fot. PAP/EPA/Nasser Nasser

S. M. Zarwanicka: Ukraina potrzebuje prawdy, modlitwy i nawrócenia

 „Ukraina potrzebuje prawdy, aby świat wiedział o tym, co tu się dzieje. Jest to agresywna wojna niszcząca cały naród. Jest to dogłębnie bolesne. Ukraina potrzebuje też modlitwy, gdyż potrzebuje nawrócenia. Bóg nam pomoże, gdy będziemy z Nim. ” – mówi siostra Maria Zarwanicka SSVM.

W rozmowie z KAI zakonnica ze Zgromadzenia Rodziny Wcielonego Słowa mówi m. in. o obecnej sytuacji w Ukrainie, przede wszystkim dramatycznym poziomie edukacji dzieci oraz ważnych inicjatywach zakonu.  

Krzysztof Tomasik: To już trzeci rok wojny Rosji z Ukrainą. Jak siostry dają sobie radę?

S. Maria Zarwanicka: Pamiętam wszystkie wydarzenia od początku wojny. Dobrze ją odczuliśmy na sobie. Dzięki Bogu nie od razu leciały do nas rakiety, ale było wielu ludzi, głównie uchodźców, którzy przybywali do nas. Rozumiałyśmy, że trzeba im udzielić jakiegoś wsparcia duchowego, gdyż stracili oni wszystko to, co materialne a wtedy tym dobrem, na którym człowiek może się jakoś wesprzeć, jest wiara, tylko ona podtrzymuje człowieka w dramatycznych sytuacjach. Otworzyłyśmy wówczas swoje domy dla tych ludzi – przybywał do nich kto chciał i kto mógł. Wiele osób przyjeżdżało np. do Bursztyna, gdzie mamy bursę dla studentów.

Poza tym państwo nieraz wysyłało tych ludzi do ambasad obcych państw i też szłyśmy do nich, odmawiałyśmy z nimi różaniec, codziennie się modliłyśmy, poznawałyśmy ich, zaprzyjaźniałyśmy się z nimi, po prostu starałyśmy się nadać im jakąś inną treść życia, ponieważ znaleźli się oni w czterech ścianach, obcy w obcym miejscu. Wtedy zapraszałyśmy ich do siebie, obchodziłyśmy z nimi ich urodziny, pokazywałyśmy im teren naszego klasztoru, jeździłyśmy z nimi na pielgrzymki do różnych miejsc i tam wspólnie się modliłyśmy. Poza tym przygotowywałyśmy ich dzieci do katechizacji, bo one z reguły nic nie wiedziały i trzeba było uczyć je podstawowych prawd o Bogu. Ludzie przyjechali z Ukrainy Wschodniej, a tam poziom religijności nie jest zbyt wysoki.

Fot. PAP/EPA/STATE EMERGENCY SERVICE OF UKRAINE HANDOUT

Na podstawie naszego doświadczenia możemy powiedzieć, że dzięki Bogu miałyśmy do czynienia z dobrymi, porządnymi ludźmi, szczerymi, hojnymi, którzy pomagali wszystkim, czym mogli. Organizowałyśmy obozy dla tych osób, które zresztą też nam pomagały w tym, co robiłyśmy dla nich. Np. prowadziłyśmy obóz w górach. Starałyśmy się dawać ludziomwsparcie duchowe, pokazywać, że normalne życie nadal trwa, że trzeba godnie żyć. 

Jak wielu ludzi powróciło do swoich domów?

– Wiele z tych osób wróciło już do siebie. Ci, którzy mogli, wrócili, a ci, którzy nie mogli, starali się znaleźć dla siebie jakieś miejsce, aby nadal żyć, bo przecież człowiek w „internacie” nie będzie żył w nieskończoność. Tam więc, gdzie mogą, ludzie się jakoś urządzają.

A zatem dałyśmy im pierwszą pomoc. Niedawno ostatnia bliska nam rodzina z Zaporoża wyjechała do Dnipra. Urządziłyśmy im wieczór pożegnalny. W ciągu półtora roku zaprzyjaźniłyśmy się z tymi ludźmi. W czasie pożegnania jeden z mężczyzn wzniósł toast i powiedział: „za najodpowiedniejszych ludzi”, jakich spotkał. Jemu, pochodzącemu ze wschodniej Ukrainy, trudno było się tu zaadoptować do naszej, by tak rzec, mentalności zachodniej, ale mimo wszystko nasz klasztor stał się ich domem. Gdy mieli jakieś potrzeby czy problemy, przychodzili do nas po radę.

Jednym aspektem naszej działalności byli uchodźcy i przesiedleńcy, a innym – dzieci. I trzeba było im mówić, że jest wojna. Nie pamiętam już, w jakim filmie usłyszałam takie zdanie: „wojna to też życie”.

„Wojna to też życie”?!

– W czasie wojny rozumiesz, że trzeba nadal żyć, dotyczy to chyba przede wszystkim dzieci. Pracujemy w 14 szkołach. Dzieci mają się uczyć, rozwijać swój intelekt i wzrastać duchowo a nasza główna praca w szkole to nauczanie religii. Staramy się po prostu nie rezygnować z takich możliwości. W pierwszym roku było trudniej, bo często były naloty, alarmy a trzeba było uczyć. W ostatnich dwóch latach było już łatwiej, sytuacja się ustabilizowała i chociaż nadal są alarmy i ostrzeżenia przed nalotami, to mimo wszystko nauczanie trwa. Idziemy do szkół i robimy to, co mamy robić.

PAP/Alena Solomonova

W obecnych warunkach wiele rzeczy trzeba było przewartościować i nabrały one nowego  znaczenia. Osoba konsekrowana rozumie, czym jest wartość życia, co znaczy nieuchronność losu. Rozumiesz, że masz robić to, co masz robić w danej chwili, gdy Bóg to ci daje. A co będzie jutro? Wojna to również życie, które pokazuje ci, że nie wiesz, co będzie jutro. Dlatego po prostu trzeba żyć obecną chwilą i dziękować Bogu, ponieważ my jako poświęcone Mu osoby mamy zaufanie i wielu z tych ludzi, które chciały pomagać, zwracali się do nas i to przez nasze ręce szła pomoc humanitarna i materialna. Starałyśmy się przygotować nasze domy na wypadek, gdy nie będzie prądu, gazu, żeby ludzie nie umierali z wyziębienia.

Nadal wielkim problemem jest energia elektryczna. Od początku wojny systematycznie jest niszczona infrastruktura energetyczna…

– Od początku wojny starałyśmy się wówczas odpowiednio urządzić nasz klasztor w taki sposób, aby ludzie znaleźli  jakieś schronienie, aby mogli przyjść do nas i znaleźć dla siebie ciepły zakątek. Postawiłyśmy więc piece na wypadek, gdyby trzeba było ukrywać ludzi. Na razie na szczęście nie było takiej potrzeby, nie zdarzyło się jeszcze, żeby ludzie wszystko utracili.
Widzimy, że wojna nadal trwa, a to oznacza, że nasze przygotowania, które tej zimy nie były aż tak potrzebne, są jednak ważne, bo coraz gorzej jest z prądem i gazem. Cieszymy się, że jesteśmy gotowe pomagać ludziom w razie potrzeby. A były takie chwile, gdy trzeba było dostarczać różne produkty ludziom, zwłaszcza przesiedleńcom, szukać dla nich ubrań. Zdarzało się, że przybywały do nas osoby w tym, co miały na sobie, gdy wybiegły z domu, wsiadły do samochodu i przyjechały, nie mając na sobie zimowej odzieży. Z czymś takim też musiałyśmy się zmierzyć.

Zresztą mniejsza o nas w Bursztynie, bo nasze siostry na południu Ukrainy, w Odessie, miały trudniej. One mają tam pod opieką całe wioski na terenach wyzwolonych od Rosjan, całkowicie zniszczone, unicestwione i tym, którzy tam przetrwali, głównie osobom w starszym wieku, siostry do dzisiaj wożą pomoc humanitarną. Tam rzeczywiście jest wielka bieda, choć nie powiedziałabym, że ludzie umierają z głodu. U nas, na zachodzie kraju na szczęście takiej nędzy materialnej nie ma.

Kolejny wielki problem to edukacja dzieci i młodzieży.

– Tutaj jest kilka czynników, z których część istniała już wcześniej, a wojna je tylko pogłębiła. Ogólny obraz oświaty na dzień dzisiejszy jest coraz gorszy, gdyż dzieci, są, powiedziałabym, analfabetami, spada ich poziom intelektualny, tracą one zdolność koncentracji, zapamiętywania, myślenia, wyrażania myśli. Jest to obraz ogólnie katastrofalny. Dlaczego? Z jednej strony wojna, która po prostu pogłębia ten stan rzeczy, gdyż wielu dzieci pozbawiono możliwości normalnej nauki. Mówi o tym zwierzchnik naszego Kościoła greckokatolickiego, abp Światosław Szewczuk, który zwraca uwagę, iż około dwustu tysięcy dzieci nie ma dziś dostępu do normalnej oświaty, bo wiele z nich przeszło na naukę zdalną. Dla mnie nie jest to w ogóle edukacja wysokiej jakości. Ona istnieje, bo musi, ale nie jest to oświata jaką powinna być. Dziecko nie może się skupić, nie uważa, a nawet nie słyszy tego co się do niego mówi, ale siedzi przy komputerze. Taki system wcale nie oznacza, że ono się czegoś nauczy. Niestety nie powiem, że zmierza to wszystko w dobrą stronę.

PAP/Vladyslav Musiienko

Dotyczy to także wychowania w domu. Widzimy bowiem młodych rodziców, nie radzących sobie z wychowaniem tak na poziomie intelektualnym jak i moralnym. Staramy się pracować nad tym, na ile możemy. 
Jeśli mamy dostęp do szkół i nas zapraszają, to tam idziemy i nauczamy. Głównie na lekcjach religii staramy się  przedstawiać zasady moralności chrześcijańskiej, ale też na innych zajęciach. W Bursztynie i okolicach obsługujemy 14 szkół, poza tym prowadzimy własną szkołę naszego zgromadzenia w Iwanofrankiwsku. Możemy tam dawać większe świadectwo, bo przez cały dzień mamy do czynienia z dziećmi od pierwszej klasy do jedenastej. Jest to okazja do „wyższej jakości” wychowywania dzieci. 

Dramatem w wychowaniu dzieci jest na pewno brak ojców. Wielu znalazło się na froncie albo znajduje się za granicą.

– To także jest jeden ze fatalnych skutków wojny, dotyczący wychowania dzieci. Często jest ono jednostronne, gdyż ojcowie albo nie umieją dobrze wychowywać, albo ich w ogóle nie ma częściowo dlatego, że walczą lub zginęli na wojnie. To również jest bardzo poważna tragedia, która nas poraża, gdy widzimy rodzinę, w której ojciec poległ i zostało małe dziecko, które znamy od maleńkiego i dziś taki mały chłopiec w ogóle nie zna swego taty. Ten aspekt wychowania będzie w przyszłości jeszcze bardziej wyrazisty.

Poza tym liczni rodzice, zarówno matki, jak i ojcowie, przebywają za granicą, wielu z nich nie chce wracać, gdyż boją się trafić na wojnę, a matki po prostu muszą zarabiać. Szczególnie mieszkańcy zachodniej Ukrainy masowo pracują za granicą. Bursztyn jest miasteczkiem, utrzymującym się ze znajdującej się tu elektrowni, która jest głównym źródłem zatrudnienia. Z każdym rokiem sytuacja staje się coraz trudniejsza, gdyż zakład ten trafił w ręce prywatne. Ludzie coraz bardziej porzucają tutaj pracę a innej w Bursztynie w praktyce nie ma. Toteż jedynym wyjściem jest w najlepszym wypadku wyjazd do Polski. Są tam lepsze warunki i przynajmniej ludzie ci mogą jeździć do domu, pobyć z dziećmi od czasu do czasu, Z kolei ci, którzy są dalej, mają trudniejsze warunki i ich rodziny szybciej się rozpadają, wychowanie dzieci spada na babcię i dziadka albo po prostu one też wyjeżdżają do swoich bliskich.

Jechałam kilka dni temu pociągiem i widziałam nasze kobiety z dziećmi, które opuszczały kraj. Myślę, że jest to poważne zjawisko. Nikt tam nie jechał po raz pierwszy, osoby te jeżdżą tam i z powrotem. Jest to smutne, bo rozumiesz, iż są to ludzie, którzy tracą grunt pod nogami. Widzisz na przykład dzieci, które przejechały przez ziemie ogarnięte wojną i teraz wracają. Są dzieci, które przyjeżdżają tutaj, aby przystąpić do pierwszej komunii ze swoją klasy, ale widzimy też takie, które nawet zaczynają źle mówić i rozumieć po ukraińsku. Rozumiemy, że w takich okolicznościach wyjeżdżając naród opuszcza swe państwo. Ale czy wróci?

Siostry wraz z edukacją wykonujecie wielką pracę katechizacyjną…

– Jak już mówiłam w chwili obecnej głównym naszym zadaniem, zwłaszcza klasztoru w Bursztynie, w którym mieszkam, jest praca z dziećmi w szkołach. Idziemy do nich, dopóki możemy, rozumiemy bowiem, że niedługo będzie trwała taka możliwość, aby nasz Kościół był w szkole. Na razie na Ukrainie możemy to robić, zapraszają nas i my korzystamy z tej okazji i idziemy do dzieci, aby pomóc je wychowywać. Jest to nasze podstawowe zadanie. Dla nas priorytetem jest wychowanie, i to nie tylko dzieci, ale też w nie mniejszym stopniu rodziców. Widzimy bowiem, że cokolwiek byśmy dawali tym najmłodszym, to jeśli w domu nie mają one wsparcia i kontynuacji, to nie ma to większego znaczenia, nie przynosi to efektów.

Dopóki mogę, katechizuję, korzystając ze wszystkich środków multimedialnych. Ale gdy dziecko nie widzi taty i mamy klęczących na modlitwie w domu, uczących ich, jak mają się modlić, to wszystko będzie tylko teorią, nauczaniem dzieci tylko na lekcjach, na których siostra coś powiedziała i na tym koniec. Może nawet coś ciekawego się wydarzyło, ale nie ma to praktycznego przełożenia w życiu.

Zatem ważna jest też misja wśród rodziców.

– Dlatego musimy wychowywać rodziców, aby kontynuowali oni w domu tę pracę, którą wykonujemy na lekcjach gdy chodzi o wychowanie zarówno religijne, jak i ogólne. W szkole, prowadzonej przez nasze zgromadzenie, w której dzieci spędzają z nami cały dzień, mamy obowiązkowe i specjalne spotkania z rodzicami, wobec których stosujemy te same kryteria, jakie chcemy widzieć u ich pociech. Wielokrotnie bowiem rodzice nie rozumieją, czego chcemy i oczekujemy, dlatego u nas obowiązkowo musi być równoległe wychowanie dzieci i rodziców.

fot. PAP/Yevhen Titov

Siostry budują szkołę w Iwanofrankiwsku…

– Mamy szkołę w Iwanofrankiwsku, z tym że na razie działamy w pomieszczeniu wynajmowanym. Obecnie uczy się 60. dzieci i są też już zapisane na następny rok tak, że w sumie będzie ok. 70-80 dzieci. Lokale wynajmuje nam jeden z dobroczyńców, który pomaga nam finansowo i nie musimy płacić za wynajem ani za prąd i gaz. My natomiast staramy się utrzymać sam proces nauczania.

Trwa budowa szkoły, która jest już doprowadzona do stanu surowego. Stoi korpus budynku i teraz trzeba go wykończyć, abyśmy mogli jak najszybciej wejść do swoich własnych pomieszczeń. Jest to tym ważniejsze, że wspólnota szkolna stale rośnie.

Obok klasztoru budujecie kościół…

– Z drugiej strony budowany jest w Bursztynie kościół obok klasztoru. W pierwszej  kolejności ma on służyć tym ludziom, którzy przychodzą na liturgię niedzielną, bo w naszej kapliczce tyle osób się nie zmieści.

Jednocześnie rozumiemy, iż klasztor jest miejscem, które przyciąga ludzi i szczególnie teraz, w takich trudnych chwilach ludzie ciągną do Boga, potrzebują modlitwy. Przyciąga ich też obecność u nas młodych sióstr, które ofiarowują swoje życie w zamkniętej przestrzeni. Ludzie chcą porady i modlitwy. I przybywają do nas nie tylko z Bursztyna, ale z całej Ukrainy. Przyjeżdżają, proszą o modlitwę, rozmawiają z siostrami szukając rady i pociechy.

Oznacza to, że właśnie to miejsce staje się ośrodkiem duchowym, który przyciąga coraz więcej ludzi. A ten kościół staje się w coraz większym stopniu palącą potrzebą, bo czymże jest klasztor bez świątyni? Dlatego dzięki Bogu ona jest, choć trwa jeszcze jej wykańczanie. Dzięki pomocy wielu darczyńców idą prace nad wystrojem wewnętrznym, założono już elektryczność i, jeśli Pan Bóg pozwoli, tego lata wstawimy okna. Pozostaje tylko ogrzewanie i wykonanie podłogi i w zasadzie moglibyśmy się już tutaj modlić. Ale właśnie potrzebne jest ogrzewanie, a to są duże koszty i bardzo potrzebujemy wsparcia, będziemy bardzo wdzięczne za wszelką pomoc i niech Bóg za to wszelkich darczyńców wynagrodzi.

W tym roku wasze Zgromadzenie obchodzi ważne rocznice.

– W tym roku nasze zgromadzenie obchodzi kilka ważnych rocznic. Mija 40 lat od jego założenia na świecie i prawie 30 lat od przyjazdu naszych ojców na Ukrainę a 25 lat temu nasze siostry przyjechały do tego kraju. Ponieważ wszystkie te rocznice przypadają w tym samym roku, postanowiłyśmy poprosić arcybiskupa Światosława Szewczuka Boską Liturgię w naszej intencji, którą zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego odprawił 9 czerwca. Byłyśmy wszystkie, kto tylko mógł, siostry i świeccy. 

Wasze zgromadzenie dynamicznie się rozwija…

– Mamy być przede wszystkim tam, dokąd Bóg nas powołuje, abyśmy tam głosiły Chrystusa i abyśmy były dobrymi głosicielkami i świadkami Chrystusowymi na całym świecie. Jest to ta główna misja, do której wzywa nas Bóg, a reszta to dodatek.

Rodzina zakonna Zgromadzenia Słowa Wcielonego składa się z trzech odnóg: księży, zakonnic i osób świeckich. Na świecie jest nas około 1,3-1,4 tysiąca w praktyce na wszystkich kontynentach. Działamy głównie w Kościele rzymskokatolickim, ale gdzieniegdzie zgromadzenie przyjmuje miejscowy obrządek i kulturę tego narodu, do którego idzie z posługą. Na przykład w Egipcie są siostry obrządku koptyjskiego. Siostry na Ukrainie są obrządku bizantyńskiego a we Włoszech we wschodnim obrządku albańskim. W Ukrainie jest nas ok. 60, poza tym dalszych ok. 40 odbywa formację we Włoszech lub posługuje w innych krajach, np. na Litwie, w Kazachstanie, w Rosji, chociaż Ukrainek jest tam teraz niewiele, ale są. 

https://ive.org/ssvm-pol/

Na Ukrainie mamy 14 domów, w tym domy formacyjne i miłosierdzia. Zajmujemy się różnymi potrzebującymi, od dzieci począwszy, kończąc na ludziach w podeszłym wieku. Są klasztory wspólnotowe i są wspólnoty misyjne w takich miastach, jak Kramatorsk czy Odessa – na dzień dzisiejszy są to miejsca misyjne, tam siostry są na linii frontu.

Przed jakimi największymi wyzwaniami stoi obecnie Ukraina?

– Ukraina ma wielkie potrzeby, w tym materialne, od broni począwszy, a na pomocy humanitarnej kończąc. Ta część naszego kraju, która jest bezustannie bombardowana, jest zrujnowana, np. nasza elektrownia w Bursztynie wygląda rzeczywiście tragicznie, kilkakrotnie spadały na nią pociski. Zniszczenia są coraz większe i jest ich coraz więcej i to jest porażające. To, co ludzie budowali przez lata swoją pracą, teraz jest łatwo burzone w jedną sekundę.

Myślę, że jeszcze bardziej niż pomocy materialnej Ukraina potrzebuje dziś prawdy w tym znaczeniu, żeby ludzie, którzy nie mogą pomóc, przynajmniej wiedzieli, że w tym kraju jest bieda, i to nie nażarty. Naprawdę państwo i jego naród cierpią i uważam, że na ile jest to możliwe, należy rzeczywiście wspierać Ukrainę jako kraj, który ucierpiał od agresora, nie bać się nazywać rzeczy po imieniu. Jeśli każdy człowiek będzie zajmował takie stanowisko, agresorowi niełatwo będzie poruszać się we współczesnym świecie. Jeśli ludzie będą patrzeć na wszystko obojętnie, wypowiadać się dwuznacznie, chować się za plecami innych, to wcześniej czy później na nich samych też spadnie zło, gdyż agresor nie zatrzyma się na jednym kraju. Wszyscy to doskonale wiedzą.

Dlatego Ukraina potrzebuje prawdy, aby świat wiedział przynajmniej o tym, co tu się dzieje. Jest to agresywna wojna niszcząca cały naród. Jest to dogłębnie bolesne. Ukraina potrzebuje też modlitwy, gdyż potrzebuje nawrócenia. Bóg nam pomoże, gdy będziemy z Nim. A żeby człowiek był z Bogiem, trzeba, aby ludzie sami się nawracali. Wtedy Bóg nas nie zostawi i do tego potrzebna jest pomoc modlitewna.

Zgromadzenie Sióstr Służebnic Pana Jezusa i Maryi Panny z Matary jest powstałą w 1987 żeńską gałęzią Instytutu Słowa Wcielonego (IVE), założonego 3 maja 1981 w Argentynie. Na Ukrainę siostry przybyły w styczniu 1999 r.

Wpłaty na budowę nowej szkoły, budowanej przez siostry w Iwano-Frankowsku, prosimy wpłać za pośrednictwem Fundacji Salvatti.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze