O filmie „Przypływ wiary”: w modlitwie bądź odważny. I ufaj Bogu.
Gdy pod synem załamuje się lód, gdy na wiele minut trafia do lodowatego jeziora, a później do szpitala – matka zrobi wszystko, by syna uratować. Niekiedy „wszystko” oznacza już „tylko” modlitwę. Chociaż po obejrzeniu filmu „Przypływ wiary” powinniśmy bardziej powiedzieć „aż” modlitwę.
Trudno w to uwierzyć…
Tytuł oryginalny to „breaktrough”, czyli „przełom”, co według mnie bardziej oddaje klimat filmu niż „przypływ wiary”. Tych przełomów w filmie jest kilka. Film opowiada historię, która wydarzyła się naprawdę, ale uwierzyć w nią bardzo trudno. Wydarzenia pokazane w obrazie miały miejsce zimą 2015 roku niedaleko Lake St. Louis w Stanach Zjednoczonych.
Przełom pierwszy: załamany lód
Film zaczynamy od… Marka Ronsona i Bruno Marsa z ich wielkim hitem „Uptown funk”. Towarzyszymy „typowej amerykańskiej rodzinie” w porannym przygotowaniu się do całego dnia. Mama – Joyce Smith (w tej roli Chrissy Metz) – robi śniadanie, ojciec – Brian Smith (tu zobaczymy Josha Lucasa) – przygotowuje się do pracy. Przychodzi też syn, niezbyt zainteresowany rozmową z rodzicami, zajęty telefonem i swoim światem (w którym króluje przede wszystkim koszykówka). Filmowy główny bohater – John Smith – to młody aktor Marcel Ruiz.
„Typowa amerykańska rodzina” nie różni się zbytnio od innych „typowych”. Mieszkają w domku jednorodzinnym na przedmieściach St. Charles w Missuori. W tygodniu pracują i uczą się, w niedzielę uczestniczą w modlitewnym spotkaniu z pastorem. Religia i duchowość największe znaczenie ma dla matki. Na początku filmu słyszymy rozmowę Joyce z jej przyjaciółkami o tym, jak powinna wyglądać modlitwa, co to znaczy, że powinna być odważna. Już niedługo Joyce taką modlitwą będzie potrafiła się modlić. Pastor w tym filmie (aktor Topher Grace) to może postać drugoplanowa, ale znacząca. Jego relacja z Joyce nie należy do łatwych, ale zrodzi się z niej coś pięknego.
Wszystkie niesnaski przestają mieć znaczenie, gdy podczas kilkudniowego wypadu do kumpli ze szkoły, dochodzi do tragedii. Jej największą ofiarą jest właśnie John – ukochany syn Joyce. Trzech chłopców postanawia wejść na lód, choć ostrzega ich przed tym pewien mężczyzna. Niedługo później mama Johna dostaje wiadomość, że jej syn jest w szpitalu… w stanie krytycznym.
Przełom 2: odważna modlitwa i tchnienie życia
Gdy Joyce przyjeżdża do szpitala, lekarza mają już dla niej praktycznie jedną informacją, tę najgorszą – jej syn nie żyje. Pozwalają się z nim pożegnać. Zespół, który z wielkim oddaniem do końca próbował tchnąć życie, jest w tym czasie za drzwiami małego pokoju. Medycy słyszą płacz matki, a w pewnej chwili głośny krzyk, wyrzut, a a może nawet złość: „BOŻE, NIE ZABIERAJ MI JOHNA”. Głośnym wołaniem zaczęła też wołać o Ducha Świętego: „PRZYJDŹ I TCHNIJ ŻYCIE W MOJE DZIECKO”…
I tu czas na małą retrospekcję – Joyce w swojej młodości zdecydowała się na aborcję. Wiele lat później, podczas wyprawy z mężem do Gwatemali, poznała małego chłopca porzuconego przez swoich rodziców. I tak przygarnęła go do siebie, próbując dać mu całą miłość, której nie dała swojemu pierwszemu dziecku. W czasie, gdy w relacjach z synem napotykała na „wychowawcze problemy” wiele razy próbowała mu przypomnieć, że „jest kochany i ma po co żyć”. Przypominała, że przeszłość (trudna dla niej i dla niego) nie musi determinować przyszłości. Bo ważniejsza jest miłość. To samo próbowała powiedzieć nieprzytomnemu Johnowi.
I po tej chwili, po tej głośnej, donośnej, ODWAŻNEJ modlitwie, ku zdumieniu wszystkich, w sinym i zimnym ciele Johna zaczęło tętnić życie. Bardzo lekko, ledwo wyczuwalnie… Zaczęła się kolejna walka o życie chłopaka. Lekarze przyznawali, że to cud. Chłopiec został przetransportowany do szpitala specjalizującego się w tak krytycznych sytuacjach. Tam jesteśmy świadkami rozmowy matki z lekarzem. Mimo, że jest uznawany za najlepszego specjalistę, nie daje większych szans na wybudzenie syna. A jeśli do tego dojdzie – z dużym prawdopodobieństwem chłopak już zawsze może zmagać się z dużym stopniem niepełnosprawności, jego mózg i inne organy mogą być bardzo uszkodzone i niezdolne do wypełniania swoich podstawowych zadań. Joyce prosi o jedno – niech on zrobi wszystko, co może, a o resztę zatroszczy się Pan Bóg.
Joyce (Chrissy Metz) jest sercem i duszą filmu. Każdą emocję przedstawia z takim przekonaniem, że trudno jej nie uwierzyć, trudno się z nią nie identyfikować. Kiedy wścieka się na innych, zdaje się przenosić góry i kruszyć skały. Na widok jej niezłomnej wiary niejeden niedowiarek uwierzy. U widzów wywołuje zarówno uśmiech na twarzy, jak i łzy w ich oczach.
Przełom 3: dostrzeżenie własnych słabości, pojednanie z innymi
To część filmu może mniej spektakularna. Część, gdy trzeba czekać na rezultaty pracy lekarzy, gdy potrzeba wsparcia bliskich, nieustającej, gorącej modlitwy. To był czas, gdy Joyce miała okazję przemyśleć swoje życie. Robiła w nim wszystko, by odkupić swoje grzechy z przeszłości. W tym planie była jednak niekiedy tak skupiona na sobie, tak bardzo chciała nad wszystkim trzymać ścisłą kontrolę, że niekiedy mogła być dla najbliższych po prostu i zwyczajnie nieznośna. Udało jej się wtedy też dojść do porozumienia z pastorem – to on był obecny z nią i jej mężem od początku. Czuł się odpowiedzialny (jak pasterz za swoje owieczki) za swojego parafianina, który walczy o życie i za jego rodzinę.
Przełom 4: wspólna modlitwa, wielu za jednego
O tej części historii Joyce, jej męża i przede wszystkim Johna nie da się wiele opowiedzieć. Są w życiu takie momenty, gdy trzeba po prostu być, czuwać i modlić się. Najbliżsi Joyce i jej rodziny (przyjaciele, koledzy ze szkoły) zdali wtedy egzamin. Łączyli się w modlitwie przez internet, spotykali się na wspólnej modlitwie przed budynkiem szpitala. Robią to w iście amerykańskim i protestanckim stylu. Nam niekiedy dość obcym, a niektórych form moglibyśmy się od nich nauczyć. Modlitwa wstawiennicza ma wielką siłę – „Przypływ wiary” oparty przecież na faktach – dobrze to udowadnia.
To film o sile modlitwy i bezgranicznej ufności Bogu. Joyce wierzy, że Bóg chce dla niej dobrze. Nawet w najbardziej dramatycznych momentach nie wątpi w Jego miłość do niej i jej rodziny. Znaczący jest moment, gdy nie pozbawiając się tej pewności mówi do Boga: „pogodzę się z Twoją wolą, taką jaka będzie”.
Jest i przełom piąty, którego świadkami możemy zostać wybierając się do kina na „Przypływ wiary”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |