S. Ewa Jędrzejak SMCB o Banku niemowlaka, szkole rodzenia i Klubie mam we Wrocławiu [ROZMOWA]
– Myślę, że fenomen Fundacji Evangelium Vitae polega na odczytywaniu znaków czasu i woli Bożej – mówi siostra Ewa Jędrzejak SMCB, prezes fundacji, która we Wrocławiu prowadzi Centrum troski o płodność, szkołę rodzenia, Okno życia, Bank niemowlaka, Klub mam, Poradnię rodzinną, Klub seniora i wiele wiele innych inicjatyw.
Przemysław Radzyński (KAI): W czym upatruje Siostra fenomenu Fundacji Evangelium Vitae, która działa od 17 lat i to działa prężnie i ciągle się rozwija.
Siostra Ewa Jędrzejak SMCB: Działamy prężnie, ale lokalnie – zasadniczo we Wrocławiu i okolicach. Pierwotne założenia były inne niż to, czym fundacja zajmuje się dziś. Myślę, że ten fenomen polega na odczytywaniu znaków czasu i woli Bożej. Bo w zasadzie większość dzieł, które dziś realizujemy nie były przez nas planowane, ale to ludzie z zewnątrz przychodzili do nas z jakimiś potrzebami i propozycjami. My tylko rozpoznawałyśmy w nich znaki od Pana Boga.
Jakie są te znaki czasu czy potrzeby społeczeństwa, które siostry odkryły na przestrzeni tych kilkunastu lat?
– W 2002 roku formalnie odzyskałyśmy w centrum Wrocławia dawny szpital, który był budowany przez wcześniejsze pokolenie boromeuszek. Zrujnowane budynki były nam systematycznie oddawana w miarę likwidacji szpitala. Chciałyśmy powrócić do pierwotnej działalności w tym miejscu. Pierwszą myślą było stworzenie zakładu opiekuńczo-leczniczego, bo taka jest dziś potrzeba – opieka nad ludźmi starszymi i schorowanymi u kresu ich życia. Ówczesna przełożona generalna przez wiele lat była pielęgniarką i bardzo chciała, żeby w tym miejscu też funkcjonowała szkoła pielęgniarska. Nasza fundacja powstała właściwie po to, żeby tę szkołę reaktywować. Zakładałyśmy, że szkoła będzie kształciła także położne czy sekretarki medyczne. Żeby teoretycznej nauce towarzyszyły praktyki, marzyłyśmy także o otwarciu szpitala ginekologiczno-położniczego. We Wrocławiu wówczas brakowało porodówek, a istniejące pozostawiały wiele do życzenia – umieralność okołoporodowa we Wrocławiu była wtedy jedną z najwyższych w Polsce.
Przez te lata doświadczyłam też wielu cudów, które potwierdzały mi słuszność obranego kierunku. Jako zgromadzenie zakonne nie mogłyśmy zebrać poważnych funduszy na projekt i odbudowę szkoły medycznej i szpitala, a potrzeby były gigantyczne. Wówczas podpowiedziano nam, żebyśmy założyły fundację.
Fundacja powstała, ale szkoły i szpitala nie udało się otworzyć?
– Nie udało się nam zgromadzić w krótkim czasie potrzebnych środków. Myślę, że na odbudowę i wyposażenie potrzebowałybyśmy dziś ok. 50 mln. Pierwsze granty, jakie otrzymałyśmy wykorzystałyśmy na przygotowanie się do prowadzenia działalności, na edukację w obszarach, w których chciałyśmy działa, przygotowałyśmy też sporo materiałów promocyjnych. To sprawiło, że fundacja chwyciła wiatr w żagle, chociaż na początku pieniądze od darczyńców pojawiały się bardzo nieśmiało – fundacja poza marzeniami właściwie nie miała żadnej historii. Dziś nasza wieloletnia działalność uwiarygadnia nas w oczach ofiarodawców.
Skąd nazwa fundacji? Evangelium vitae – to tytuł papieskiej encykliki.
– Poszpitalne budynki nasze zgromadzenie odzyskiwało wtedy, kiedy odchodził Jan Paweł II. Chciałyśmy, żeby rodząca się wówczas fundacja nawiązywała do jego nauczania o szacunku do życia. Pewnie nieudolnie, ale przez działania fundacji staramy się pokazywać światu, że życie jest wartością niezaprzeczalną, o którą warto się troszczyć.
Co sprawiło, że fundacja zdecydowała się realizować inne działania niż te pierwotnie zamierzone?
– Po pierwsze wiadomo, że pieniądze leżące na koncie bankowym tracą na wartości. Po drugie na jednym z budynków zaczął przeciekać dach. Zgromadzenie, żeby go wyremontować, musiałoby wziąć kredyt. Jako fundacja zaproponowałyśmy przełożonym, że możemy sfinansować remont, ale w zamian fundacja otrzyma te pomieszczenia. Tak się stało. Wtedy, jako pierwsze, powstało miejsce dla zagubionej młodzieży. Fundacja funkcjonowała już od trzech lat – jeździłyśmy na różne konferencje dotyczące obrony życia, pielęgniarstwa, położnictwa. Coraz częściej spotykałyśmy się z tematem naprotechnologii, która nie była znana we Wrocławiu. Postanowiłyśmy zorganizować konferencję, która zaprezentowałaby tę tematykę w środowisku na Dolnym Śląsku. Wówczas okazało się, że jest grupa osób, która organizuje podobne wydarzenie i zdecydowałyśmy do niej dołączyć. W konferencji wzięło udział ok. 600 osób. Tym, którzy chcieliby się zaangażować w naprotechnologię zaproponowałyśmy dofinansowanie szkolenia. W zamian oczekiwałyśmy „odpracowania” kosztów w tworzącym się u nas ośrodku. Ok. 10 osób wzięło udział w szkoleniu dr Hilgersa – twórcy naprotechnologii, a nasza Fundacja zyskała kompetentnych współpracowników.
W 2009 r. otworzyły siostry Okno życia.
– To była prośba i propozycja od władz Wrocławia, na którą z radością przystałyśmy, choć finalnie budowę Okna życia sfinansowali sponsorzy. Po jego otwarciu, ludzie nieświadomi do końca, jak ono funkcjonuje, zaczęli nam przynosić dziecięce ubranka. Miałyśmy ich nadmiar, więc postanowiłyśmy wyjść naprzeciw biedy rodzin mieszkających na Nadodrzu – dzielnicy, w której jest nasz klasztor i fundacja.
Tak powstał Bank niemowlaka, który dziś przygotowuje setki wyprawek dla dzieci. Ten dział się tak rozrósł, że do obsługi są pracownicy na 1,5 etatu i wolontariusze oraz kilka wyremontowanych pomieszczeń, gdzie składamy ubranka, zabawki, łóżeczka, wózki czy pampersy. W tym wymiarze współpracujemy też z Fundacją Małych Stópek ze Szczecina. Wiemy też o tym, że są rodzice, którzy nosili się z zamiarem oddania dziecka do Okna życia albo do adopcji, ale dzięki wsparciu Banku niemowlaka i pomocy fundacji odeszli od tego zamiaru i wychowują dziecko.
Kto korzysta z pomocy Banku niemowlaka?
– Na pewno najubożsi, których nie stać na nowe ubranka dziecięce, pampersy czy chemię dla niemowląt, ale nie weryfikujemy dochodu naszych podopiecznych. Uznajemy, że jeśli ktoś prosi o pomoc, to jej potrzebuje. Do Banku przychodzą też ludzie, którzy nie mają problemów finansowych, ale uważają, że bez problemu mogą skorzystać z ubranek z recyklingu, a za oszczędzone w ten sposób pieniądze wesprzeć jakieś inne dzieło fundacji. Myślę, że to i ekologiczne, i Boże myślenie. Nie zawsze trzeba przeznaczać majątek na rzeczy, które de facto służą dziecku przez bardzo krótki czas.
Przychodzą do nas też rodziny wielodzietne i choć pozostawiłyśmy nazwę „Bank niemowlaka”, to mamy właściwie całą rozmiarówkę dziecięcą. Jeśli takie ubrania otrzymujemy, to też takimi bardzo chętnie się dzielimy. Organizowałyśmy też większe transporty dla dzieci na Ukrainie i Białorusi, zwłaszcza po wybuchu wojny.
Bank niemowlaka to miejsce kontaktu pracowników fundacji z potrzebującymi.
– Ania, która kieruje Bankiem ma świetne wyczucie i poza pomocą materialną często proponuje wsparcie zaprzyjaźnionych prawników albo kieruje do naszych terapeutów i specjalistów z Poradni rodzinnej.
Ile dzieci trafiło przez 14 lat dla do Okna życia?
– Dotychczas do naszego wrocławskiego okienka przyniesiono 20 dzieci. Nie śledzimy ich losów, bo nie jest to nasze zadanie, ale z tego co wiem, większość trafiła do rodzin adopcyjnych. Z sześciorgiem mamy kontakt – ich rodzice adopcyjni przysyłają zdjęcia, piszą, odwiedzają nas, albo zapraszają do siebie. Widzimy, jak pięknie się rozwijają dzięki szansie danej im przez rodziców biologicznych, którzy pozwolili się urodzić i przekazali w dobre ręce. Wiemy też, że dwójka dzieci zmarła – jedna dziewczynka była skrajnym wcześniakiem, a chłopiec z wieloma wadami genetycznymi żył dwa miesiące – na ten czas zaadoptowała go lekarka jednego z wrocławskich szpitali. Franuś zakończył życie w ramionach kochającej mamy. Myślę, że to jedna z wielu pięknych historii, gdzie to miłość zwyciężyła i miała ostatnie słowo.
Wspomniała już Siostra o działaniu Poradni rodzinnej.
– Finansowana jest przez miasto, ale tylko w części, bo zapotrzebowanie jest bardzo duże… Mamy mediatorów, psychoterapeutów; prowadzimy też psychoterapię NEST, która wspiera osoby po stracie – po aborcji, po poronieniu czy po śmierci kogoś bliskiego. W poradni pracują też instruktorzy modelu Creightona, czyli początkowego etapu naprotechnologii, którzy pomagają w diagnozowaniu przyczyn niepłodności.
Wspomnieliśmy już Bank niemowlaka, ale fundacja wspiera rodziców w początkowej fazie życia dzieci też w innych obszarach. Prowadzą siostry szkołę rodzenia, poradnię laktacyjną i żywieniową.
– Zaczęło się od naprotechnologii, czyli pomocy rodzicom, którzy nie mogą począć dziecka. Ale kiedy okazało się, że ta metoda jest skuteczna i zaczynały rodzić się dzieci, to pomyślałyśmy właśnie o szkole rodzenia. Od początku jej istnienia nie ma problemu z naborem. Najlepiej działa tu poczta pantoflowa. W czasie pandemii byłyśmy pierwszą szkołą we Wrocławiu, która prowadziła zajęcia online. Było wówczas bardzo duże zapotrzebowanie, uruchamiałyśmy dodatkowe kursy, aby wyjść na przeciw potrzebom rodziców.
Pomagałyśmy przy tworzeniu – bo taka była też potrzeba – hospicjum perinatalnego. We Wrocławiu było kilka podmiotów, którym dobro dzieci poczętych a chorych leżało mocno na sercu. Zgłosiły się do nas położne z jednego ze szpitali z prośbą o pomoc, bo chciały przedstawić dyrektorowi alternatywę dla terminacji ciąży w takich przypadkach. Dzięki współpracy z genetykami i położnymi udało się stworzyć hospicjum perinatalne, które dziś funkcjonuje jako niezależna instytucja.
Konsekwencją hospicjum perinatalnego było zapewne zaangażowanie fundacji w organizację pochówków dzieci martwo urodzonych czy grup wsparcia dla rodziców po stracie.
– Osoby, które przyjaźniły się z naszą fundacją, a same doświadczyły poronienia i nie znalazły zrozumienia i wsparcia np. w szpitalu, uświadomiły nam, jak poważny to jest problem społeczny. Nikt przecież nie planuje, że dziecko urodzi się martwe i nie jest na taką sytuację przygotowany. Wówczas szpitale ginekologiczno-położnicze nie oferowały takiego wsparcia. Jako fundacja zaczęliśmy rozmawiać z władzami miasta i udało się wypracować procedury pochówku dzieci martwo urodzonych w szpitalach, których rodzice nie odbierają i nie urządzają pogrzebu. Jeden owoc to fakt, że ciała tych dzieci nie są utylizowane z odpadami medycznymi, a godnie grzebane. Ale przez organizowanie tych pochówków i zwracanie uwagi personelu na ten problem wzrosła świadomość, że dziecko od samego początku jest człowiekiem i przysługuje mu godność. Dziś to nie jest temat tabu i rozmowy z dyrekcją szpitali, lekarzami i położnymi wyglądają zupełnie inaczej niż kilkanaście lat temu. Wiele osób zrozumiało, że pochówek takiego poronionego dziecka ułatwia np. przeżycie żałoby przez rodziców. Jako fundacja proponujemy im także towarzyszenie w ramach grup wsparcia czy psychoterapii.
Fundacja prowadzi też Klub dla mam.
– To kolejny pomysł, tym razem dla mam, które po porodach są na urlopach macierzyńskich czy wychowawczych. W wielu miejscach ich obecność jest kłopotliwa, bo albo dziecko komuś przeszkadza, albo nie ma go gdzie nakarmić czy przebrać. Stworzyłyśmy im do tego warunki w naszej fundacji, a przy okazji mogą spotkać się z innymi kobietami, które mierzą się w danym czasie z podobnymi wyzwaniami. Klub mam cieszy się bardzo dużą popularnością. Właściwie pierwszego dnia od ogłoszenia naboru kończą się zapisy. W ramach klubu organizowane są też zajęcia prowadzone przez różnych specjalistów – prawne, psychologiczne, z rehabilitacji czy pedagogiki zabawy. Poza klubem organizujemy też niezależne warsztaty dla rodziców, także starszych dzieci.
Dużą popularnością cieszą się też randki małżeńskie.
– One są organizowane dla małżonków z różnym stażem. Można na nie przyjść także z małymi dziećmi, które zostaną zaopiekowane w fundacji, aby rodzice mieli czas tylko dla siebie.
Ta odnowiona działalność sióstr boromeuszek przy Rydygiera we Wrocławiu rozpoczęła się od otwarcia zakładu opiekuńczo-leczniczego. Poza tym w fundacji prowadzony jest klub seniora.
– Te zajęcia także gromadzą całkiem sporą grupę seniorów, którzy lubią tu przychodzić czy jeździć z nami na wycieczki. Najczęściej są to osoby owdowiałe, których sytuacja zmusiła do przebudowania swojego życia. Wyjście do drugiego człowieka, spotkania z przyjaciółmi czy zajęcia manualne pomagają wyjść często z żałoby czy depresji. Zresztą nasz klub zrodził się po warsztatach dla osób zagrożonych depresją. Klub seniora ma wymiar profilaktyczny.
Poza tym organizowałyśmy warsztaty dotyczące opieki nad osobami z niepełnosprawnościami, prowadzimy też grupy wsparcia dla opiekunów osób przewlekle chorych.
Skoro fundacja pomaga zarówno seniorom, jak i najmłodszym dzieciom, to czy są takie przestrzenie, gdzie te grupy mogą się wspólnie spotkać?
– Trochę popsuła to pandemia, bo np. w ZOL-u był dobrze rozwinięty wolontariat, do którego należało wiele młodych osób z duszpasterstw akademickich, ze szkół a nawet przedszkoli. Dzieci często organizowały dla naszych podopiecznych różne koncerty, występy, zabawy. Studenci przychodzili spotkać się z konkretnymi osobami, żeby z nimi porozmawiać czy coś im poczytać. Próbujemy to reaktywować, ale nie wróciło to jeszcze do normy sprzed pandemii.
Od czasu do czasu, np. w okolicach świąt, udaje nam się zorganizować spotkania międzypokoleniowe, gdzie oprócz naszych podopiecznych pojawiają się także nasi darczyńcy i współpracownicy. Przy okazji jubileuszy 10-lecia fundacji czy 10-lecia Okna życia organizowałyśmy piknik i wtedy na dziedzińcu mogło spotkać się wiele osób zaangażowanych w nasze działania.
Fundacja rzeczywiście podejmuje mnóstwo działań.
– My ich nie wymyślamy, one same do nas przychodzą. Rozłożenie fundacyjnego parasola nad wieloma z tych inicjatyw pozwoliło im zaistnieć. Staramy się też działać na tej zasadzie, że jak ktoś zgłasza się do nas z jakąś propozycją czy pomysłem, to pozwalamy mu działać. Jeśli się sprawdzi, to staramy się włączyć go na stałe do naszej fundacji. Myślę, że większość naszych pracowników – a mamy ich około 30 – to osoby, które mają konkretne umiejętności, chcą odpowiedzieć na potrzeby, które widzą i lubią to, co robią. To też nasza specyfika, że raczej nie szukamy pracowników, a oni sami do nas przychodzą i weryfikowani są w praktyce.
Fundacja powstała dla budowy szkoły i szpitala. One nie powstały. Czy to jest idea, która jeszcze może się zmaterializować?
– To jest mój ból i jedyne marzenie, które nie zostało dotychczas zrealizowane. Ufam, że jeśli taka jest wola Boża – to nawet jak ja tego nie potrafiłam zrobić, to Pan Bóg ma człowieka, który to zrobi. Ja jestem niepoprawną optymistką w tej kwestii. Gdyby znalazł się ktoś, kto potrafiłby zrealizować ten projekt, to zgromadzenie zakonne chętnie by przy nim współpracowało. Budynek na to przeznaczony w tej chwili generuje koszty i przełożone rozważają inne jego zagospodarowanie, chociaż sprzedaż jest ostatecznością.
A ma Siostra jeszcze inne fundacyjne marzenia?
– Poza tym jednym Pan Bóg pospełniał wszystkie moje marzenia. Czy ja mam jeszcze jakieś marzenia? Żeby On był przez wszystkich kochany i żeby Jego chwała się działa przez małe rzeczy, które my robimy. Chciałabym, żeby fundacja służyła jak najlepiej w obszarach, w których działa dziś. Szczegółowych planów już nie mam, więc chyba na mnie jako prezesa już czas (śmiech). Człowiek bez marzeń nie może żyć, a ja mam wszystkie pospełniane.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |