Streetworker: szybko można przyzwyczaić się do bezdomności. To największe zagrożenie
Skulony pomiędzy kontenerami a ścianą altanki śmietnikowej noc spędzał 60-letni Henryk, jeden z ponad 300 bezdomnych żyjących w Kielcach. Tym razem nie chce pomocy, zapewnia, że do noclegowni przyjdzie kolejnego dnia.
„Henio ma napięty grafik. Już od miesiąca nie może do nas dotrzeć” – mówi Andrzej Domański, streetworker z MOPR w Kielcach.
Rozpoczął się pracowity okres dla służb i organizacji pozarządowych pomagających osobom w kryzysie bezdomności. Patrole strażników miejskich, policji i pracownicy socjalni kontrolują pustostany. Tego wieczoru z Andrzejem Domańskim i dwójką strażników miejskich na liście mamy kilka punktów w różnych częściach Kielc.
Pierwszy przystanek to pustostan przy ulicy Husarskiej. Stary parterowy budynek, brakuje w nim drzwi, a okna są powybijane. W środku trzy pomieszczenia, jedno przeznaczone na „sypialnie”. Pod ścianą prowizoryczne łóżko z kilku warstw kołder. Po przeciwnej stronie na sznurkach suszą się ubrania.
„Proszę patrzeć pod nogi, żeby nie natrafić na jakąś niespodziankę” – przestrzega Andrzej Domański, streetworker z MOPR w Kielcach. Faktycznie – każdy krok wewnątrz budynku musi być dobrze przemyślany.
Szkła, puszki i resztki jedzenia porozrzucane na podłodze. Wokół pomieszczenia zalegają rozmaite rzeczy, być może każda z nich została przyniesiona tam celowo i miała jakąś wartość. Teraz jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że stoimy pośród sterty śmieci, a uczucie to potęguje zapach unoszący się w pomieszczeniu.
„Tutaj noc spędzają, dwie, trzy osoby” – zaznaczył Domański. Tym razem w środku nikogo nie ma.
>>> Mieszkaniec schroniska dla bezdomnych: nie lubię tego czasu świąt, bo jest mi zwyczajnie smutno
Budynek, mimo że nie nadaje się do zamieszkania, nie może zostać wyburzony. Stan prawny takich nieruchomości jest często skomplikowany. Zapomniane rudery należą do wielu właścicieli. Trudno więc zobowiązać kogoś do ich zabezpieczenia. „Takie sytuacje są praktycznie nierozwiązywalne albo ciągną się latami. Ale nocleg w pustostanie i tak jest bezpieczniejszy, niż spanie w namiocie w krzakach” – zauważa mój przewodnik.
O życiu na ulicy wie dużo. Bezdomnym był przez dziesięć lat. „W 2008 roku zdarzyła się sytuacja, że w ogrzewalni i punkcie interwencji kryzysowej przy Ogrodowej nie było obsady na nocną zmianę. Poproszono mnie, żebym pełnił dyżur. To wtedy poczułem, że mogę zacząć odzyskiwać swoje życie, niezależność. Pokonałem wiele barier i wyszedłem na prostą, nie jestem zależny od nikogo” – dodaje, choć swoją historią dzieli się niechętnie.
Jako streetworker działa od 2012 roku. „Teraz staram się przekonać innych, że nie ma żadnych przeszkód, żeby wyjść na swoje. Znam język ulicy i wszystkie te osoby” – mówi. „Większość z nich mnie nienawidzi” – nie ukrywa. „Dlaczego? Przez to, że mi się udało”.
W Kielcach żyje około 350 bezdomnych. Zimą schronienie na własną rękę organizuje sobie około setki. „Ale Kielce są w specyficznej sytuacji. Mamy dobrą opiekę socjalną, dużo ośrodków pomocy i zimą zjeżdża do nas wiele osób bezdomnych z całego kraju. Bywa, że pod opieką mamy nie 300, ale nawet blisko 1000 osób” – informuje.
Ci, którzy nie zgłaszają się do służb, szukają schronienia w tzw. miejscach niemieszkalnych. To nie tylko pustostany, ale też altanki śmietnikowe czy namioty ukryte w zaroślach. W Kielcach jest ich około czterdziestu. Liczba i lista zmieniają się z tygodnia na tydzień, niektóre mety są opuszczane, a w ich miejsce pojawiają się kolejne.
Do życia na ulicy łatwo przywyknąć. „Każdy kolejny dzień bycia bezdomnym jest ogromnym zagrożeniem, ponieważ człowiek bardzo szybko się do tego przyzwyczaja. Po jakimś czasie wyciągnięcie kogoś z takiego stanu jest bardzo trudne. Człowiek jest szybko w stanie zminimalizować swoje potrzeby, odzwyczaić się od komfortów codziennego życia. Ulica jest specyficznym miejscem, tylko nieliczni potrafią sobie na niej na dłuższą metę poradzić” – podkreśla Domański.
>>> Zaprosił 500 ubogich i bezdomnych do restauracji. Łączy dwa światy!
W czasie rozmowy mijamy odnowiony budynek dworca autobusowego z charakterystyczną, połyskującą, miedzianą kopułą i dwustoma szklanymi świetlikami. Duma Kielc i jedna z cenniejszych realizacji architektonicznych w Polsce w latach 70. XX wieku. Dworzec odżył w 2020 roku po kilkuletniej modernizacji. Wrócili pasażerowie, ale też nieproszeni goście.
„Nauczyli się już tego, że w środku długo nie zabawią, są wypraszani przez ochronę. Dlatego wpadli na genialny pomysł i wyrobili sobie karty biblioteczne do działającej na dworcu mediateki. Udają zaangażowanych czytelników” – opowiada.
Bezdomność to nie jest stan zarezerwowany dla ludzi z marginesu. „Na ulicy spotkałem się wieloma osobami m.in. profesorem medycyny z Warszawy. Zagubił się po śmierci żony, okazało się, że nie potrafił robić niczego innego poza leczeniem ludzi. Problem były zakupy, codzienne obowiązki. Do tego doszli ludzie, którzy wykorzystali jego słabości i został z niczym” – relacjonuje.
„Generalnie lekarze, to najtrudniejsze przypadki. Uważają, że sami się +wyleczą+, że kontrolują sytuację” – wskazuje.
Na jego drodze w bezdomności stawali też księża, policjanci, główny księgowy dużej firmy czy trener piłki ręcznej. „Życie może przerosnąć każdego” – zauważa.
Następny przystanek to pustostan przy ulicy Zagnańskiej. Kolejny parterowy, murowany budynek w pobliżu torów, bez okien i drzwi. Na miejscu nie ma też „lokatora”. W środku panuje pedantyczny porządek. W jednym rogu łóżko zrobione z palet, starannie pościelone. Pod ścianą stary stolik, a na nim równo poukładane puszki z jedzeniem.
„Mieszka tu jeden mężczyzna w średnim wieku. Z tego, co wiem, to nie pije, przynajmniej nigdy go na tym nie przyłapałem. Pokłócił się z rodziną, nie miał gdzie się podziać i trafił na ulicę. Na razie nie chce od nas żadnej pomocy, ale pracujemy nad tym” – mówi, wskazując, że w Kielcach działa kilka schronisk dla bezdomnych, prowadzą je organizacje pozarządowe i Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie.
MOPR oferuje bezdomnym również inne formy wsparcia – zapewnia im odzież, gorące obiady, zasiłki czy ubezpieczenia zdrowotne.
„Wszędzie spotykam się ze stereotypem, że każdy bezdomny to alkoholik. Nie jest to prawda, chociaż alkohol w bezdomności jest bardzo często obecny. Natomiast w wielu przypadkach pojawia się na samym końcu. Znam mnóstwo przykładów, gdzie ludzie nie nadużywali i kończyli na ulicy. To są bardzo różne sytuacje, często te osoby są nieporadne życiowo, do tego dochodzi wykorzystanie np. przez rodzinę” – relacjonuje Domański.
„Pomagałem chłopakowi z Poznania, który uciekł z ośrodka leczenia uzależnień w Chęcinach (pow. kielecki) i zgłosił się do naszego działu bezdomności. Okazało się, że jego siostra zrobiła z niego narkomana, podawała mu leki, różne inne substancje, chciała go odseparować od rodziny. Chodziło o to, że ich rodzice mieli dwie prężnie działające firmy, a ona chciała wszystko zagarnąć dla siebie” – opowiada.
Niestety, nie każdy chce pomocy. Wielu bezdomnych woli żyć na ulicy. „W mojej pracy nie staram się nikogo do niczego na siłę przekonywać, to jest zupełnie pozbawione sensu. Nie będę mówił facetowi, żeby nie pił, bo on i tak mnie nie posłucha. Wkraczam, kiedy widzę, że taka osoba jest gotowana na zmianę” – mówi.
Przyznaje, że wykorzystuje różne sytuacje. Często pomaga strach przed chorobą, jakieś tragiczne zdarzenie. „Udało mi się wyciągnąć z alkoholizmu bezdomnego, ponieważ jego znajomy został zamordowany. Powiedziałem mu wprost, że +ty możesz być następny+, możesz z tym skończyć, wyjść na prostą, a my w tym wszystkim ci pomożemy. Ten człowiek od pięciu lat już nie pije, mieszka w DPS, ma pełną opiekę” – opowiada streetworker.
Większość ludzi, którzy wyszli z bezdomności, ucieka z miasta, organizuje życie w innym miejscu. „Mam swoje sukcesy. Dwóch chłopaków udało mi się ożenić, niektórzy mają własne firmy. Z tego, co słyszę, to większość z nich wyjeżdża z kraju, chce odciąć się od tych epizodów. Miałem telefony ze Stanów, Holandii i Niemiec” – dodaje.
Ale nie zawsze się udaje. „Ostatnio pochowałem chłopaka, który był jednym z nielicznych bezdomnych, który nie umiał kłamać i miał wstyd”.
„Kiedy miał trzy miesiące, zmarła jego matka, ojciec miał kochankę, a on trafił do domu dziecka. Poznał się tam z dziewczyną, z którą założył rodzinę, ale to małżeństwo nie przetrwało. Żona go zostawiła i wyprowadziła się do Włoch, a on się rozpił i ostatecznie trafił na ulicę. Codziennie monitorowałem, co się z nim dzieje, namawiałem go, żeby skorzystał z naszej pomocy, ale ten jego wstyd mu na to nie pozwalał. Zmarł na Psich Górkach” – mówi ze smutkiem.
„Ta sytuacja pomogła jednak w wyjściu na prostą jego znajomemu, z którym wspólnie pili alkohol. Te tragiczne sytuacje musimy wykorzystywać do próby zmiany u innych osób” – podkreśla. „Ja nie walczę w swoim imieniu, znam los tych ludzi. To są osoby wartościowe, tylko tak zagubione, także w swoim kłamstwie, że trudno do nich dotrzeć. Litość i pogarda to nie są dobre uczucia” – dodaje.
Podkreśla, że bezdomnych powinniśmy traktować tak, jak normalnych ludzi, nie jako „wyrzutków społeczeństwa”.
„Jeśli widzimy niepokojące sytuacje, bezdomnych na klatkach schodowych, nie powinniśmy wchodzić w buty służb i organizacji. Nie dajmy im pieniędzy, nie szykujmy obiadków i nie awanturujmy się. Zadzwońmy po odpowiednie służby. One wiedzą jak zareagować, a bezdomni mają miejsca, do których mogą się zgłosić” – dodaje.
Podczas dwugodzinnego nocnego dyżuru odwiedzamy jeszcze kilka miejsc, w których mogą przebywać bezdomni. Jak dotąd w żadnym z nich nikogo nie zastajemy.
Ostatni punkt na liście to jedna z altan śmietnikowych na Ślichowicach. Na pierwszy rzut oka w środku nikogo nie ma. „Panie Heniu, jest pan tu?” – Andrzej woła kilkukrotnie, jednocześnie odsuwając od ścian altanki kolejne kubły ze śmieciami. „Panie Heniu, widzę pana, czemu pan nie odpowiada?” – pyta.
„Bo spałem” – niepewny głos dochodzi zza ostatniego z kubłów dosuniętego do ściany altanki.
„Wszystko w porządku, niczego panu nie potrzeba? Miał się pan do mnie zgłosić” – kontynuuje Andrzej.
„Wypadło mi parę rzeczy” – głos zza kubła odpowiada już bez skrępowania. „Przyjdę, na pewno. Może jutro albo w piątek” – zapewnia. „Dzisiaj zostanę tutaj, ciepło jest, niczego nie potrzebuje” – dodaje.
Andrzej nie nalega. Wymienia punkty, gdzie można zgłosić się po pomoc. „Facet ma napięty grafik. Już od miesiąca nie może do nas dotrzeć” – mówi, kiedy wychodzimy na zewnątrz. „Może tym razem dotrzyma słowa” – dodaje bez przekonania.
Z danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej z 2019 roku wynika, że w Polsce żyje około 30 tys. osób bezdomnych. Z czego ponad 82 proc. to mężczyźni. Według danych GUS na koniec 2018 r. na terenie całego kraju działało ponad 400 schronisk dla bezdomnych noclegowni i środowiskowych domów pomocy, w których łącznie było około 20 tys. miejsc.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |