Rodzina Ulmów – miłosierni samarytanie. Odwiedzamy Muzeum w Markowej
Najpierw zablokowano im konta bankowe, później musieli zgolić brody i pejsy. A potem dostali zakaz chodzenia chodnikami, musieli chodzić ulicami, najlepiej rynsztokami. Nie mogli też korzystać z restauracji i teatrów, choć to akurat nie był ich największy problem. Najgorsze dopiero miało nadejść: represje, wywózki, zagłada.
Na to najgorsze przygotowywali się Polacy i Żydzi od wybuchu wojny w 1939 roku. I chociaż każdy przeczuwał, że idą złe czasy, to jednocześnie nikt nie mógł się spodziewać, jak drastyczne będą. To, w jak szybkim tempie zmieniała się otaczająca ich rzeczywistość, widać po pamiętniku, dzienniczku Basi Rosenberg, której zapiski można zobaczyć w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. Dzienniczek jest unikalnym, widzianym oczami 15-letniej żydowskiej dziewczyny zapisem życia Przeworska – małego polskiego miasteczka położonego na terenie dawnej Galicji – w przededniu wybuchu II wojny światowej i w pierwszych dniach okupacji.
Dzień pamięci, dzień beatyfikacji
Do muzeum w Markowej trafiłem z dwóch powodów. Pierwszym jest obchodzony dziś Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Został on ustanowiony przez polski parlament w 2018 roku. Data nie jest przypadkowa. To 24 marca 1944 roku rodzina Ulmów (Józef, Wiktoria, która była w siódmym miesiącu ciąży, oraz ich szóstka dzieci) została zamordowana przez Niemców. Zamordowano też ukrywanych przez nich Żydów (członków rodzin Goldmanów, Didnerów i Grünfeldów).
Podczas okupacji niemieckiej, mimo biedy i zagrożenia życia, Ulmowie dali schronienie ośmiorgu Żydom: Saulowi Goldmanowi i jego czterem synom (w Łańcucie nazywano ich Szallami), a ponadto dwóm córkom oraz wnuczce Chaima Goldmana z Markowej – Lei (Layce) Didner z córką o nieznanym imieniu i Geni (Gołdzie) Grünfeld. O fakcie ukrywania Żydów przez rodzinę Ulmów doniósł Niemcom prawdopodobnie Włodzimierz Leś z Łańcuta. Rankiem 24 marca 1944 r. przed ich dom przybyło pięciu niemieckich żandarmów oraz kilku granatowych policjantów (policja komunalna, finansowana przez polskie samorządy, podporządkowana lokalnym komendantom niemieckiej policji). Dowodził nimi por. Eilert Dieken. Najpierw zamordowano Żydów, potem Józefa i Wiktorię. Następnie Dieken podjął decyzję o zabiciu dzieci.
Drugi powód mojej wizyty w Markowej to nadchodząca, wrześniowa beatyfikacja rodziny Ulmów. Msza, podczas której Ulmowie zostaną wyniesieni na ołtarze, odbędzie się 10 września właśnie w tej podkarpackiej wsi, w Markowej, położonej 10 kilometrów od Łańcuta i 25 kilometrów od Rzeszowa. W 2003 roku w diecezji przemyskiej rozpoczął się proces beatyfikacyjny rodziny. 17 grudnia 2022 roku papież Franciszek ogłosił dekret o męczeństwie Ulmów, otwierający drogę do beatyfikacji całej rodziny. Przedstawicielem papieża i głównym celebransem mszy beatyfikacyjnej będzie kardynał Marcello Semeraro, prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych. Będzie to pierwsza w historii beatyfikacja nie tylko małżeństwa, ale tez ich dzieci, w tym jednego dziecka nienarodzonego.
>>> Kto będzie mógł wziąć udział w beatyfikacji rodziny Ulmów?
Markowskie muzeum powstało w 2016 roku. To pierwsza w Polsce placówka muzealna zajmująca się tematyką ratowania ludności żydowskiej na okupowanych ziemiach polskich podczas zagłady. Wystawa główna pokazuje poznane i udokumentowane przypadki udzielania pomocy Żydom na terenie obecnego województwa podkarpackiego. W przyszłości Muzeum będzie opowiadało też o innych ziemiach okupowanej Polski.
Kawałek chleba. By przeżyć
Wróćmy do pamiętnika Basi Rosenberg, która razem z rodziną mieszkała w Przeworsku. W muzeum można zobaczyć kartkę z pamiętnika zapisaną jeszcze przed wojną. Swoje przemyślenia pisała jeszcze wtedy beztroska dziewczynka, która nie musiała się niczego bać. Kolejna strona została zapisana już w drugim dniu wojny. – Od razu widać, jak mocno zmienił się charakter jej pisma – mówi oprowadzająca mnie po muzeum przewodniczka Renata Kunysz. 27 września 1939 roku do Przeworska wkraczają Niemcy i wysiedlają stamtąd Żydów. Głowa rodziny może zabrać ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. – Nie wiemy, co się stało z rodziną Basi, najprawdopodobniej nie przeżyli niemieckiego natarcia – wyjaśnia przewodniczka. Dzienniczek Basi został odnaleziony na rynku w Przeworsku w czasie prac historyków i archeologów. Został wydany w formie książki.
Od początku wojny życie Żydów bardzo szybko się zmieniało, z każdym dniem było coraz gorzej. Co chwilę okupant wydawał nowe rozporządzenia, które ograniczały kolejne wolności i prawa żydowskiej społeczności. Najpierw wprowadzono godzinę policyjną, później wszedł obowiązek oznakowania miejsc pracy i domów gwiazdą Dawida. Opaskę z gwiazdą Żydzi musieli też nosić na ramieniu. – Już to, że była lekko przekrzywiona mogło stanowić pretekst do rozstrzelania Żyda – podkreśla przewodniczka Renata Kunysz. Wraz z wojną przyszedł też głód, który dotknął praktycznie każdego. Niemcy dodatkowo wprowadzili zarządzenie policyjne zakazujące zbierania nawet niedojrzałych owoców – w lasach albo sadach. – Dla Żydów wielkim szczęściem stawał się więc kawałek stęchłego chleba – mówi przewodniczka po Muzeum Polaków Ratujących Żydów.
W większych miastach (np. w Rzeszowie) dla Żydów tworzono getta – zamknięte i odizolowane od reszty miasta tereny, w których mogli przebywać Żydzi. Żyli tam pod stałą kontrolą policji i często w bardzo złych warunkach. W mniejszych miejscowościach – jak np. w Markowej – cała mieścina była dla nich gettem. Przekroczenie granicy wsi groziło rozstrzelaniem. Także każdej osobie, która zdecydowałaby się im w tym pomóc. Żydzi z Markowej najczęściej trafiali do getta w Rzeszowie, a gdy to było likwidowane – do obozu w Bełżcu, gdzie w sumie zginęło prawie pół miliona osób. Muzeum w Markowej przypomina historię Rózi, która wraz z mamą trafiła do rzeszowskiego getta. Dzięki urodzie matki udało im się uciec z getta. Mama Róży nie przypominała bowiem Żydówki, byłą blondynką, więc można było ją przedstawić jako Polkę albo Niemkę.
Jak żywcem pogrzebani
Muzeum prezentuje mapę Podkarpacia z zaznaczonymi miejscami, w których masowo mordowano Żydów i Polaków. Tuż obok zobaczyć można fragment książki Jafy Wallach pt. „Gorzka wolność. Wspomnienia ocalonej z Holokaustu”. Na zwiedzających wywiera ona ogromne wrażenie. To zbiór listów, które autorka pisze do swojej córki. Ona, jej mąż i brat mają trafić do getta. Wcześniej matka żegna się ze swoją czteroletnią córeczką, która trafia pod opiekę rodziny zastępczej. Wszyscy przeżywają gehennę getta, udaje im się z niego wydostać, trafiają do Polaka, który daje im schronienie. Muszą jednak stworzyć sobie kryjówkę. Kopią ją w ziemi. „Na początku czuliśmy się jakby żywcem pogrzebani, bo ziemia otaczała ich z każdej strony” – pisze Jafa w listach. Kryjówka miała długość 190 centymetrów, szeroka była na 140 cm, a najwyższy jej punkt mierzył 120 cm. Aż trudno sobie wyobrazić jak w takiej kryjówce przez dwa lata ukrywały się cztery dorosłe osoby. Po wyjściu z niej musieli na nowo nauczyć się chodzić, przyzwyczaić wzrok do światła.
Zapewnienie im jedzenia potrzebnego do przeżycia było wyzwaniem. Mógł to zrobić jedynie Polak, który ich ukrywał. Musiał jednak robić to tak, by nikt nie zauważył czegoś podejrzanego, co mogłoby ich zdradzić przed Niemcami. Nie mógł więc przynieść za dużo jedzenia, dostarczał im tylko śladowe ilości pokarmu – tak, by przeżyli. Jedli raz na dwie doby i to bardzo mało. Ta historia kończy się szczęśliwie. A Jafa – po wyjściu z ukrycia – odnalazła swoją córkę. Po czterech latach rozłąki, niepewności i cierpienia.
Obława
W sierpniu 1942 roku Niemcy zakazali Żydom dalszego przebywania w Markowej. Na „przesiedlenie” zgłosiło się jednak bardzo niewielu z nich, dosłownie kilka osób. Były to w większości osoby starsze. Kilkudziesięciu Żydów, którzy zdecydowali się zignorować niemieckie zarządzenia, było odtąd zmuszonych do ukrywania się. Niektórzy znaleźli schronienie u polskich rolników, inni bez wiedzy gospodarzy pomieszkiwali w stodołach i stajniach lub koczowali na okolicznych polach i w lasach. Ci ostatni pojawiali się niekiedy we wsi, aby prosić o żywność lub krótkotrwały nocleg. Uciekinierów tropiła niemiecka żandarmeria i polska „granatowa policja”. Między sierpniem a grudniem 1942 roku w okolicach Markowej schwytano i zastrzelono od kilku do kilkunastu Żydów. Co najmniej jedna ukrywająca się Żydówka zmarła z wycieńczenia. Inny Żyd, który nie znalazł odpowiedniej kryjówki i w obliczu zbliżającej się zimy uznał, że dalsze ukrywanie się nie ma sensu, zgłosił się dobrowolnie na posterunek policji.
Pod koniec jesieni 1942 roku Niemcy zintensyfikowali działania, których celem było wyłapanie Żydów ukrywających się w okolicach Łańcuta. Do tropienia uciekinierów, podobnie jak w innych regionach okupowanej Polski, zaangażowano polską administrację najniższego szczebla oraz członków straży wiejskich. Sołtysi i mieszkańcy nie mogli uchylić się od uczestnictwa bez narażania się na najsurowsze represje. Tego dnia w Markowej i w jej bezpośrednim sąsiedztwie ujęto od kilkunastu do 25 Żydów. Według Jakuba Einhorna – Żyda z Markowej, któremu udało się przeżyć niemiecką okupację – schwytano 17 osób. Liczbę tę za najbliższą prawdy uznaje Mateusz Szpytma, urodzony w Łańcucie historyk, współtwórca Muzeum w Markowej im. Rodzimy Ulmów, obecnie wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej.
Udokumentowany jest jeden przypadek zamordowania ukrywanego Żyda przez mieszkańca Markowej. Ofiarą był Israel Tohym, jego historię także opowiada Muzeum im. Rodziny Ulmów. Mieszkańcy Markowej przed obławą przekazywali niektóre swoje materiały i narzędzia, by Żydzi mogli stworzyć dla siebie kryjówki, najczęściej przy potokach i w jarach. W takim miejscu ukrywała się też rodzina Israela. Jego mama i kuzynka ukrywały się w innym miejscu niż on. Po pierwszej zimie stwierdziły, że już tego fizycznie i psychicznie nie wytrzymują. Zgłosiły się na posterunek, zostały wywiezione do Łańcuta i później rozstrzelane. Israel, gdy później się o tym dowiaduje, popada w głęboką depresję. Jego załamanie psychicznie sprawiło, że zaczął stwarzać zagrożenie dla ukrywającego go Polaka. Ten bał się, że Israel go zadenuncjuje i zabił go. Do zabójstwa doszło pod koniec 1943 roku lub na początku 1944. Israel miał 20 lat.
W dziupli i w grobowcu
Kryjówki, w których chronili się markowscy Żydzi były różne. Od tych najbardziej prymitywnych, a więc i najbardziej wymagających, jak kryjówka w ziemi, przez miejsca za spiżarniami albo pod kanapą – wejściem była ruchoma deska w podłodze. Chowali się także w kaplicach i w cmentarnych grobowcach. – Dreszcz przechodzi na myśl, że w takim miejscu spędzić trzeba rok czy dwa. Ale gdy walczy się o życie, wszystkie sposoby bierze się pod uwagę – mówi przewodniczka Renata Kunysz. Skrytką była też dziupla w dębie. Tam okupację przeżyło dwóch braci.
Najważniejszym miejscem w Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów w Markowej jest makieta ich domu. Można wejść do środka. Przy wejściu przedstawione jest drzewo genealogiczne rodziny. Najstarszym dzieckiem była Stanisława, miała 8 lat. Najmłodsze dziecko miało półtora roku. Jest też dziecko bez fotografii – ma upamiętnić nienarodzone dziecko, które nosiła pod sercem Wiktoria.
Biblia Ulmów
Makieta została przygotowana według przekazu sąsiadów, znajomych, krewnych. Żydzi – ośmiu członków rodziny – w domu Ulmów ukrywani byli na strychu. Były momenty, kiedy wychodzili na zewnątrz, co w przypadku innych Żydów ukrywanych przez polskie rodziny nie było zbyt częste. Pomagali Józefowi – głowie rodziny – w codziennych, gospodarskich zadaniach. Niedaleko, bo kilkaset metrów od gospodarstwa, było miejsce egzekucji. Wszyscy więc, z okien domu Ulmów, widzieli i słyszeli egzekucje dokonywane w Markowej. Ulmowie byli bardzo wierzącymi ludźmi. Na ekspozycji można zobaczyć Biblię pana Józefa, otwartą na przypowieści, w której Jezus mówi o przykazaniu miłości. Można dopatrzyć się tam podkreślenia wykonanego przez Józefa albo Wiktorię czerwoną kredką. Ten fragment brzmi tak: „Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go”.
Na środku makiety jest warsztat, w nim stół stolarski. Józef Ulma – mimo że skończył tylko cztery klasy szkoły powszechnej i tylko przez kilka miesięcy uczył się w szkole rolniczej w Pilźnie – był człowiekiem wielu pasji i profesji. A swoją wiedzą i umiejętnościami dzielił się z mieszkańcami Markowej. Jedną z jego aktywności było budowanie uli. Hodował też jedwabniki, za co był doceniany w lokalnej społeczności. Jest też półka z książkami należącymi do Józefa, a miał ich ponad trzysta, o różnej tematyce. Od podręcznika fotografii, przez te dotyczące sadownictwa, szczepienia drzew, pszczelarstwa. Jest też poezja, książki filozoficzne. Józef Ulma miał też aparaty fotograficzne, je również zobaczymy na wystawie.
Spotkanie z bratankiem
W czasie zwiedzania dołącza do nas bratanek Józefa Ulmy – Jerzy Ulma – syn Władysława, najmłodszego brata Józefa. Pan Jerzy jest pracownikiem muzeum i regularnie dostarcza placówce nowe eksponaty związane ze swoją rodziną. – To, co tu się znajduje, to zasługa ojca. I naszego, rodzinnego zamiłowania do kolekcjonowania rzeczy i ich archiwizowania. Robiliśmy to jeszcze na długo przed tym, gdy zrodził się pomysł na stworzenie w Markowej muzeum – mówi Jerzy Ulma. A patrząc na stojący w gablocie aparat fotograficzny, uśmiecha się i mówi: „Mam sentyment do tej szafy, miałem styczność z tymi książkami i aparatami. Miałem je – jako dziecko – wiele razy w rękach, bawiłem się nimi. To chyba cud, że one nie ucierpiały, że nic się im nie stało”.
Uwagę zwiedzających pan Jerzy kieruje w kierunku zeszytu, który jest zapisem tego, jak córka Wiktorii i Józefa – Stanisława – uczyła się pisania. – Kiedy widzę ten zeszyt, za każdym razem mam dreszcze. Po dzieciach nie zostało nic, tylko ten zeszyt – mówi Jerzy Ulma. W muzeum jest też Kenkarta Wiktorii, czyli ówczesny dowód osobisty (dokument tożsamości wydawany obligatoryjnie przez okupacyjne władze niemieckie). W makiecie domu Ulmów jest też wiele zdjęć (głównie kopii), dzięki którym można zobaczyć, jak naprawdę wyglądał tamtejszy świat sprzed 80 lat.
Czy i mnie byłoby stać na taką odwagę?
– Historia rodziny Ulmów to historia niezwykłego heroizmu. Wiktoria i Józef Ulmowie w 1995 roku zostali pośmiertnie uhonorowani tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Oprowadzając gości po muzeum, sama wielokrotnie zadaję sobie pytanie, czy i mnie byłoby stać na taką odwagę? Czy i ja byłabym w stanie pomóc komuś obcemu i to jeszcze w okolicznościach, gdy za tę pomoc groziła śmierć – mówi Renata Kunysz, przewodniczka w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. – Męstwa dodawała im wiara – przyznaje moja rozmówczyni. Przewodniczka podkreśla, że wielu zwiedzających zastanawia się, jakie byłoby życie Ulmów, gdyby mogli żyć. – To byli ludzie wielu pasji, ciekawi życia. Nie byli majętni, żyli skromnie, a mimo tego mieli wiele zainteresowań. Staram się na to zwracać uwagę młodym ludziom, którzy do nas przyjeżdżają. By pamiętali, że w życiu nie liczą się tylko pieniądze i że warto niekiedy zajrzeć gdzieś indziej niż tylko w telefon czy komputer. To właśnie pasje, nasze dokonania są szansą na to, by pozostało po nas coś wartościowego. I by mogło inspirować innych – mówi Renata Kunysz.
A okazji do rozmów o rodzinie Ulmów i historii Markowej będzie w najbliższych miesiącach i latach zapewne coraz więcej. Dyrektor muzeum – Waldemar Rataj – spodziewa się, że w związku z wrześniową beatyfikacją rodziny Ulmów będzie przybywać zwiedzających muzeum, turystów i pielgrzymów. – Decyzja o tym, by uroczystości beatyfikacyjne odbyły się właśnie tu, w Markowej, a nie gdzieś indziej, to ważna i odważna decyzja Kościoła – mówi.
Przed wojną w Markowej mieszkało około 120 Żydów, wyzwolenia doczekało 21. Medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata odznaczono dziewięcioro mieszkańców wsi.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |