fot. youtube/netflix

Święta to czas… przebaczania? [RECENZJA]

Bastian to muzyk, któremu nie wiedzie się w życiu artystycznym. Wraca do domu na święta. I początkowo nie jest to dla niego szczęśliwy powrót. Poczytajcie o „Bratnich świętach”. 

Mam słabość do tzw. christmasmovie – filmów świątecznych. Tym pewnie najpopularniejszym od lat jest „Kevin sam w domu”. Jego przygody od jakichś 30 lat śledzimy w każde Boże Narodzenie. W wielu domach jest to właściwie tradycja porównywalna z łamaniem się opłatkiem, śpiewaniem kolęd czy rozdawaniem prezentów. Choć ja akurat nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałem Kevina. Ale świąteczne filmy bardzo lubię oglądać i w tym roku „sezon” rozpocząłem już w połowie listopada. To nie są wybitne dzieła, w większości to komedie romantyczne. Są to jednak filmy przyjemne i poprawiające nastrój – a to bardzo potrzebne w tych niełatwych czasach. Taka chwila oderwania się od otaczającej nas rzeczywistości. 

>>> Włochy: biskupi wydali zgodę na rozgrzeszenie ogólne przed i w czasie świąt

Na jeden wieczór 

Wśród filmów, a ostatnio i seriali świątecznych, czasem trafia się bardzo oryginalna, oderwana od standardów gatunku produkcja. Tak jest z niemieckim miniserialem Netflixa „Bratnie święta”, który można od kilku tygodni oglądać na tej streamingowej platformie. Ja usiadłem do tego serialu w minioną niedzielę i obejrzałem od razu cały sezon. Dla usprawiedliwienia – to tylko trzy odcinki, oglądanie zajmuje jakieś 2,5 godziny. A historia tak wciąga, że nie ma się ochoty zostawiania jej na później. Właściwie jest to bardziej dłuższy film, podzielony na trzy części – aniżeli typowy serial. 

 

Świąteczne napięcia 

Nie jest to klasyczna, przedświąteczna komedia. Owszem, wątków komediowych nie brakuje, ale one nie dominują w tej historii. To raczej bardzo życiowa opowieść o czasie świątecznym. Co roku wyobrażamy sobie, że święta będą jak z marzeńTymczasem zawsze musimy zmierzyć się z tymi samymi świątecznymi problemami i napięciami. I z nimi zmagają się też bohaterowie „Bratnich świąt”. Zwłaszcza główny bohater – Bastian – z perspektywy którego śledzimy całą historię. Sfrustrowany muzyk wraca do domu na święta. Tu zaskakuje go – niemiło – kilka wiadomości. Przede wszystkim dowiaduje się, że na święta przyjedzie też jego była dziewczyna. Teraz jest… dziewczyną jego brata. Między braćmi dochodzi do kłótni. I jest to pierwsza z wielu spraw, która zakłóci błogi przebieg czasu świątecznego. Okaże się, że rodzina i przyjaciele ukrywają przed Bastianem też inne sekrety.  Kumulujące się między bohaterami napięcie będzie musiało znaleźć swoje ujście…  

>>> Dialog w praktyce, czyli ks. Krzysztof Porosło i Marcin Zieliński w jednej rozmowie [PODWÓJNA RECENZJA] 

Święta nas zmieniają 

To bardziej świąteczny dramat niż komedia. A może nawet jakaś kolejna opowieść wigilijna – wszak to też już pewien gatunek popkulturowy. Historia, która prowadzi naszego bohatera przez trudne doświadczenia – choć w świątecznym ubraniu – i która dąży do jego oczyszczenia. Do pewnej przemiany Bastiana, ale też innych, w pewnym sensie nawet całego miasteczka, z którego pochodzi chłopak. Po drodze, w ciągu trzech dni, wydarzy się bardzo wiele. Będą trudne rozmowy, ale i te bardzo pokrzepiające. Będzie sporo zwrotów akcji prowadzących jednak do dobrego zakończenia. To opowieść słodko-gorzka. W odróżnieniu od przelukrowanych (choć naprawdę je lubię) historii świątecznych – tu lukru jest bardzo mało, a sporo jest goryczy (choć zaprawianej świetnym, czasem i czarnym humorem). Atutem jest na pewno też to, że nie jest to kolejny film amerykański – bo to produkcja z Niemiec. I to bardzo czuć, bo to zupełnie inne kino, bliższe zwykłemu życiu. Tę zwykłość widać na wielu płaszczyznach. Choćby na tym, że bohaterowie nie są jak z żurnala. Wyglądają bardzo zwyczajnie.  

fot. unsplash

Mądry relaks 

Warto docenić też muzykę, która jest naprawdę dobra. Fajnie współgra z akcją. Bastian jest muzykiem, i to muzyka jest w pewnym sensie też bohaterem tej historii. Nieprzypadkowo każdy odcinek zaczyna się pewną muzyczną wstawką. „Bratnie święta” to dobra propozycja dla każdego, kto chciałby się na chwilę oderwać od codziennej gonitwy przedświątecznej i szuka chwili relaksu. To będzie dobry i mądry relaks. Kilka godzin wartościowej opowieści o sile rodziny i miłości.

>>> Hubert Piechocki: w tym roku w Adwencie nie zdobędziemy Mont Everestu

Bo, choć nie jest to komedia romantyczna, to w końcu i wątek miłosny gdzieś zacznie się pojawiać. I to opowieść o przebaczeniu – a to przecież jeden z najważniejszych, świątecznych motywów. Kubek ciepłego mleka, kilka pierników, ciepły koc i można usiąść do przedświątecznego seansu. Polecam! 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze