
fot. Anna Gorzelana/misyjne.pl
Różnorodność w Kościele jest trudna, ale potrzebna [FELIETON]
Nie ukrywam, że duchowość niektórych ruchów czy wspólnot jest dla mnie obca czy wręcz dziwaczna, a czasem nawet trudna do przyjęcia. Nie szkodzi. Najważniejsze, że inni tam nie tylko odnajdują Boga, ale i wzrastają w wierze.
Jeszcze zanim zostałem dziennikarzem, należałem do licznych wspólnot. Poznałem też katolików z najróżniejszych środowisk. Pamiętam, że czasem poszczególne środowiska nie były nawet do siebie negatywnie nastawione, ale też w ogóle nie wiedziały o swoim istnieniu. To zaskoczenie wśród niektórych wiernych, że jakaś wspólnota czy ruch istnieje w Kościele, zawsze było dla mnie urocze. Z pewnością podobnie odczuwali to inni, gdy ja wyrażałem zdziwienie, poznając nowy ruch, o którego istnieniu nie miałem wcześniej pojęcia. Gorzej, gdy towarzyszy temu swego rodzaju pogarda, niechęć czy poczucie wyższości wynikające z tego, że należy się do takiego, a nie innego środowiska w Kościele.
Obok tych, którzy niemal bezrefleksyjnie krytykują wszystko co nowe i inne od tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni w Kościele, pojawiło się też mnóstwo „odnowicieli”, którzy uznali, że przez setki lat Kościół trwał w marazmie i teraz to oni wraz ze swoim ruchem przywrócą Kościół na właściwe tory. Obie postawy są skazane na porażkę z wielką szkodą dla Kościoła.

Współczesna pobożność ludowa
Od wieków pojawiali się natchnieni przez Ducha Świętego odnowiciele Kościoła. Obecne czasy posoborowe bardzo mocno przypominają mi pełne średniowiecze, gdy gorliwość religijna „zwyczajnych” wiernych i zakonników prowadziła do powstawania mnogich – często zupełnie nowych – form przeżywania wiary, ruchów i wspólnot. Jedne przetrwały do dzisiaj, inne funkcjonowały przez jakiś czas, jeszcze inne popadły w herezje. Charakterystyką takich wielkich poruszeń religijnych, które skutkowały powstaniem kolejnych katolickich środowisk, nierzadko było bowiem balansowanie na granicy ortodoksji i herezji. Rolą Kościoła instytucjonalnego od zawsze jest wprowadzenie do tego ludowego ferworu wiary odpowiedniego porządku i niezmiennej nauki apostolskiej. Nie jest nią walka z duchowością wiernych i tym, jak oni przeżywają swoje spotkanie z Bogiem.
>>> Pobożność ludowa, czyli bliższa ciału koszula
Dlatego Kościół przez wieki wspierał i chrystianizował lokalne zwyczaje, budując na kulturze ludzi, do których kierowana była Ewangelia, choć wobec ludowej pobożności miano zawsze wiele zastrzeżeń – a to że jest płytka, a to że przechowuje mentalność pogańską, a to że skupiona jest na emocjach. Podobne zarzuty formułuje się wobec współczesnych form religijności ludowej czy, może to bardziej adekwatne określenie, popularnej. Jedną z nich są na przykład ruchy charyzmatyczne. Uważam, że to jeden z rodzajów współczesnej religijności ludowej, bo wprost wynika z kultury popularnej, która w ten sposób jest chrystianizowana – uwielbieniowe koncerty, widowiskowość, przesycenie cudownością i niezwykłym doświadczeniem. Nie jest mi z tym po drodze, mimo że wiele dobra od Pana Boga dawniej otrzymałem w charyzmatycznych wspólnotach, gdy szukałem swojego miejsca w Kościele. Ale to nie mi ma się to podobać. Ważne, że Duch Święty tam działa. Mnie obecnie prowadzi do zupełnie innego rodzaju duchowości – i to też dobrze.

Pozory mylą
Nie będę dyskutował z tym, że w wielu ruchach są sprawy, które Kościół powinien korygować. Ale przecież tak było od zawsze. Problem polega na tym, że zbyt łatwo ulegamy prostej kategoryzacji. Dawniej byłem właśnie jedną z osób, które – zafascynowane nowymi ruchami w Kościele – pogardzają formami pobożności bardziej tradycyjnymi. Z biegiem formacji coraz bardziej widziałem, jak moja wiara jest mała wobec tych, których wiarę uznawałem za „gorszą” czy „niezewangelizowaną”. Oczywiście, że złe rzeczy w poszczególnych środowiskach należy krytykować, ale błędem jest negowanie doświadczenia ludzi, którzy spotykają Chrystusa w ramach duchowości, która może nam niekoniecznie na ten moment odpowiadać.
>>> Tastoanes oraz zwycięstwo św. Jakuba. Tradycja w Kościele i synkretyzm poza nim [+GALERIA]
Podam przykład. W powszechnym mniemaniu latynoski katolicyzm jest płytki, skupiony na obrzędach, irracjonalny. Nic dziwnego, to przecież pobożność ludowa, którą o takie rzeczy zawsze oskarżano. A jednak można się zdziwić. Z jednej strony rzeczywiście spotkamy w Ameryce Łacińskiej wiele miejsc i wielu katolików, których wiara będzie potwierdzać taki stereotyp. Z drugiej zaś znajdziemy również wiele przykładów, które zadadzą mocny kłam takiemu twierdzeniu. Za barokową procesją z figurką Matki Bożej mogą kryć się bardzo różne rzeczy. Jedni w istocie będą tam skupieni na płytkim „handlu” z Bogiem („pójdę w procesji, a Ty daj mi zdrowie”), inni budują tam prawdziwą i osobistą więź z Chrystusem. Nieraz w Meksyku musiałem z pokorą przyznać, że po tak wielu latach moja wiara i oddanie Jezusowi są malutkie wobec wiary prostego katolika z małej miejscowości. On może nie wie wielu rzeczy z zakresu teologii, może jego formacja jest niedostateczna, ale kocha Boga całym sercem. I wiem, że Bogu się to bardzo podoba.

Dlatego nie ulegajmy pozorom i nie wykluczajmy innych tak łatwo z Kościoła czy z kręgu ludzi „prawdziwie wierzących”. Kościół jest tak różnorodny jak ludzie, którzy go tworzą. Nawet jeśli jakieś formy duchowości są dla nas trudne do przyjęcia czy zrozumienia, to dla kogoś innego okazały się mostem do Boga. A o to, żeby dana wspólnota nie popadła w herezję i sekciarstwo, niech dbają osoby odpowiedzialne, duszpasterze i Kościół instytucjonalny. Pan nas prosi, żebyśmy zajęli się przede wszystkim tym, co wokół nas, a nie sercami innych ludzi, o których On wie dużo więcej niż my się domyślamy.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |