularyzacji, niewiary. Rosjanie, których wcześniej znałem jako dobrych teologów, mówią teraz: „Ja tracę wiarę”. To, co było winem, staje się octem, którego nie można pić.
Wydaje mi się, że musimy się poważnie nad tym wszystkim zastanowić, gdyż ta fala ateizmu, niewiary, zeświecczenia, z jaką mamy obecnie do czynienia, będzie zalewała Europę. Jest to wielkie niebezpieczeństwo dla wszystkich ludzi dobrej woli, toteż trzeba szukać na to jakiejś odtrutki. Pewną jej formą winno być nasze wspólne świadectwo o tych sprawiedliwych ludziach, którzy oddają swe życie dla zaświadczenia czym jest prawda. Nie są to jakieś wymyślone historie, ale to, co rzeczywiście się dzieje. I te słowa pomagają nam żyć.
Stosunki polsko-ukraińskie przeżywają obecnie pewien kryzys. Przede wszystkim chodzi o blokady związane ze zbożem na granicy. Co Pan powiedziałby stojącym tam rolnikom?
– Sądzę, że Polacy są bardzo rozsądnymi ludźmi i rozumieją proporcje oraz hierarchię tego problemu. Jeśli na granicy polskiej pojawią się czołgi rosyjskie, rolnikom trudno będzie przeciwstawić się im swoimi traktorami. Jeśli przybędą nowe wielkie fale uchodźców z powodu załamania się frontu i będą chciały uciekać do Polski i innych krajów, będą mogli zapomnieć o sprawach gospodarczych czy o zbożu, nie tylko Polacy, ale cała Europa. Bardzo bym nie chciał, aby wojna wtargnęła na ziemie polskie i wywołała także falę emigrantów z waszego kraju. Jeśli Polacy musieliby porzucić swoje pola i domy, aby gdzieś wyjechać i być „displaced persons” [osobami wysiedlonymi], to będzie to zupełnie inny poziom problemów. A z takimi właśnie problemami stykają się codziennie miliony Ukraińców.
Armię ukraińską utrzymuje budżet państwa ukraińskiego, a to oznacza, iż bardzo poraniona gospodarka naszego kraju stara się wspierać tych, którzy utrzymują front. Toteż rozsądni ludzie muszą wiedzieć, że Polacy i Bruksela muszą znaleźć sposób, w jaki zboże ukraińskie może jechać dalej, np. do Afryki. Sprzedaż tego zboża jest niezbędna, aby pozyskać środki m. in. do utrzymania naszej armii i frontu. Można i trzeba znaleźć różne sposoby porozumienia się, ale do tego potrzebna jest dobra wola, a nie protesty, nie takie działania, z których nic nie wynika. Po to, żeby osiągnąć porozumienie, należy znać rozmiary problemów, z jakimi dziś styka się Ukraina, a jutro może zetknąć się i Polska. W relacjach polsko-ukraińskich potrzebna jest logika solidarności, a nie konfliktu i konfrontacji.
Przy tym wszystkim, organizując wszystkie te strajki i protesty, trzeba pamiętać, że w Polsce bardzo jest rozwinięta agentura rosyjska, ale też ich propaganda i sieci społecznościowe. Warto postawić pytania, komu są na rękę te działania, szkodzące solidarności między nami. Zatem podstawą naszych relacji jest solidarność. Musimy być bardzo ostrożni i rozumieć, że papierkiem lakmusowym naszych stosunków jest to, że jeśli ktoś jej zagraża, jest to bardzo niebezpieczne. Solidarność jest warunkiem wolności, dobrobytu i życia. Rodzi się proste pytanie: być czy nie być? Jeśli odpowiemy: być, to znaczy, że będzie solidarność.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |