Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Szczęść Boże. Tak pozdrawiają się górnicy z Wieliczki [REPORTAŻ]

Górnicy już w czasie zjazdu do kopalni witają się, mówiąc do siebie nawzajem „Szczęść Boże”. Nikt nie wie, kiedy to pozdrowienie było po raz pierwszy użyte. Górnicy mówią, że było ono „od zawsze”. W ciężkiej pracy, także „od zawsze”, „od zawsze” towarzyszą im także święci i Matka Boża.

Sól zaczęto wydobywać w okolicach Wieliczki już 6000 lat p.n.e., w okresie środkowego neolitu. Ale oczywiście wówczas jeszcze nikt nie miał pojęcia, że pod ziemią są złoża soli kamiennej, ale wszyscy wiedzieli, że na terenie dzisiejszej Wieliczki jest bardzo dużo źródeł powierzchniowych ze słoną wodą.

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Zaczęto więc czerpać tę wodę do wielkich glinianych naczyń, stawiać ją na ogniskach i gotować. Kiedy woda odparowała, wówczas na dnie naczynia zostawała sól, którą można było sprzedawać. – W ten sposób odbywało się to do drugiej połowy XIII wieku. Wtedy zaczęło brakować wody w źródłach solankowych. Wiercono więc studnie solankowe i podczas głębienia takiej studni zupełnie przypadkowo natrafiono na sól kamienną, którą zaczęto eksploatować. W 1996 r. zaprzestano wydobycia soli kamiennej w Wieliczce. Nadal jednak jest produkowana na bazie wód wpadających do kopalni, które są gotowane, odparowywane i uzyskiwana jest w ten sposób sól taka sama jak ta, którą na co dzień używana jest w naszych domach – opowiada pan Mariusz Dela, doświadczony przewodnik w wielickiej kopalni i górnik.

Najpierw msza święta

Przed rozpoczęciem pracy górnicy wykonywali znak krzyża. Dodatkowo codziennie rano, aż do końca XVIII w., w kaplicy pw. świętego Antoniego odprawiane były msze święte. – Zresztą była taka zasada, że każdy górnik – czy tego chciał czy nie – musiał przyjść na mszę świętą i dopiero po niej wyruszał do pracy. Następnie cesarz Franiczek Józef zabronił odprawiania mszy na dole. Można to było robić tylko w największe święta, np. we wspomnienie św. Barbary, św. Kingi, która jest patronką górników wielickich, i w największe święta Kościoła takie jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Nie oznaczało to, że górnicy nie musieli codziennie chodzić na mszę – opowiada przewodnik.

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Cesarz Franciszek zakazał odprawiania mszy pod ziemią, ale nakazał górnikom uczestniczenie we mszy w kościele farnym. – Za nieprzestrzeganie tego nakazu mogła grozić nawet kara chłosty. A więc, aby zdążyć na 6.00 do pracy musieli się stawić już o godzinie 5.00 w kościele. Pochodzili z okolicznych wiosek, więc musieli wstać o 3.00 żeby dojść do Wieliczki – dodaje. Kiedy wybudowano kaplicę pw. świętej Kingi msze święte przeniesiono właśnie tam.

Podziemne kaplice

Pierwszą na trasie szlaku pielgrzymkowego jest wspomniana wcześniej kaplica pw. świętego Antoniego. Jako jedyna została zupełnie inaczej stworzona niż pozostałe. – Wszystkie pozostałe zostały stworzone w gotowych wyrobiskach. To znaczy, że najpierw wybrano sól, później komuś spodobało się to miejsce i urządzono w tym miejscu kaplicę. Natomiast w tym przypadku górnicy wiedzieli od początku, że chcą tu mieć kaplicę. Dlatego od początku wybierano tak sól, aby uzyskać kształt tej kaplicy – opowiada pan Dela.

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Rzeźby z soli zostały w 98% stworzone przez górników, którzy uczyli się sami rzeźbić. Najpierw pracowali w kopalni jako górnicy, a później dla tej kopalni wykonywali figury czy płaskorzeźby. Tylko dwie z rzeźb na trasie wykonane są przez artystę zawodowego. – A trzeba powiedzieć, że sól nie jest łatwym materiałem do rzeźbienia. Trzeba ją bardzo dobrze znać. Zwłaszcza to, jak zachowuje się pod uderzeniem dłuta czy młotka. Nie pęka ona dokładnie w miejscu, w którym się uderza, ale ciut obok. O tym, jak trudna to sztuka przekonali się artyści rzeźbiarze, których kopalnia chciała zatrudnić do odrestaurowania zniszczonych rzeźb. Poprosili oni o duże kawałki soli, by mogli się przekonać, czy podołają temu zadaniu. Z kilku artystów, którzy się zgłosili ostatecznie nikt nie podjął się tego zadania – mówi przewodnik.

W kopalni została wybudowana także kaplica Świętego Krzyża. Jest to jedna z kaplic nazywanych wędrującymi. Kiedy zaczynali drążyć komory, nowe korytarze gdzieś daleko, wówczas chcieli mieć kaplicę obok siebie, żeby nie tracić czasu na przejścia. Więc w pierwszej małej komorze, jaka powstawała, próbowali taką kaplicę stworzyć. Wtedy przenosili rzeźby z innych kaplic, które zostały za nimi, do tych, które właśnie powstawały.

I jest jeszcze oczywiście największa z kaplic, czyli kaplica Świętej Kingi, o której więcej można przeczytać tutaj >>> 101 metrów pod ziemią. Kaplica Świętej Kingi w Wieliczce

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Ocaleni przez świętą Kingę

– Kiedyś górnicy pracowali w kopalni, oświetlając sobie drogę i pracę małymi kagankami z otwartym ogniem. Nie było także takiego systemu wietrzenia jak teraz, więc bardzo łatwo było spowodować wybuch metanu i śmierć wielu ludzi. Aby nieco zabezpieczyć teren przed takimi wydarzeniami, nocami po kopalniach krążyli górnicy odziani w bardzo grube wełniane płaszcze z głęboko nasuniętymi na oczy kapturami, które dodatkowo były zmoczone wodą. Na długich żerdziach mieli zapalone pochodnie i czołgając się po dnach chodników próbowali ten zbierający się gaz wypalać. Ze względu na to, że swoją pracę wykonywali na klęczkach, nazywano ich pokutnikami – opowiada przewodnik.

Kopalnia w Wieliczce to kopalni metanowa. Metan może wydobywać się ze zrobów solnych, czy też ze skał otaczających sól, wówczas kiedy człowiek w jakikolwiek sposób ingeruje w ścianę solną. Jest to gaz bardzo niebezpieczny, ponieważ jest bezwonny, bezbarwny i lżejszy od powietrza. Zawsze unosi się na górze zbiorników. Organizm człowieka go w żaden sposób nie wyczuwa, więc nigdy nie wiemy, czy on jest w kopalni, czy też go nie ma. A kiedy w jednym miejscu zgromadzi się od 5 do 15% wówczas bardzo silnie wybucha w zetknięciu z ogniem. Przy każdym innym stężeniu, czyli do 5% albo powyżej 15%, gaz ten się spala.

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Komora Spalone poświęcona jest największemu pożarowi jaki nawiedził Kopalnię Soli w Wieliczce. Było to na przełomie roku 1644/1645. – Pożar ten trwał tutaj nieprzerwanie przez osiem miesięcy. A jeszcze rok po jego ukończeniu nie można było wejść z pracami górniczymi do kopalni z powodu wielkiego zadymienia. Górnicy, nie mogąc ugasić tego pożaru, udali się z pielgrzymką do grobu świętej Kingi w Starym Sączu i tam prosili świętą o pomoc. Po powrocie z tej pielgrzymki w niespełna tydzień pożar ugaszono i są to fakty historyczne, udokumentowane – opowiada pan Mariusz Dela.

Drugim żywiołem, który zagraża górnikom pracującym w kopalni jest woda. –  W XVIII w. w kopalni miał miejsce ogromny wylew wody. Górnicy spanikowali, ponieważ ich zalewało. Nie mieli wówczas do dyspozycji pomp takich jakie mamy teraz. Większość z nich udała się więc do kaplic i modlili się całą noc, a reszta budowała tamę, żeby zablokować płynącą wodę. Po dwóch dniach modlitw i pracy wybudowali tamę wysokości 1,75 m i woda samoczynnie w nocy przestała płynąć. Uznali, że jest to zasługa świętej Kingi – mówi przewodnik.

Chcąc podziękować Bogu za ocalenie, zbudowali ołtarz wykonany z drewna, w stylu barokowym, który znajduje się w kaplicy Świętego Krzyża.

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Usłyszeć sól

Kopalnia w Wieliczce jest bardzo stara. Kiedyś praca górnika była naprawdę bardzo ciężka. Najpierw szukano ogromnej bryły solnej, a później wydobywano sól z tej bryły od wewnątrz. Wówczas nie istniały jeszcze żadne odwierty geologiczne, więc górnicy nie wiedzieli, jak gruba warstwa soli jest jeszcze nad nimi. A jeśli wydobyliby sól w ten sposób, że warstwa soli nad nimi będzie cieńsza niż 2 metry, to wówczas wszystko spadłoby im na głowę. Naokoło soli są różne bezsolne masy, takie jak ziemia, łupek skalny, skały itd. – Górnicy musieli wówczas polegać jedynie na własnym słuchu. Kilofy inaczej dźwięczały, kiedy byli wewnątrz bryły, a inaczej, kiedy zbliżali się do granicy bryły solnej. Bazując na swoim słuchu, do końca nie mogli być pewni, że słuch ich nie zawiódł, więc na wszelki wypadek wszystko zabudowywali drewnem. Chociaż trzeba powiedzieć, że w 89% mieli idealne wyczucie i zachowywali tę bezpieczną warstwę – opowiada przewodnik.

Dopiero Austriacy, zarządzający tą kopalnią w czasie zaborów, wprowadzili profesjonalne wiertarki. Wówczas zaczęto robić odwierty geologiczne i można było sprawdzić, jakiej grubości warstwa soli jest nad nimi. Tam, gdzie obudowy okazały się niekonieczne, rozbierano je, by postawić je w miejscu, w którym było to konieczne. Oczywiście jeszcze wtedy nie mieli pojęcia, że w kopalni będą turyści, ale dzięki ich pracy możemy zobaczyć ściany soli, ślady po kilofach na ścianach. A jeszcze 200 lat temu zobaczylibyśmy sól tylko w miejscu, w którym aktualnie odbywa się wydobycie.

Drabiny i 35 kilogramów soli na własnych plecach

Na początku dnia pracy w kopalni górnik schodził po drabinach mniej więcej na głębokość trzech dzisiejszych wieżowców. Później kilofem pracował od ośmiu do dziesięciu godzin, przyświecając sobie kagankiem. Górnicy mieli do dyspozycji tylko kilofy, młoty, łopaty, siekiery i piły. Do wykonania tego wszystkiego, co można oglądać, nie użyto ani jednego urządzenia mechanicznego. Na wyższy poziom górnicy wynosili także sól, chodząc po schodkach wykutych w soli. A później górnik zabierał do tzw. płochy 35 kilogramów soli i po drabinach wychodził na powierzchnię. Dopiero wtedy wyruszał do swojego domu, nierzadko pokonywał kilka kilometrów pieszo, docierając do którejś z okolicznych wiosek.

Schodki wykute w soli Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Pod koniec XVI w. do kopalni zjechały pierwsze konie i one przejęły najcięższą część pracy górniczej. Na olbrzymich saniach ciągnęły beczki z solą albo bałwany solne, czyli inaczej mówiąc – olbrzymie walce solne. Tej soli nadawano kształt walca tylko po to, by łatwiej było ją przetransportować w stronę szybu, by można było ją tam przetoczyć. A ważyły one od 200 do 2000 kilogramów. – Wówczas sól wyciągano na powierzchnię za pomocą tzw. kieratu saskiego. Obracały nim cztery pary koni. Takie kieraty stały na każdym poziomie i także na powierzchni. Można było wyciągnąć albo opuścić ciężar do 1500 kilogramów. Transport odbywał się z poziomu na poziom, na przykład z czwartego poziomu na trzeci i tam przekładano sól, by przetransportować z poziomu trzeciego na drugi. W ten sposób pracowano jeszcze do lat 60. XIX wieku – opowiada pan Mariusz Dela.

Solny walec tzw. bałwan Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl
Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl
Kierat Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

Do połowy XIX w. koń, który zjechał pod powierzchnię już nigdy nie wyjeżdżał na górę, dopiero jako padlina. Natomiast od połowy XIX w. konie nie pracowały w kopalni dłużej niż przez siedem lat. Później były wywożone i sprzedawane rolnikom i jeszcze przez wiele lat u nich pracowały. – Ostatni koń z kopalni wyjechał dopiero w 2002 r. i więcej koni w kopalni nie będzie. Była to klacz Baśka. Zdechła stosunkowo niedawno, bo dopiero w 2018 roku. Ale wcześniej miała wspaniałą emeryturę, w specjalnym ośrodku, za który kopalnia płaciła i tam pracowała przy hipoterapii dzieci – mówi przewodnik.

Kiedy Baśka wyjechała na powierzchnię, kopalnia wróciła w dziedzinie transportu do wieku XVI i tak zostanie na zawsze – dlatego, że jest to kopalnia metanowa, a do tego korytarze są dość wąskie i w związku z tym nie mogą się tutaj poruszać ani pojazdy elektryczne, ani spalinowe. Wszystko trzeba więc transportować ręcznie, w tym na przykład wiertła, które ważą kilkanaście ton.

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl

W tak trudnej i niebezpiecznej pracy górnicy uciekali się do proszenia o pomoc Matki Bożej i świętych. W kopalni jest wiele mniejszych i większych kaplic, ale także setki miejsc, gdzie zawieszono obraz czy krzyż, przy których górnicy przystawali i przystają na jedną „Zdrowaśkę” czy inną krótką modlitwę.

Fot. Justyna Nowicka/misyjne.pl
Galeria (2 zdjęcia)
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze