Płoty. Odgradzając się od zła… i od świata
Film Denzela Washingtona na podstawie sztuki Augusta Wilsona „Fences” jest nie tylko arcydziełem pod względem scenariuszowym ale przede wszystkim pod względem wykonania aktorskiego. Wielu krytyków twierdzi, że to życiowa rola Denzela Washingtona. Osobiście twierdzę również, że to jedna z lepszych ról Violi Davis.
Washington podjął się realizacji filmu, który początkowo był sztuką teatralną napisaną przez Augusta Wilsona. Przed śmiercią zdążył ją jeszcze przerobić na scenariusz filmowy. Widać to zresztą od pierwszego kadru, który trwa nieprzerwanie kilkanaście minut, tak samo jak właściwie cała pierwsza sekwencja filmu. Widać to również po rolach: jest ich tylko kilka, a akcja rozgrywa się głównie w domu Maxsonsów. Paradoksalnie film pełen jest zwrotów akcji i rosnącego napięcia, które sprawia, że nie chce się pominąć ani jednej minuty. Tytułowe płoty są osią całej historii i skomplikowanych relacji rodzinnych.
Nieprosta historia
Pittsburgh, lata pięćdziesiąte. Już wiadomo, że chodzi o podział rasowy, niewidoczną walkę kulturową i nierówności społeczne. Ale to tylko wierzchnia warstwa dzieła Washingtona i Wilsona zarazem. Z początku poznajemy śmieciarza, Troya Maxsona, który każdy zarobiony dolar ma zaplanowany w swoich wydatkach i oszczędnościach. Nawet, gdy przychodzi do niego własny syn, który jest muzykiem, by pożyczyć pieniądze, ten daje mu wykład na temat tego, czym jest ciężka, „prawdziwa”, praca. Widzimy także jego żonę Rose (w tej roli genialna Viola Davis – zasłużenie otrzymała za tę rolę Oskara), która kocha go ponad wszystko, tworząc z nim dom wraz z jeszcze jednym synem, który, podobnie jak jego ojciec w młodości, marzy o karierze bejsbolisty. Z początku poznajemy bardzo dobrze warunki życia, zwykłe problemy i relacje, które są ciepłe i proste. Już od pierwszych chwil zachwyciłam się niesamowitą grą kamery, która podąża za bohaterami w jednej sekwencji czasem nawet kilka minut (co potwierdza, jak wiernie Washington chciał oddać klimat sztuki teatralnej). Każda scena angażuje coraz bardziej, gdy widz odkrywa zażyłości rodzinne, niezaleczone rany z przeszłości, które mają wpływ na teraźniejszość i prawdziwe charaktery bohaterów. To wszystko wydaje się banalną, zwykłą historią. I być może dla wielu taką właśnie będzie, jednak nie dla widza, który w tego typu scenach potrafi dostrzec głębsze znaczenie.
„Jesus be a fence around me”
To właśnie słowa, które Rose śpiewa w jednej ze scen, wieszając pranie (co można przetłumaczyć jako „Jezu, bądź płotem naokoło mnie”). To symboliczne słowa, ponieważ dla Troya płot, który usilnie próbuje budować przez cały film, oznacza przeciwnie – głównie chęć odgrodzenia swojej rodziny od zła, problemów a nawet śmierci. Każe synowi, który z nimi mieszka, by pomagał mu przy jego budowie, jednak i synowi się to ostatecznie nie udaje. „Płoty” to opowieść nie tylko o własnych, niespełnionych pragnieniach, które są z nami gdzieś pod skórą przez całe życie, ale także o ojcostwie, którego w jakiejś formie doświadcza każdy z nas, relacjach małżeńskich, przebaczeniu i przede wszystkim prawdziwym poświęceniu dla innych. Zwykłe życie, jakie prowadzi większość z nas wcale przecież takie nie jest. Jest ciągłą walką o przetrwanie, niczym bejsbolista, który zdobywa kolejne bramki. Film Denzela Washingtona jest właśnie tak nieoczywisty, że z początku może wydawać się nudny. Zdradzę jednak, że w ostatniej scenie oczy zwilżyły mi się tak bardzo, że nie mogłam powstrzymać łez. A potem myślałam o swoim życiu i tym, co wyniosłam ze swojego domu. I może właśnie o to Wilsonowi chodziło.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |