Fot. Archiwum prywatne

Czy można oswoić się ze śmiercią? Opowieść o tym, jak wygląda dyżur ratownika medycznego i strażaka

Pierwsze wezwanie? Do palącego się mieszkania. Byłem najmłodszy, więc wchodziłem tam jako pierwszy. W środku znajdowała się spalona osoba. To ja ją znalazłem – wspomina dwudziestotrzyletni strażak i przyszły ratownik medyczny. 

Jest godzina dziewiętnasta. Swój dyżur w pogotowiu ratunkowym zaczyna pochodzący z Turku Paweł. W tym roku skończył studia licencjackie na Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Kaliszu. Do wyboru kierunku studiów nakłonili go rodzice i brat, którzy również są ratownikami medycznymi. Dzięki temu Paweł już jako dziecko potrafił udzielać pierwszej pomocy. Od siedmiu lat zasila także szeregi Ochotniczej Straży Pożarnej, ukończył też kurs ratownika wodnego. Jak sam przyznaje, w każdej z tych ról odnajduje się doskonale, gdyż dzięki nim może pomóc drugiemu człowiekowi. 

Akcja 

Dyspozytor szpitala w Turku odbiera właśnie powiadomienie. Na tablecie pojawia się opis tego, co się stało, a także adres, imię i nazwisko wzywającego oraz kod wyjazdowy. 

– Jedziemy – zarządza starszy z ratowników znajdujących się w niewielkim pomieszczeniu, a już kilka minut później obaj mężczyźni wsiadają do karetki. 

– No, wreszcie jesteście! Tutaj, tutaj, do pokoju. Mąż mi umiera! – pospiesza mężczyzn starsza kobieta, wyraźnie przejęta zaistniałą sytuacją. 

– Spokojnie. Raczej nie umiera – odpowiada Paweł obserwując drugiego ratownika układającego duszącego się mężczyznę w pozycji półsiedzącej, po czym przystępuje do zmierzenia ciśnienia. – Powyżej 90. Nitrogliceryna pod język. Proszę otworzyć usta – mówi chłopak, wyjmuje z plecaka niewielką buteleczkę z płynem i psika dwa razy. – Furosemid i morfina. 

– Jaka morfina? Nie zgadzam się na żadne narkotyki! – krzyczy kobieta. Szybko pojawia się przy Pawle i łapie go za rękę.  

– Proszę go zostawić. Pani mąż umrze, jeśli nie dostanie tej morfiny – drugi z ratowników obejmuje kobietę ramionami i odciąga ją od Pawła. 

– Naprawdę? W takim razie się zgadzam – staruszka siada ciężko na krześle, uważnie obserwując dalsze czynności wykonywane przez chłopaka. 

– Dziękuję za pozwolenie, łaskawco – odpowiada sarkastycznie Paweł, przystępując do podania tlenu mężczyźnie. – Zabieramy go – decyduje.  

Fot. Facebook Niemożliwe nie istnieje

Utrudniona pomoc 

– Rodzina poszkodowanych dość często zamiast ułatwiać czynności ratownicze, zwyczajnie nam przeszkadza. Zdarza się, że krzyczą lub odciągają nas od naszej pracy. Podobnie jak ta starsza pani podczas dzisiejszej akcji – przyznaje Paweł. – Podobny problem jest z kierowcami samochodów. Bardzo niewielu z nich wie, jak się zachować, gdy zauważą karetką jadącą na sygnale. Nie wiedzą, kiedy zjechać i gdzie zjechać. Zdarza się, że jedziemy za nimi. Zamiast przyspieszyć – hamują nam prosto przed maską. Bardzo łatwo wtedy o kolizję. 

Fot Facebook Niemożliwe nie istnieje

Oswoić śmierć

Jako najtrudniejszy przypadek przyszły ratownik wspomina ten, kiedy to pewien chłopak w noc sylwestrową postanowił zdetonować sobie petardę w buzi. Skończyło się to bardzo tragicznie – rozerwało mu twarz i został przetransportowany na chirurgię specjalistyczną do Krakowa.

– Oczywiście, że zdarza się wiele równie drastycznych sytuacji, np. gdy mamy wezwanie do wypadku. Wtedy staramy się nie patrzeć na twarz poszkodowanego, bo zawsze mógł to być ktoś z naszych bliskich. Skupiamy się na tym, jak mu pomóc, żeby przeżył i dojechał karetką do szpitala – mówi dwudziestotrzylatek. – Myślę, że ze śmiercią człowiek jest się w stanie oswoić. Niektórzy z nas już widzieli kilkanaście nieżywych osóbzdarzyło się, że w ciągu 12 godzin dyżuru były cztery zgony. Jest to więc w pewien sposób rutyna, która wchodzi do pracy ratownika – dodaje. 

Zimną krew nauczyły chłopaka zachowywać kursy i szkolenia. Jak opowiada, niektóre z nich są tak realistyczne, że trudno odróżnić ranę prawdziwą od tej pozorowanej.

Fot. Pixabay

Uzależniony od… pomagania? 

Paweł jest też strażakiem. – Pierwsze wezwanie? Do palącego się mieszkania. Byłem najmłodszy, więc wchodziłem tam jako pierwszy. W środku znajdowała się spalona osoba. To ja ją znalazłem – wspomina.  Widok ten zapamiętał do dziś jako jeden z najdrastyczniejszych, które widział w swoim życiu. Mimo to największym marzeniem chłopaka jest dostanie się do zawodowej straży pożarnej 

Pomoc jednej osobie nie zmieni całego świata, lecz może zmienić cały świat dla jednej osoby”. Słowa te są mottem Pawła i towarzyszą w pracy nie tylko mu, lecz także innym, którzy, tak jak ten dzielny dwudziestotrzylatek, ratują ludzkie życie i każdego dnia sprawiają, że może ono znów nabrać sensu. Dosłownie i w przenośni. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze