Fot. edophoto/freepik

Synod homeopatyczny? W tej sprawie zdania nie zmieniłem [KOMENTARZ] 

Synod na etapie parafialnym i diecezjalnym mnie nie zaskoczył. Był wydarzeniem niszowym. I jakoś nie dziwi mnie, że tak niewiele osób zdecydowało się wziąć w nim udział. 

Legionowo, Ostrołęka czy Rumia. Każde z tych polskich miast liczy ok. 50 tys. osób. Według danych zaprezentowanych w syntezie krajowej mniej więcej tylu było też uczestników dyskusji synodalnych. Ale nie chodzi o uczestników synodu w Legionowie, Ostrołęce czy w Rumii – a w całym kraju. Na 38 mln Polaków, z których nadal większość deklaruje się jako katolicy, swoje zdanie wypowiedziało tylko 50 tys. To tak jakby o jakiejś ważnej dla całego państwa sprawie mieli zdecydować wyłącznie mieszkańcy Raciborza czy Świętochłowic (też ok. 50 tys.). I nie chodzi o to, że ich zdanie nie ma się liczyć. Ma się liczyć. Problem w tym, że nie liczy się zdanie reszty – która się w synod nie zaangażowała.

>>> #RefleksjeSynodalne: wyjście z kryjówek

Nieobecni 

Już w styczniu pisałem o tym, że synod będzie wydarzeniem homeopatycznym (przynajmniej na gruncie polskim). Leki homeopatyczne nie mają prawa działać – bo stężenie substancji czynnej jest w nich praktycznie zerowe. I tak samo zerowy jest w ostatecznym rozrachunku głos zwykłego polskiego wiernego w syntezie synodalnej. Nie łudźmy się, w prace synodu zaangażowali się ci, którzy i tak są aktywni w parafiach. Głos zapisany w polskiej syntezie to zatem głos tych, którzy od lat (co zresztą warto pochwalić) działają aktywnie w radach, grupach, w parafialnych zespołach Caritas itd. I nawet jeśli w niedziele do kościoła nie chodzą wszyscy wierni – to i tak na mszach jest znacznie więcej tych niezaangażowanych niż zaangażowanych. I myślę, że w założeniu synodu było usłyszenie też tych, którzy są w kościelnych ławkach, ale nie udzielają się w Kościele. To się nie udało. 

PAP/Grzegorz Michałowski

Dlaczego? 

Przyczyn powyższego można upatrywać w wielu sprawach. Faktem jest jednak to, że synodem nie udało się zainteresować zwykłego polskiego wiernego. Być może nie był on przekonany o tym, że coś uda mu się zdziałać, że uda mu się przebić ze swoim zdaniem. Bo jeśli nawet je wypowie – to w syntezach ostatecznie i tak zostanie przysłonięty zdaniem oficjalnym. Sam miałem takie przekonanie – że cokolwiek bym zrobił i powiedział – to i tak znaczenia by to nie miało. Być może też zwykły wierny o synodzie nawet… nie wiedział. Owszem, parafie informowały o tym, czasem nawet bardzo szeroko, poprzez ogłoszenia i media parafialne. Ale nie oszukujmy się – jeśli ktoś nie jest zaangażowany w życie parafii, to nawet jeśli jest na niedzielnej mszy, na ogłoszenia uwagi nie zwraca. Przecież ten „dodatek” do mszy to taki „informator dla aktywistów parafialnych”. A nawet jeśli ktoś już o jakimś synodzie usłyszał – to już powaga samego słowa mogła go odrzucić od zainteresowania się, czym ów synod jest. Powodów niezaangażowania się w synod jest pewnie znacznie więcej. Pewnie jest wśród nich też ogólne rozczarowanie Kościołem, które dotyka nie tylko ludzi spoza Wspólnoty. To rozczarowanie jest zjawiskiem powszechnym w samym Kościele. A jak coś nas rozczarowało – to zwyczajnie brakuje nam siły do tego, by zaangażować się w zmianę. 

PAP/Waldemar Deska

Synod ku nim nie wyszedł 

W ten sposób otrzymaliśmy bardzo zachowawczą syntezę synodalną, która w pewien sposób ugruntowuje obraz polskiego Kościoła pt.: „Jest dobrze, nie ma co zmieniać, co najwyżej wprowadźmy kilka korekt”. Pytanie tylko, czy ten obraz jest prawdziwy. Wydaje mi się, że nie jest – właśnie dlatego, że w synod zaangażowali się ci, którym najbardziej „po drodze” z Kościołem. Nie usłyszeliśmy raczej, a szkoda, głosów bardziej krytycznych – a przynajmniej mało się o nich mówi. Nie chodzi mi od razu o to, aby tylko negatywnie spojrzeć na Kościół. Nie, chodzi raczej o konstruktywną krytykę, w której dogłębniej przyglądamy się temu, co boli członków Wspólnoty. Temu co boli ten milczący tłum, który jest w niedziele w kościelnych ławkach, ale nie angażuje się w Kościele. Jest wielu ludzi, którzy szczerze bardzo chcieliby być w Kościele i budować Wspólnotę, ale którzy czują się wyrzuceni na margines. W kontekście synodu bardzo liczyłem (choć się nie łudziłem) na wyjście ku nim – ku osobom żyjącym w ponownych związkach, ku ofiarom przestępstw seksualnych, ku osobom LGBT+, ku uchodźcom, ku młodym, ku ludziom z lewicowymi poglądami politycznymi itd.). Polski Kościół chyba wciąż nie zauważa, że nasza Wspólnota nie jest monolitem, ale że jest mozaiką ludzi bardzo różnych poglądów, postaw, narodowości, orientacji seksualnych. Ludzi różnego wykształcenia, pochodzenia, ludzi majętnych i wiążących koniec z końcem. Synod mógł zauważyć, że nie ma statystycznego wiernego – jest tylko konkretny wierny z jego troskami, ale i wartościami. Tego wiernego Kościół w Polsce przy okazji dyskusji synodalnych nie zauważył. Jak będzie dalej – zobaczymy – choć ja nadal nie łudzę się. Synod będzie zjawiskiem homeopatycznym. A najbardziej smuci mnie w tym wszystkim jedno – że porażka synodu prezentowana jest nam z radością – jakby wszystko się powiodło. 

fot. EPA/ERDEM SAHIN
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze