Przyjąłem sakrament. A co jeśli ksiądz nie był ochrzczony? [KOMENTARZ]
Czy jedno słowo może być winne temu, że człowiek po latach okazuje się być nieochrzczonym, niebierzmowanym i przede wszystkim – nieważnie wyświęconym kapłanem? Okazuje się, że tak. Dramat młodego księdza z USA nie tylko to udowodnił. Pokazał też, jak istotne jest, by do sakramentów podchodzić z szacunkiem, czcią, ale i wielką starannością.
Sprawa amerykańskiego księdza Matthewa Hooda, który odkrył, że jego chrzest jest nieważny, ujrzała światło dzienne kilka tygodni temu. Od razu poruszyła opinię społeczną i wywołała lawinę komentarzy. Z pewnością zrodziła też wiele pytań, zwłaszcza ze strony tych, którzy korzystali z sakramentalnej posługi ks. Hooda. Czy to, że udzielając im Komunii św., spowiadając czy błogosławiąc małżeństwa, de facto formalnie nawet nie był katolikiem oznacza, że automatycznie przyjęte przez nich sakramenty jakby… tracą ważność?
>>>USA: ksiądz odkrył, że jego chrzest jest nieważny
O co chodzi?
Na początku sierpnia Kongregacja Nauki Wiary wydała specjalną notę. Na ten dokument szczególnie czekało wielu teologów i prawników kościelnych. Rozwiewa on bowiem niektóre wątpliwości i precyzuje regulacje dotyczące sakramentu chrztu. W nocie czytamy między innymi, że za nieważny należy uznać chrzest, któremu towarzyszył zwrot: „My ciebie chrzcimy…”. Bezwzględnie należy natomiast pozostać przy starożytnej formule Kościoła: „(Ja) ciebie chrzczę w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego”. Dlaczego to tak istotne? Publikacja watykańskiej Kongregacji jest reakcją na nadużycia i nieporozumienia związane z szafowaniem sakramentami. To poważna bolączka, która doświadcza zwłaszcza Kościół na Zachodzie. Zdarza się, że kapłani nie zachowują przepisów przewidzianych np. przez mszał. Ignorują rubryki („instrukcje” dotyczące gestów, słów itp.), są chaotyczni, nieskupieni albo najzwyczajniej w świecie improwizują. To wszystko prowadzi do zacierania się wrażliwości – nie tylko tej liturgicznej, którą można odbierać wizualnie, ale przede wszystkim wrażliwości jeszcze głębszej, oscylującej wokół samej wagi i sensu sprawowanego misterium. Mówiąc dokładniej: przestaje się zwracać uwagę na wypowiadane słowa, wykonywane ruchy, zupełnie zapominając, że – dosłownie – wszystko co wiąże się z tajemnicą sakramentów jest praktycznie niezbędne do ich ważności. Watykański dokument wyjaśnia zatem, że szafarz nie może sprawować posługi w imieniu innych osób, jak tylko w imię Chrystusa, jako znak Jego obecności w tym konkretnym sakramencie. Dlatego kluczowe jest tutaj jego osobiste wyznanie – bo działa przecież in persona Christi. Konstytucja o Liturgii jasno przypomina: „nikomu (…) nie wolno na własną rękę niczego dodawać, ujmować ani zmieniać w liturgii”. To nakaz troski o dziedzictwo Kościoła i samego Chrystusa. Na tyle ważny, że jego zaniechanie może mieć bardzo poważne skutki.
Ksiądz… nie-ksiądz?
Ks. Matthew Hood niedawno odkrył, że podczas jego własnego chrztu, zarejestrowanego na wideo w 1990 r., przewodniczący ceremonii diakon użył niewłaściwego sformułowania, wyrażając się „my ciebie chrzcimy (…)”. Zmiana formuły chrztu św., rzecz jasna sprzeczna z nauczaniem Kościoła, w konsekwencji czyni przyjęte przez niego sakramenty – również święcenia kapłańskie – nieważnymi. Duchowny ma świadomość, że sakramenty, które przyjął, mogą być udzielane tylko prawomocnie ochrzczonym katolikom. Jak sam podkreśla, poczuł się „zdruzgotany” nowo nabytą wiedzą. Postawiony przed faktem ordynariusz archidiecezji Detroit, któremu podlega ks. Hood, zdecydował, że wszystkie sakramenty przez niego przyjęte muszą zostać powtórzone. I tak, w ciągu kilku dni Matthew Hood został skutecznie ochrzczony, przyjął sakrament bierzmowania i otrzymał Eucharystię. Po tygodniowych rekolekcjach został wyświęcony na diakona, a 17 sierpnia ponowiono jego święcenia kapłańskie. To jednak nie kończy sprawy. Są jeszcze wierni (zapewne setki, jeśli nie tysiące), którzy z rąk nieprawomocnie wyświęconego kapłana otrzymali nieważne sakramenty. Ich także, o ile sami mają tego świadomość, prosi się o kontakt z kurią w Detroit w celu weryfikacji i ewentualnego powtórzenia, bądź uzupełnienia ceremonii. Ale co z tymi, którzy w ogóle o tym nie wiedzą, bo po prostu nie pamiętają, że to właśnie ks. Hood ich spowiadał? Albo zmarli, których namaścił i rozgrzeszał tuż przed śmiercią – czy faktycznie odeszli pojednani z Bogiem?
Uzupełnić czy powtórzyć?
W przypadku sprawy księdza Hooda będzie miało zastosowanie kilka zasad. Przyjrzyjmy się najpierw tym sytuacjom, w których pozornie nic już nie da się zrobić. W Kościele od dawna funkcjonuje reguła Ecclesia supplet – czyli Kościół uzupełnia. Chodzi tutaj szczegółowo o uzupełnienie władzy jurysdykcji, którą każdy ważnie wyświęcony kapłan powinien posiadać z ramienia swojego biskupa. Dotyczy ona konkretnego kapłana, ale i konkretnego obszaru jego działań duszpasterskich. Przykładowo: jeśli ksiądz ma świadomość, że tej władzy nie posiada (np. wie, że nie może bez zezwolenia spowiadać poza swoją diecezją), natomiast nie wie tego penitent – wówczas spowiedź dla tego penitenta i tak jest ważna, bo „Kościół uzupełnia”. W praktyce tę zasadę stosuje się także w przypadkach, kiedy kapłan nie posiada władzy rządzenia (władza kierowania wiernymi dla ich zbawienia, osiąganego także poprzez sakramenty), a czego znów nie są świadomi korzystający z jego posługi – chociaż prawo kanoniczne tego nie zakłada. Zatem, jeśli ktoś umrze nie wiedząc, że nie spowiada go kapłan, albo ktoś nie pamięta, że – (tutaj akurat ks. Hood) był szafarzem jego sakramentu, należałoby przyjąć, że skutki dla wiernych są takie, jakby sakrament ten zaistniał – chociaż obiektywnie nie miał miejsca. A zaślubieni małżonkowie? Co ciekawe, niewielu katolików zdaje sobie sprawę z tego, że szafarzami tego sakramentu są… mąż i żona. Kapłan tylko małżeństwo błogosławi, potwierdza jego zawarcie autorytetem Kościoła. Problem jednak w tym, że ks. Matthew, nie mając święceń, nie posiadał praw do posługiwania się tym autorytetem. Zatem zawarte w obecności amerykańskiego duchownego małżeństwa należy zapewne skonsultować z biskupem, który powinien zdecydować, czy ceremonię należy powtórzyć, czy jedynie uzupełnić dokumentację.
>>>Watykan: w tym przypadku chrzest nie jest ważny
Gdzie Kościół nie uzupełni…
Nieco inaczej sprawa ma się z sakramentami chrztu i Komunii św. Tutaj z kolei nie istnieje wymóg, według którego ich szafarz musiałby być księdzem. Co więcej, wcale nie musi być ochrzczony, gdyż np. warunkiem chrztu jest jedynie użycie wody i wypowiedzenie poprawnej (sic!) formuły: „(Imię), ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Także w przypadku Komunii – dziś normą jest, że udzielają jej klerycy, a w nadzwyczajnych przypadkach nawet ktoś z wiernych – a więc osoby bez święceń, stąd nie ma podstaw do stwierdzenia „nieważności” udzielanej Eucharystii. Trudność zaczyna się w momencie, gdy ksiądz z nieważnymi święceniami konsekruje Ciało Pańskie – bo konsekracji nie było, więc wierni przyjmowali tylko chleb. Co jednak, gdy „konsekrowany” przez ks. Matthewa chleb był dla kogoś wiatykiem? Osobiście wierzę, że Kościół (a właściwie Chrystus, już po drugiej stronie życia) „uzupełnia”. Jednak trzeba pozostawić tę sprawę samemu Bogu. Gdy jednak chodzi o te sakramenty, o których przyjęciu z rąk tego duchownego pamiętają wierni, albo o których sam zainteresowany pamięta, że im ich udzielał – trzeba mieć na uwadze, że znika przeszkoda niewiedzy o faktycznej (i jednocześnie ówczesnej) dyspozycji szafarza. A zatem, trudno oczekiwać, że ktoś zastosuje Ecclesia supplet wobec sakramentu, co do którego istnieje pewność, że jest nieważny. Osoby dotknięte tą sytuacją w sumieniu są zobowiązane zgłosić się do biskupa. Kościół po to wyświęca swoich kapłanów i po to dba o ważność i godność ich święceń, dobrą formację i sakramentalną praktykę, by właśnie za ich pośrednictwem uobecniać w sakramentach niewidzialną łaskę Boga. To nie tylko efekt pielęgnowania Tradycji Kościoła, ale nade wszystko wypełnianie woli samego Chrystusa.
Historia i współczesność
Spory towarzyszące okolicznościom udzielania sakramentu chrztu świętego nie są w Kościele niczym nowym. Bardzo ciekawy jest przykład upomnienia, jakie w 746 r. wystosował do św. Bonifacego papież Zachariasz. Chodziło w nim o wyjaśnienie surowej krytyki biskupa Bonifacego względem tych kapłanów, którzy z niedouczenia (braki w znajomości łaciny) udzielali chrztu z użyciem nieprawidłowej pod kątem językowym i gramatycznym formuły. Zachariasz, doceniając troskę Bonifacego o godne okoliczności celebracji sakramentu, zwraca jednocześnie uwagę, że na pierwszym miejscu należy postawić na rzeczywiste intencje szafarza, a jeśli ewentualne błędy wynikają z niezamierzonej przyczyny, należy uznać chrzest za ważny. Dziś, kiedy powszechna i coraz dokładniejsza edukacja szafarzy praktycznie wyklucza szanse na niezawinioną ignorancję prawa trudno mówić o przypadkach. Z takim stanowiskiem zgadza się ks. Mateusz Markiewicz IBP, doktorant prawa kanonicznego i wychowawca seminarium we francuskim Courtalain. Poprosiłem go o komentarz w tej sprawie.
Moc sakramentów pochodzi wyłącznie od Chrystusa. Nie są to rytuały magiczne, lecz znaki działalności Boga. Mimo tego, pewne warunki są konieczne, aby można było mówić o sakramencie. Są nimi: odpowiednia materia (czyli dokonywany czyn), odpowiednia forma (czyli słowa, które nadają dokonywanemu czynowi znaczenie), właściwa intencja (chęć czynienia tego, co chce czynić Kościół, gdy udziela sakramentu) oraz właściwy szafarz (czyli osoba, którą Kościół upoważnił do udzielenia sakramentu) – komentuje sprawę kapłan.
Ks. Markiewicz zwraca uwagę, że w przypadku chrztu udzielanego z użyciem formy, „My ciebie chrzcimy…”, możemy zbyt łatwo ulec uczuciom.
Chcielibyśmy, aby dobre intencje spowodowały ważność sakramentu.
Pomijamy tym samym wartość obiektywną tych celebracji i nie zastanawiamy się, czy były one tym, czego chciał Chrystus. Chrzest udzielany z użyciem słów „My ciebie chrzcimy…” jest nieważny z dwóch powodów. Pierwszym jest zmiana formy sakramentu. Zmodyfikowana wersja rytuału nie wyrażała tego, co chciał wyrazić Kościół. Jest to nierozłączne z tym, że taka zmiana wpływa również na zmianę intencji, co jest drugim powodem nieważności takiego chrztu. Jeżeli połączymy te powody, to lepiej zrozumiemy, że w tym przypadku nie chodziło o rzekomy brak formuły magicznej, gdyż sakramenty nie są magią. Zmiana słów była podyktowana niezrozumieniem podstawowej prawdy wiary na temat sakramentów, czyli tego, że są one dziełem Chrystusa i Jego Kościoła, nie zaś konkretnej wspólnoty parafialnej – pisze.
Jedno słowo, które zmieniło życie… dziesiątek? Setek? Tysięcy wiernych? A ile jeszcze spraw podobnych do sprawy ks. Hooda w USA i na całym świecie? Ktoś złośliwy skomentuje, że to przesada, „czepianie się”, że to tylko wzbudza zamęt w głowach i tak skołowanych już wiernych. Upieram się jednak, że sakramenty – święte misteria naszej wiary – są tak ważnymi elementami życia Kościoła i jego wiernych, że ich sprawowanie, udzielanie wymaga najwyższej czci i staranności. Nie może być byle jakie, bo Bóg nie jest byle jaki. Mam szczerą nadzieję, że ta sytuacja nauczy duchownych i wiernych szacunku dla sakramentów. Także po to, by już nigdy nie trzeba było powtarzać ciągu procedur – jak miało to miejsce rzeczonej sprawie z USA.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |