fot. EPA/SEM VAN DER WAL

O sprzedawcach marzeń, które są koszmarem

Już ponad 20 lat temu zespół Myslovitz nagrał słynny utwór „Sprzedawcy Marzeń”. Myślę, że jego fragmenty „tylko czarne białe” oraz „nie wzrusza mnie już nic” bardzo dobrze odzwierciedlają stan pewnej części społeczeństwa uzależnionej od niecodziennych przeżyć i wrażeń. Dotyka to też naszych relacji i wiary.

To wielki paradoks. Mamy dostęp do tak wielu rzeczy. Możemy swobodnie podróżować, uczestniczyć we wszechobecnych wydarzeniach kulturalnych, w dużych miastach sięgać po jedzenie z całego świata doprowadzające do ekstazy nasze kubki smakowe i w końcu możemy korzystać z internetu wypełnionego najróżniejszą i praktycznie niczym nieskrępowaną rozrywką. I w takim świecie wiele osób mówi o „szarej rzeczywistości” i szuka coraz to nowych wrażeń, bo obecne są już nie wystarczające. Nie chodzi o to, że te wymienione przeze mnie rzeczy są złe. Czasy są wspaniałe i to coś naprawdę fenomenalnego, że możemy jeździć na fascynujące wakacje, zaraz za rogiem pójść do restauracji, a w telefonie szybko znaleźć ciekawy film do obejrzenia. Problem polega na tym, że nie potrafiąc dobrze z tych dobrodziejstw korzystać, nie cieszy nas już nic. Niszczymy naszą kreatywność, produktywność, ludzką fantazję, która zawsze pchała nas do przodu. Nawet w sferze relacji musimy poszukiwać coraz to silniejszych emocji. Co więcej, obniża się nasza zdolność do budowania trwałych i stabilnych (ktoś powiedziałby „szarych i zwyczajnych”) więzi, które – co potwierdzają badania – są jednym z głównych elementów wpływających na szczęście. Nasza religijność też staje się zależna od intensywności doznań związanych z praktykami religijnymi. Trudno nam widzieć piękno w tym, co zwyczajne. Rozumiem, dla wielu to będzie truizm i wyświechtane powiedzenie. Ale naprawdę te rzeczy zwyczajne są wspaniałe.

Błogosławiona nuda

Hiszpańska psychiatra Marian Rojas Estapé wypowiedziała kilka lat temu słowa, które stały się viralowe w hiszpańskojęzycznych mediach społecznościowych: “Jeśli się nie nudzę, to nie tworzę. Nikt nie odkrył niczego ważnego w momencie dzikiego hiperaktywizmu”. Dalej tłumaczy rolę smartfonów oraz dopaminy, ważnego neuroprzekaźnika odpowiadającego m.in. za motywację i nastrój.

fot. unsplash / Katie Barrett

Pewnie niejeden z Was miał sytuację, że zawalony pracą nie mógł ruszyć dalej z obowiązkami. Po wyjściu na krótki spacer nagle okazało się, że zadanie da się zrobić szybko i sprawnie. Umysł nagle podpowiada rozwiązania, które wydawały się niemożliwe do znalezienia. A przecież poszliśmy tylko chwilę się przejść i staraliśmy się nie myśleć o tym, co nas trapi. Mózg potrzebował po prostu chwili wytchnienia, by zacząć pracować normalnie. Potrzebujemy nic nie robić i nudzić się, by funkcjonować normalnie.

Jak zrobić sobie krzywdę

Można wpaść w desperację, tłumacząc sobie w takim momencie, że najpierw zrobi się co trzeba, a potem odpoczynek. To oczywiście bardzo słuszna zasada, ale źle stosowana jest kontrproduktywna. Kolejnym błędem jest sięganie w ramach chwilowego “odpoczynku” po telefon.

Wchodzimy na media społecznościowe, które powodują nagłe wzrosty dopaminy. Sprawiają, że ten neuroprzekaźnik się niejako wyczerpuje, co w efekcie przekłada się na jeszcze większe zmęczenie, brak motywacji do robienia czegokolwiek, a także do… kompulsywnej potrzeby poszukiwania mocniejszych wrażeń, które zapewnią nam nowy i większy dopływ dopaminy. Drobne i zwyczajne rzeczy nie sprawiają nam już radości. Za to zwyczajny ból i trud, który od zawsze towarzyszy człowiekowi, zaczyna stawać się nie do zniesienia. Uciekamy od rzeczywistości, by być wciąż na “dopaminowym haju”. Tak działa mechanizm uzależnienia, co wyjaśniała Anna Lembke w książce “Niewolnicy dopaminy. Jak odnaleźć równowagę w epoce obfitości”. “Dziś narkotykiem jest sama konsumpcja” – zauważa autorka.

Życie przecieka przez palce

Ile osób dzisiaj narzeka, że wciąż nie mają czasu, że są ciągle zmęczeni? Życie ucieka nam pośród filmików na TikToku i Instagramie oraz na ciągłym poszukiwaniu silniejszych wrażeń. Prawdziwe życie mija nam obok jak nudny film, który leci tylko dlatego, że chcemy mieć coś włączonego podczas zmywania naczyń, a nie chce nam się suszyć rąk, by wybrać inny kanał.

fot. Tobias Tullius/ unsplash

Niedawno mój dobry znajomy Meksykanin, prowadzący lifestylowe podkasty, przyznał się, że praktycznie odłączył się od telefonu na większość dnia. Nagle zaczął dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widział w swoim bliskim otoczeniu. Co więcej, zachwycił się nimi. Te kwiaty rosnące w ogródku, obraz, który wisi w gabinecie, a w końcu i przede wszystkim codzienne rozmowy z ludźmi. To “szare i zwyczajne” okazuje się prawdziwym budulcem długotrwałego zadowolenia, które nie musi być ciągle podgrzewane gwałtownymi dawkami dopaminy.

A przecież nawet odrywając się od rutyny i wybierając się na jakąś wycieczkę potrzebujemy zmysłu dostrzegania tego co “zwykłe”, by zachwycić się krajobrazem czy dobrym jedzeniem. Uzależnieni od ciągłej niezwykłości nie będziemy potrafili w pełni cieszyć się nawet tymi sprawami, wykraczającymi poza codzienną rutynę. Marzenia, które nam sprzedają w takiej ilości i intensywności, powoli stają się koszmarem, nic już nie sprawia prawdziwej frajdy.

Stworzyć to co trwałe

Wracają do słów Marian Rojas należy podkreślić, że człowiek tworzy rzeczy wielkie dzięki codziennemu zwykłemu wysiłkowi. Nie zbuduje się firmy czy nie zrealizuje solidnego projektu na bazie chwilowych uniesień. Małżeństwo i jakakolwiek trwała więź nie przetrwają, a nawet nie powstaną bez pracy oraz zaangażowania w zwyczajne gesty miłości w ramach “szarej” codzienności. Na podstawie silnych emocji i niezwykłych przeżyć można jedynie stworzyć krótki romans, po którym obie strony będą wypalone i poranione.

fot. Cathy Mu/ unsplash

Podobnie jest z relacją z Bogiem. To zwyczajna i codzienna modlitwa, w której wydaje się, że nie ma nic szczególnego. To praktyki religijne, które sprawiają wrażenie odartych z jakiejkolwiek niezwykłości, mimo że przecież w istocie budujemy więź ze Stworzycielem. Martwi mnie czasem aż nazbyt niezdrowe zainteresowanie tzw. mszami świętymi z modlitwą o uzdrowienie czy innymi “widowiskowymi” wydarzeniami. To bardzo dobrze, że one są. Ale przecież one nie zbudują wiary – mogą być jedynie impulsem do niej lub uzupełnieniem relacji z Bogiem, która realizuje się w codzienności.

To piękne doświadczać czegoś niecodziennego. Każdy czasem tego potrzebuje, ale właśnie są to rzeczy “niecodzienne”. Życie i szczęście jest w codzienności. I wcale nie jest ona “szara”.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze