Sebastian Szymczak/MD

Czarnobyl. Serial, który ogląda się z metalicznym smakiem w ustach

– Czujesz ten dziwny posmak? – pytali się wzajemnie strażacy przybyli na miejsce katastrofy w Czarnobylu. Tak zwani likwidatorzy z pewnością nigdy tego smaku już nie zapomną.

Serial „Czarnobyl” nie zapowiadał aż takiej popularności. Z pewnością wielu myślało, że nas, Europejczyków, nie można zaskoczyć historią, którą i tak każdy z nas zna. A jednak zmiażdżył on całą konkurencję, stając się według światowych serwisów filmowych najlepszym serialem w historii.

Dziwny posmak

Zacznę od tego, że każdą scenę tego serialu (którego zresztą ostatni odcinek wyemitowany zostanie już 4 czerwca), ogląda się bardzo przejętym. Gdy rozmawiałam o tym ze znajomą, powiedziała mi, że za każdym razem jest tak zaabsorbowana, że z wrażenia boli ją brzuch. Nie da się bowiem oglądać tego serialu, będąc zrelaksowanym. Czarnobyl to przecież jedna z najczarniejszych kart historii naszego globu, z której skutkami mierzymy się do dzisiaj. Być może nie podchodzilibyśmy do tego aż tak emocjonalnie, gdyby nie fakt, że działo się to tuż obok nas, stosunkowo niedawno, a my sami w dzieciństwie przyjmowaliśmy płyn Lugola. Nasze doświadczenia pomagają tej historii wybrzmieć, stać się jeszcze bardziej autentyczną. Choć myślę, że nawet gdyby była to absolutna fikcja, realizm tej opowieści wcale by nas od niej nie zdystansował. Realizatorzy serialu przedstawili tamten klimat w sposób doskonały. Może właśnie dlatego trudno przejść wobec tego obojętnie.

Elektrownia, która żyje

W samej warstwie artystycznej, a więc dźwięku, światłach i ruchu kamery można już dostrzec, że oglądamy coś niezwykłego. Już od pierwszego odcinka zwróciłam uwagę na fakt, że mamy do czynienia z płonącą elektrownią, która jednak… żyje. To mało spotykane, że w serialu zostają wyartykułowane dźwięki żaru, ognia, deptanego szkła, niskich dźwięków, które wydobywają się jakby spod ziemi. Z pewnością w postprodukcji zadbano o to, by te dźwięki wybrzmiały na tyle dobrze, by mogły stać się tłem dla każdej sceny. Natomiast soundtrack idealnie wkomponowuje się w całość, tworząc oniryczną atmosferę pewnej nierealności, która w zetknięciu z faktami tworzy przerażającą rzeczywistość. Muzykę stworzyła Islandka, Hildur Guðnadóttir, znana z gatunku muzyki tzw. postindustrial ambient. Ma za sobą ilustracje muzyczne takich filmów jak „Arrival” czy „Sicario”.

Jak można zauważyć chociażby z samych zwiastunów, paleta barw jest również specyficzna. Dominują odcienie szarości i zgniłej zieleni, które dodają dramatyzmu całej historii. Praca kamery również zasługuje na uznanie. Szczególnie mocno podoba mi się w serialu skupienie na twarzach bohaterów, ich emocji, a czasem nawet ich braku. Wszystko to sprawia, że napięcie utrzymane jest nie tylko w scenach w elektrowni, ale przede wszystkim poza nią. Choć nie słychać tykania zegara, widz ma głęboką świadomość nieubłagalnie mijającego czasu, który w przypadku tej katastrofy ma fundamentalne znaczenie.

System, który nie mógł działać

Serial jest dynamiczny nie tylko ze względu na wartką akcję, ale na samych bohaterów, którzy się zmieniają, a my mamy możliwość spojrzenia na całość z wielu perspektyw: pracowników elektrowni, ich żon, polityków, ludzi, którzy muszą opuścić domy czy żołnierzy, którzy idąc na pewną śmierć, wykonują rozkazy przełożonych. Scenarzysta, Craig Mazin powiedział nawet: 

Podczas wydarzeń z kryzysu Czarnobyla Sowieci zaczęli używać frazy: „liczenie żyć”. Nie mówili: „ile osób musimy dziś zabić?”, a raczej „ile żyć musimy dzisiaj policzyć”. Sądzę, że to jedna z najpiękniejszych i zarówno najbardziej przerażających fraz w całym języku. Myślę, że odczuli śmierć każdej z tych osób, jednak język Związku Radzieckiego jest nadmiernie kwiecisty, zwłaszcza w przypadku polityki.

Od pierwszych chwil, co znamy również z historii, nie chcąc wzbudzać paniki ani ukazywać Związku Radzieckiego w negatywnym świetle, ukrywano tragedię, czego konsekwencje były tragiczne. Od początku zapewniano, że pożar został ugaszony, a sytuacja opanowana, mimo że w rzeczywistości było to świadome ignorowanie zagrażającego niebezpieczeństwaPrzez cały czas mamy do czynienia ze ślepym przywiązaniem do idei i bezsilnością ludzi, którym zależy na tym, by naprawdę zażegnać kryzys. Ostatecznie żadna jednostka nie ma szans z całym aparatem władzy, który jeśli tylko chce, uzna, że promieniowanie było mało szkodliwe.  

Choć przed nami ostatni odcinek tego miniserialu, jestem przekonania, że jego poziom nie spadnie, a wręcz domknie historyczną klamrę wydarzeń. Choć z początku nie wierzyłam, że produkcja amerykańska może tak dobrze oddać klimat tamtych wydarzeń, dzisiaj jestem w głębokim szoku. Naprawdę im się to udało.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze