fot. materiały dystrybutora

Kierownik Episkopatu vs towarzysz sekretarz. O filmie „Prorok” [RECENZJA]

„Prorok” to film, który fabularnie mnie nie porwał. Dobrze jednak udało się oddać na ekranie realia czasów, w których kard. Stefan Wyszyński „zmierzył się” z Władysławem Gomułką. Jestem też pod wrażeniem tego, jak Adam Ferency wcielił się w rolę towarzysza sekretarza. 

W kinach pojawił się film „Prorok”. To opowieść o życiu prymasa Stefana Wyszyńskiego w latach 1956-1970. Nie jest to jednak typowa filmowa biografia. Obraz skupia się przede wszystkim na politycznym obliczu prymasa Wyszyńskiego. Pokazuje, jak układały się relacje Kościoła z władzą komunistyczną kilkanaście lat po zakończeniu II wojny światowej. I przedstawia, jaki udział w kształtowaniu tych relacji miał właśnie najważniejszy wówczas kościelny hierarcha. Mniej tu więc duszpasterza – a więcej polityka. Bałem się, że film w reżyserii Michała Kondrata (to jego debiut fabularny) będzie przesłodzoną laurką dla prymasa Wyszyńskiego. Tak się nie stało.

Mamy w filmie oczywiście dwie strony, które możemy nazwać dobrą i złą – i oczywiście Wyszyński jest po tej dobrej stronie. Ale pokazany jest tak, że trudno go polubić. Pojawia się w filmie określenie „czerwony kardynał” – i rzeczywiście po seansie ma się trochę takie wrażenie, jakby pokazano nam prymasa idącego na kompromisy, dogadującego się z władzą. Żyjący dziś młodzi Polacy niespecjalnie interesują się postacią ówczesnego prymasa Polski. Młodzi nie pamiętają już Jana Pawła II – a co dopiero prymasa. Sam mam „problem” z Wyszyńskim, nie umiem go polubić. I ten film na pewno nic w tej materii nie zmienił. Wciąż prymas Wyszyński wydaje mi się bardzo daleki i obcy, teraz jeszcze dodatkowo mocno zaangażowany politycznie. Czy nie ucierpiało na tym duszpasterstwo?  

Realistycznie

Najbardziej spodobała mi się warstwa wizualna – scenografia. Autorzy produkcji rzeczywiście dość skrupulatnie podeszli do kwestii oddana realiów rzeczywistości lat 50. i 60. Czujemy się, jakbyśmy przenieśli się w czasie. Wchodzimy do miejsc wypełnionych po brzegi gęstym dymem papierosowym – o tak, bohaterowie palą na potęgę. Najczęściej atrybut papierosa trafia w ręce postaci negatywnych, komunistycznych aparatczyków. Dlatego ciekawe, że pali też abp Antoni Baraniak. Jego postać otwiera cały film – jest katowany i przesłuchiwany – a potem nagle przedstawiony jest w pewien sposób nawet cynicznie, gdy trzyma tego papierosa. W filmie wchodzimy do wielu bardzo komunistycznych pomieszczeń. W oczy aż uderzają nas takie mocno brązowe, ciężkie meble, o których nie bez powodu mówi się „jak za komuny”. Ciekawe są też kostiumy – również bardzo z epoki. Widać, że włożono naprawdę sporo pracy w przygotowanie scenografii – żeby film był naprawdę realistyczny. I rzeczywiście taki jest. Wczułem się w tamte lata, nawet momentami zapominałem, że widzę na ekranie aktorów, których doskonale znam z bardzo współczesnych produkcji.

>>> „Nie chcieliśmy stawiać pomnika”. Twórcy „Proroka” o nowym filmie o kard. Wyszyńskim

Aktorzy „Proroka”, fot. PAP/Piotr Nowak

Dużo też dają zdjęcia – również bardzo dobre. Ujęły mnie zwłaszcza ujęcia Bieszczadów polnej drogi czy widoki zza okna pociągu – pokazano nam sporo pięknych ujęć naszego kraju. Dlatego jeszcze większym zgrzytem była dla mnie końcówka filmu, w której umarł jeden z bohaterów. Jego śmierć wplątana została w wydarzenia z historii Polski. Na ekranie jednak zamiast tragizmu (podkreślanego wówczas też muzyką) ostatecznie mamy komizm. Jego śmierć została ukazana tak, że na mojej kartce notatkami pojawiły się słowa: „latający Janek jak Hanka Mostowiak w kartonach”. Efekty specjalne nie wyszły.  

Patetycznie

Podobała mi się też warstwa muzyczna tego filmu. Bardzo zróżnicowana i bardzo ciekawa. Dobrze słuchałoby się jej… bez filmu. Bo choć jest interesująca, to jednak odniosłem wrażenie, że nie pasuje do całości. W wielu miejscach była zbyt dramatyczna i sztucznie za jej pomocą próbowano napompować scenę. To chyba mój największy zarzut do „Proroka” – wszechobecny patos. To chyba tendencja, której trudno wyzbyć się w filmach religijnych – a szkoda. Przez ten patos trochę niepotrzebnie można zrazić niektórych potencjalnych odbiorców filmu. Znacznie lepiej zrobiłoby „Prorokowi” zejście w niektórych momentach „z wysokiego C” i pokazanie pewnych spraw w bardziej przyziemny, ludzki sposób. Także z spokojniejszą, mniej dramatyczną muzyką (choć naprawdę bardzo dobrą).

fot. KONDRAT-MEDIA

Zwróciłem też uwagę na aktorów, którzy wcielili się w poszczególne postaci. I jestem zachwycony Adamem Ferency w roli Władysława Gomułki! Ferency zagrał fenomenalnie komunistycznego przywódcę. Grał wszystkim – mimiką, ciałem, ekspresją, słowami, tonem, spojrzeniem. Oglądało się go wybornie. Nijak za to wypadł Sławomir Grzymkowski w roli samego prymasa. Być może Adam Ferency tak bardzo przyćmił aktorsko Grzymkowskiego, że trudno już było mi docenić jego postać. Być może też sam Wyszyński to postać trudna do zagrania – niemniej odebrałem go jako bohatera bardzo nudnego, bez emocji. Nic po nim nie było widać, praktycznie zawsze był taki sam. Nie wiem, może taki właśnie był prymas Stefan Wyszyński. Mnie jednak jego postać w filmie nie porwała. Tego bohatera – przez tę nijakość – tym bardziej trudno polubić. W ogóle odnoszę wrażenie, że aktorsko naprawdę dobrze oglądało się przedstawicieli tej „złej” strony. Tam były naprawdę ciekawi bohaterowie, dobrze zagrani przez wcielających się weń aktorów. 

Historycznie

Nie porwała mnie sama fabuła. Jak dla mnie skupienie się na politycznej działalności prymasa Wyszyńskiego i na relacjach Kościoła z władzą i politykami mocno ograniczyło możliwości filmu. Owszem, pojawiają się poboczne wątki – choć związane z tym głównym. Śledzimy losy kilku bohaterów i to jak represje nakładane na Kościół katolicki mają wpływ na ich życie. Pokazano nam postawy i pozytywne, i negatywne. Ale to wszystko wciąż nie porywa. Jednym z wątków zacząłem się interesować – zaginięciem młodej dziewczyny. Niestety, gdy się weń wciągnąłem to został porzucony – a gdy do niego powrócono, to dziewczyna była już odnaleziona. Szkoda, że nie pokazano nam tego, co działo się pomiędzy z nią i z poszukiwaniami. Może jednak nie chodziło jednak o to, żeby fabuła byłą przyciągająca – a żeby pokazać wycinek historii Polski? Jeśli tak – to wartość historyczną na pewno warto docenić. Ciekawie przygląda się walce kierownika Episkopatu (tak komuniści nazywają Wyszyńskiego)  z towarzyszem sekretarzem (Gomułką). „Prorok” do kin raczej nie przyciągnie młodego pokolenia, dla którego Wyszyński nadal pozostanie postacią daleką. Na film za to pewnie z chęcią wybiorą się trochę starsi ludzi, którzy pamiętają jeszcze czasy władzy komunistycznej i to, jak niełatwo w ówczesnych realiach miał Kościół katolicki. Czy ten film był nam potrzebny? Nie wiem, ale na pewno może być sposobem na alternatywną lekcję historii – film zamiast wykładu. Zwłaszcza, że w produkcji wykorzystano trochę materiałów archiwalnych, a gabinetowe rozmowy Wyszyńskiego z Gomułką i Cyrankiewiczem oparte są na prawdziwych materiałach. Twórcy wykorzystali bowiem stenogramy sporządzone przez SB dzięki umieszczonym w pomieszczeniach podsłuchom. Niepotrzebnie jednak to wszystko ubrano w nadmierny patos – on nie sprzyja oglądaniu tej produkcji. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze