S. Małgorzata Chmielewska: miłość przychodzi z czasem. Miłości trzeba się wzajemnie uczyć
20 marca 1951 r. w Poznaniu na świat przyszła s. Małgorzata Chmielewska. Jej życie skupia się wokół pomocy najbardziej potrzebującym, nie tylko bezdomnym. Choć jest siostrą, to jest tez matką – dla 5 dzieci. W wigilię jej urodzin przyglądamy się niezwykłemu życiu siostry Małgorzaty.
Nie ukrywam, że kilka miesięcy temu rozmawiałem przez telefon z s. Małgorzatą Chmielewską (wywiad ten dostępny jest na naszym portalu). Urzekła mnie swoją bezpośredniością, mocą, ale i troską o rozmówcę. To była bardzo wartościowa rozmowa, także w tej części nieoficjalnej, gdy sobie po prostu „gadaliśmy”. Rozmawialiśmy pierwszy raz w życiu, a czułem, że mogę powiedzieć jej o wszystkim. Niezwykłe doświadczenie. Aż trudno uwierzyć, że 20 marca skończy 70 lat – niejeden dwudziestolatek mógłby zazdrościć jej energii i pasji do życia. Jestem dumny, że to poznanianka (z urodzenia, bo jej rodzice byli warszawiakami, ale po wojnie znaleźli się akurat w Poznaniu), wszak i ja pochodzę z grodu nad Wartą. Przyglądając się historii życia s. Chmielewskiej zajrzymy do najnowszego wydania „Tygodnika Powszechnego”, w którym znalazł się obszerny dodatek poświęcony właśnie szacownej jubilatce.
Życie oparte na wierze
Siostra, matka, córka. Te trzy słowa stały się tytułem dodatku poświęconego s. Małgorzacie Chmielewskiej. I chyba dobrze oddają charakter jej służby na rzecz ludzi, Kościoła i Boga. W jednym z tekstów ks. Adam Boniecki pisze: „… wie, że to Jezus ją powołał i prowadził. Cała konstrukcja jej życia opiera się na wierze. Przyznaje, że inaczej nie byłaby w stanie tego wytrzymać ani fizycznie, ani psychicznie”. Redaktor senior „Tygodnika Powszechnego” kreśli bardzo skoncentrowaną biografię s. Chmielewskiej. Zdradza m.in., że studiowała hydrobiologię. Ale jednak na pierwszy plan autor wysuwa ewangeliczność działań tej niezwykłej kobiety. Podkreśla, że ona wychodziła na peryferie – i stała się twarzą peryferii Kościoła – jeszcze zanim temat ten podjął tak mocno i wyraźnie papież Franciszek. Dla mnie siostra Małgorzata Chmielewska jest taką polską wersją Matki Teresy z Kalkuty. Owszem, warunki w Indiach są znacznie inne i tam biedę i bezdomność pewnie bardziej widać. Ale i u nas nie brakuje biednych, żyjących bez domu – i to właśnie ku nim wychodzi ta siostra w niepozornym, ceglanym habicie.
>>> S. Małgorzata Chmielewska laureatką Wielkopolskiej Nagrody im. Kapuścińskiego
Działać!
Katarzynie Kubisiowskiej s. Małgorzata Chmielewska opowiedziała o swoim życiu. Zaczęła od trudnych, wojennych wątków. Jej rodzice czynnie angażowali się w czasie drugiej wojny światowej – ojciec był żołnierzem AK, a matka sanitariuszką na Woli. Niewiele brakowało, a matka nie przeżyłaby wojny… Ale już dzieciństwo małej Małgosi było bardzo szczęśliwe, zwłaszcza od 1956 r., kiedy rodzina powróciła do Warszawy. Najaktywniejsza dziś w Polsce siostra wspomina domowego owczarka niemieckiego, górskie wędrówki z mamą – w Tatrach i Beskidach, i gotowanie obiadów, czyli obowiązek, który współdzieliła z rodzeństwem. Pamięta też 1961 r. i kolejkę po pierwsze wydanie „Buszującego w zbożu” J. D. Salingera. Książkę tę określa jako „porządną”. Na młodej wówczas dziewczynie ta powieść musiała zrobić ogromne wrażenie. Bohaterka wywiadu dotyka też kwestii swego powołania, a to sprawa dość skomplikowana. Bo pojawiają się w tej opowieści różne zakony i charyzmaty. Myślała nawet o życiu kontemplacyjnym. Ale sama zaznacza, że „ciągnie ją jednak do działania”. I to działanie, bardzo konkretne, pojawiło się w latach 80. Najpierw wraz z przyjaciółką zaczęła pomagać opuszczonym, żyjącym w nędzy niewidomym. W 1989 r. w Bulowicach otwiera zaś – z tą samą Tamarą – pierwszy dom dla osób bezdomnych. Od tego czasu to wokół nich będzie kręciło się jej życie. Tak jest wszak do dzisiaj.
Lubi ludzi
Jest matką, i to matką pięciorga dzieci – oczywiście adoptowanych. Najczęściej słyszymy o Arturze, jej synu. Ma autyzm i padaczkę. Niełatwo się z nim żyje, wymaga sporo opieki, ale s. Chmielewska mówi wprost, że go po prostu kocha. Nigdy nie przypuszczała, że będzie matką w habicie. Przecież jest powołana do celibatu… Dzieci się po prostu pojawiły. „Kiedy Pan Bóg stawia przed nami dziecko, które wymaga pomocy, Pan Jezus pyta: co ty na to?” – opowiada Katarzynie Kubisiowskiej. Po ludzku przyznaje się też, że miłość nie rodzi się od razu. „Miłość przychodzi z czasem. Jeżeli to jest dziecko, którego ja nie urodziłam, a na dodatek jest po przejściach i nie jest malutkie – to tej miłości trzeba się wzajemnie uczyć” – mówi s. Chmielewska. I swoim życiem i działaniem pokazuje, że ta nauka jej wychodzi. Bo w jej wszystkich działaniach czuć miłość, a to najważniejsze. Może wynika to też z dobrego nastawienia do ludzi i do świata? Sama przecież przyznaje, że na swej drodze spotkała wspaniałych ludzi. Tysiące fantastycznych ludzi.
Szalona
„Nieprzeciętną kobietą, od której wiele się mogę nauczyć” określił w dodatku s. Chmielewską kard. Konrad Krajewski. W tekście pt. „To ona powinna być kardynałem” jałmużnik papieski opowiada, czego nauczył się od naszej bohaterki. Po pierwsze tego, że „czasem trzeba użyć słów, których nie ma w słowniku”. Po drugie: modlitwy. „Gdy siostra Małgorzata coś mówi Panu Bogu, to nie na żarty, nie na niby. Nie zawraca Mu głowy błahostkami. Gdy Go o coś prosi, to znaczy, że naprawdę tego potrzebuje” – pisze współpracownik Franciszka. Kard. Krajewski nauczył się od niej także „reagowania natychmiast”. Wielokrotnie pomogła mu i dała dom bezdomnym Polakom żyjącym na włoskich ulicach. Jałmużnik wspomina, że s. Chmielewska mówi o sobie „stuknięta”. Ale – jak zauważa Krajewski – właśnie taka jest miłość oraz Ewangelia. „Szalona, stuknięta, wszystko stawia na głowie”. Siostra Małgorzata poszła na przekór współczesnym tendencjom, które raczej zachęcają nas do bycia daleko od ubogich tego świata. A ona rzeczywiście z nimi jest, nie boi się ubrudzić sobie rąk. To szczególnie wartościowe w tych czasach. Zawstydza mnie jej postawa, wiem bowiem, jak trudno przychodzi mi nawet pochylenie się nad człowiekiem bezdomnym, potrzebującym pomocy. Tak często, jak pewnie wielu z Was, automatycznie zmieniam stronę ulicy, przyspieszam krok, udaję, że nie słyszę… Byle się nad nim nie pochylić.
Niełatwo ją pokochać, bo jest despotyczna, rubaszna, pali jak parowóz, jest ciągle w kłębach papierosowego dymu. Ale nie można jej nie pokochać, bo żyje czystą Ewangelią i przez to jest piękna. Przyjmuje do ośrodka ludzi poobijanych przez życie, choć dobrze wie, że uciekną, gdy tylko lekko się podniosą. Woła ich nałóg, przyzwyczajenie, choroba bezdomności. Ale ona znowu ich przyjmie, potem kolejny raz i kolejny. Nie obraża się. Ktoś inny powiedziałby, że szkoda zachodu i miejsca. Ale nie ona”. (kard. Konrad Krajewski)
Miejsca bitew o życie
Tylko w minionym roku domy założone przez s. Małgorzatę pomogły 600 osobom w kryzysie bezdomności. Jej dzieło to dziś 11 domów dla ludzi bezdomnych, ale też dwa warsztaty pracy, przedszkole, świetlica i fundusz stypendialny dla młodzieży i niepełnosprawnych. Bardzo konkretne dzieła. Reportażysta Mariusz Sepioło zajrzał do niektórych z tych placówek. Autor zaznacza, że te miejsca „to nie wakacje, nie sanatorium. Bitwy o życie odbywają się tu codziennie”. Trzymając się tej terminologii wojennej to s. Małgorzata stała się takim generałem, dowódcą. Wie, że nie zawsze na froncie odniesie sukces, ale jest do końca ze swoimi żołnierzami. Nawet wtedy, gdy im się nie udaje, gdy wygrywa np. nałóg. Siostra Małgorzata chyba wie, że to nie ona powinna być w centrum, tylko Chrystus i dzieła czynione w Jego imieniu. I to właśnie najlepiej widać w tekście Mariusza Sepioły. Bo choć siostra w tle gdzieś się wciąż pojawia, to jednak na pierwszym planie są tu potrzebujący i troska o nich. Służba. „Każdemu człowiekowi należy sie szacunek” – mówi autorowi Małgorzata Waniurska, pracująca w domu Wspólnoty Chleb Życia w Jankowicach.
>>> S. Małgorzata Chmielewska: świat ma dziury, które codziennie trzeba cerować od nowa
Czy to zakonnica?
Pozostaje jeszcze jeden wątek, który pojawia się w kilku tekstach, a który też lubią podejmować internauci, tak ochoczo komentujący materiały poświęcone siostrze Chmielewskiej. Także pod naszymi postami można nieraz przeczytać, że „to nie jest zakonnica”, „jaka tam siostra” itd. Przyznam, że zawsze zaskakują mnie te komentarze, bo dla ludzi ważniejsze od Ewangelii są kwestie formalne… Niemniej, temat ten podejmuje na łamach dodatku do „Tygodnika Powszechnego” Stanisław Zasada. I przytacza wypowiedź samej zainteresowanej: „Nie jestem w zgromadzeniu zakonnym w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, ale w katolickiej wspólnocie”. To Wspólnota Chleb Życia. W Polsce działa na terenie kilku diecezji – oczywiście za zgodą biskupów. Zrzesza świeckich, którzy pragną pomagać ludziom potrzebującym. Mogą to być małżeństwa, które składają przyrzeczenia. Ale mogą to być też osoby ślubujące celibat i noszące habit – takie jak nasza bohaterka. Nie jest to więc typowa siostra zakonna, ale czy to oznacza, że nie jest siostrą? Że nie jest zakonnicą? Swoim charyzmatem i podejściem do życia i do ubogich chyba najlepiej udowadnia, że tytuł „siostry” bardzo do niej pasuje. Zresztą, s. Chmielewska zwraca też uwagę na… potoczność sformułowania „siostra zakonna”. Bo prawo kanoniczne nie wyróżnia takiej funkcji. Można być tylko siostrą w konkretnym zakonie, zgromadzeniu czy we wspólnocie. Jak ona – jest siostrą we Wspólnocie Chleb Życia. Poza tym jest tez siostrą w wierze każdego z nas. Siostrą, z której warto brać przykład. Niech jeszcze przez wiele lat pokazuje swoim zżyciem, na czym polega Ewangelia. A więcej opowieści z życia siostry Małgorzaty Chmielewskiej można poznać dzięki najnowszemu wydaniu „Tygodnika Powszechnego”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |