Sebastian Zbierański: w pielgrzymce czasem droga staje się celem [FELIETON]
Literatura lubi określać człowieka mianem homo viator. Nie widzę w tym terminie cienia przesady. Całe nasze życie to przecież jedna, wielka pielgrzymka, która kiedyś zakończy się u progu nowej – oby niebiańskiej – rzeczywistości.
Pielgrzymowanie to temat, który ze szczególną mocą powraca w okresie wakacyjnym. Trudno się temu dziwić, kiedy pogoda i czas urlopów wielu osobom pozwalają na podjęcie tego trudu – czasem po raz pierwszy, czasem kolejny rok z rzędu. Pieszo, rowerem, nawet konno: wszyscy, którzy przemierzają drogę zadają sobie pytanie o jej prawdziwy cel i sens.
Skąd bierze się radość?
Przestrzeń, którą stwarza pielgrzymowanie daje niepowtarzalne warunki do budowania relacji z Bogiem i drugim człowiekiem. Tę opinię chętnie potwierdzają ci, którzy od lat w czasie wakacji wracają na pielgrzymie szlaki. W Polsce takich osób jest wciąż wiele. Najwięcej z nich kieruje swoje kroki w stronę Jasnej Góry. Niektórzy idą po raz dziesiąty, dwudziesty, trzydziesty… Sam spotkałem na swojej drodze takich zapaleńców, kiedy kilka lat temu uległem namowom znajomych i pewnego lipcowego dnia wyruszyłem do Częstochowy. W mojej grupie znalazły się osoby będące w wieku moich rodziców, a nawet dziadków. Początkowo dziwiło mnie, skąd w nich tyle zapału i motywacji, by po kilkunastu miesiącach przerwy znów zakładać wypróbowane adidasy i po raz kolejny powtarzać znajomą trasę. Nie potrafiłem zrozumieć, w jaki sposób, po tylu latach pokonywania znajomych ścieżek, odwiedzania znajomych miejsc i punktów noclegowych, wciąż zachwyca ich każdy dzień wspólnej drogi. Wypisana na ich twarzy radość zawsze wygrywała z nudą, nawet kiedy zdarzał się trudniejszy etap, czy zwyczajnie ciężki dzień.
Bóg w codzienności
Któregoś wieczoru tajemnicę zdradził mi pan Leszek, weteran, który wszedł wtedy już po raz 28. Powiedział, że jego celem jest nie tylko Jasna Góra i cudowny obraz Matki Bożej. Jako cel starał się traktować to wszystko, co działo się w czasie kilkudniowej wędrówki. Dla niego celem był każdy kolejny krok, każda rozmowa, kubek porannej kawy, podarowany przez kogoś plaster na obtartą stopę czy ramię podane temu, kto ma chwilę słabości. Chyba wtedy po raz pierwszy zupełnie inaczej spojrzałem na swoją pielgrzymkę. Zrozumiałem, że wielkość Pana Boga pozwala odkrywać Go w zwyczajnych, prostych, czasem pozytywnych, a czasem trudniejszych wydarzeniach codzienności.
Zmywać kurz egoizmu
To przekonanie towarzyszyło mi też kilka lat później, kiedy w dość trudnym momencie swojego życia spakowałem mały plecak i poleciałem do Portugalii, żeby stamtąd pójść do grobu świętego Jakuba w hiszpańskiej Composteli. Ta wyprawa nauczyła mnie zaufania do Boga i ludzi, których On stawia na naszej drodze. Olga Tokarczuk w „Biegunach” napisała, że celem pielgrzymki jest zawsze drugi pielgrzym. A przecież tym pielgrzymem jest każdy z nas. Chociaż wyjątkowy czas zmierzania do miejsc świętych nie jest codziennym doświadczeniem, to jednak nasza pielgrzymka – razem z innymi – trwa ciągle. Dlatego egoizm i to, co próżne trzeba zmywać tak, jak obmywa się zakurzone nogi po całym dniu wędrówki. Ja, z perspektywy czasu i z własnego doświadczenia, mogę powiedzieć, że wiarę i to, co w życiu człowieka jest najważniejsze buduje nie tyle osiągnięcie założonego celu, ile mądrość zdobyta w czasie drogi do niego.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |