Tatuaż a katolicy. Moda rośnie [FELIETON]
Wakacje, wyjazdy, plażowanie, ładna pogoda. To wszystko sprawia, że pokazujemy więcej ciała. Z roku na rok widać, że coraz więcej osób posiada tatuaże. Widać to również po liczbie salonów, w których można je wykonać, a które czasami, tak jak na przykład na mojej ulicy, pojawiają się jeden obok drugiego. Tak na oko, w zasięgu 500 metrów mam trzy studia, a może jest jeszcze jakieś, o którym nie wiem.
Również w kościele w czasie mszy świętej, przy bardziej odsłoniętych nogach czy ramionach, widać na ciałach wiernych różne tatuaże.
„Nie będziesz się tatuować” (Kpł 19,28).
Mogłoby się wydawać, że po powyższy cytat zamyka temat. Pismo Święte wyraźnie zakazuje tatuowania. Czy jednak na pewno? Już gdy się przyjrzymy, to widzimy przypis do tego fragmentu: „Pozostają one w związku z różnymi praktykami religijnymi ludów sąsiadujących”. Czyli nie chodzi o samą czynność tatuowania, a o pogańskie praktyki religijne. Dodatkowo, w dalszej części tego fragmentu Pisma Świętego czytamy o zakazie golenia brody czy głowy. Wystarczy szybka refleksja, żeby zorientować się, że w Kościele wielu jest świętych, którzy by te zakazy złamali, więc coś jest na rzeczy i faktycznie nie mogą być to dosłownie rozumiane, wyrwane z kontekstu zakazy. Wiemy też, że nie tak czytany jest Stary Testament. Nie jako dosłowne wytyczne jak żyć, jeden do jednego, po kilku tysiącach lat.
Krótka historia tatuażu
W rzeczywistości w Biblii oryginalnie nie ma użytego słowa tatuaż. Dlaczego? Bo to słowo pierwszy raz pojawia się dopiero w XVIII w. wprowadzone prawdopodobnie przez żeglarza i badacza Jamesa Cooka w książce „A Voyage Towards the South Pole and Round the World”. Określenie to ma swoje pochodzenie w samoańskim tatau, co oznacza „zdobienie” lub „oznaczanie czegoś”. W Biblii występuje słowo qa’a’qa, którego znaczenie trudno jest sprecyzować. Może oznaczać ozdobę na ciele albo amulet („Wielki słownik hebrajsko-polski i aramejsko-polski Starego Testamentu”).
Trwałe rysunki na ludzkim ciele były już obecne w czasach prehistorycznych. Przełomowym odkryciem był człowiek lodu znaleziony 19 września 1991 r. Ciało sprzed 5300 lat posiada 61 znaków, które badacze z Muzeum Archeologicznego Południowego Tyrolu podzielili na 19 grup. Według Alberta Zinka, biologa, antropologa i dyrektora naukowego Muzeum Mumii i Człowieka Lodu Akademii Europejskiej w Bonzano, tatuaże te miały pełnić funkcję terapeutyczną, podobną do zabiegów akupunktury. Inne znaleziska pochodzą między innymi z Egiptu, gdzie tatuaże obecne są na kobiecych zwłokach. Przypuszcza się, że mogły pełnić funkcje religijne lub być kolejną formą rejestrowania historii życia.
Jednym z pierwszych tekstów mówiących o praktyce tatuażu są „Dzieje” Herodota z Halikarnasu. Antyczny kronikarz pisał: „Zdarzyło się, że właśnie wtedy przybył z Suzy od Histiajosa niewolnik z pokłutą głową i dał znać Aristagorasowi, że ma odstąpić od króla. Oto Histiajos, który chciał dać wskazówkę Aristagorasowi, aby wszczął bunt, a nie mógł tego bezpiecznie w żaden inny sposób uczynić, gdyż dróg pilnowano, ostrzegł najwierniejszego ze swych niewolników, wykuł mu znaki na głowie i czekał, aż mu odrosną włosy; potem odesłał go do Miletu i tylko to mu zlecił, żeby po przybyciu powiedział Aristagorasowi, iż ma go ostrzyc i głowę mu obejrzeć”.
W Grecji i Rzymie tatuaż był stosowany w praktyczny sposób, jako forma oznaczenia niewolników lub przestępców. Na przykład literą „F” od fugitivus oznaczało się zbiegów. Platon w „Państwie” zwracał uwagę na to, że osoby winne świętokradztwa powinny być tatuowane i wygnane z państwa. W Rzymie poza niewolnikami tatuowano również legionistów. Wegecjusz w traktacie „Epitoma rei militaris” stwierdza, że rekrut powinien być najpierw sprawdzony pod względem wytrzymałości, a dopiero potem przypisany do jednostki i oznakowany symbolem oddziału.
W późniejszych wiekach żeglarze donoszą o wytatuowanych plemionach, gdzie praktyka ta mogła pełnić różne funkcje. Od estetycznej przez rytualną, leczniczą czy jako forma inicjacji. John Gore wspomina, że tubylcy z plemienia Atin tatuują wszystkich członków wspólnoty między 14. a 18. rokiem życia. Tak jakby była to oznaka wkroczenia w dorosłość. W XVIII w. tatuaż stał się upominkiem z podróży, a w przeciwieństwie do praktyk z czasów antycznych, tym razem to sami zawodowcy tatuowali symbol swojego rzemiosła. W XIX w. tatuaż zyskał sympatię wśród arystokracji. W 1881 r. jeden z najwybitniejszych japońskich tatuatorów, Hori Cijo, wytatuował smoka księciu Walii, a późniejszemu królowi Edwardowi VII. Tak późniejsze rozprzestrzenienie się mody komentuje w swojej książce „Tatuaż” Andrzej Jelski: „Jak wiadomo gust dworu jest zaraźliwy, bywa często naśladowany przez warstwy niższe. Cóż za przyjemność mieć coś, co stanowi ozdobę na ciele monarchy! Gdy fakt ten dzięki londyńskiej prasie okazał się «Tajemnicą Poliszynela», tatuaż stał się modny w tzw. wyższych sferach towarzyskich”.
Rozpowszechnienie zdobienia ciała tuszem nabrało rozpędu pod koniec XIX w., gdy Tom Riley opatentował i udoskonalił maszynkę do tatuowania. W popularnym niemieckim tygodniku „Die Woche” publikowano tatuaże, które znajdowały się na ciałach amerykańskich dam. Później narodziła się też chwilowa moda na publiczne prezentowanie wytatuowanych osób. Powoli przechodzimy do zestawienia tatuażu z katolicyzmem, więc można tutaj wspomnieć, że wśród prezentowanych osób było małżeństwo Burghów. Emma miała wytatuowaną Ostatnią wieczerzę według Leonarda da Vinci i na piersi imię męża, a Frank Burgh miał scenę ukrzyżowania, a na klatce piersiowej podobiznę żony.
W późniejszym czasie I wojny światowej żołnierze tatuowali się „z nudów” – podczas długich tygodni przebywania w okopach, ale również ze względów praktycznych ozdabiano różne części ciała. Tak, by na wypadek trudności w zidentyfikowaniu zwłok tatuaż pomógł zidentyfikować poległego. W czasie II wojny światowej znakowani byli więźniowie obozów koncentracyjnych, co zdecydowanie wpłynęło na późniejszy, negatywny odbiór tatuażu. Ta metoda odczłowieczenia, odebrania imienia i zastąpienia go numerem pozostanie w pamięci okupowanych narodów jeszcze przez wiele lat. Jednak tatuaż nie był zarezerwowany dla tzw. gorszych ras. Znakowali się również naziści należący do oddziałów SS. Swój znak nosili pod pachą lub na podniebieniu, a dodatkowo posiadali wytatuowaną grupę krwi, dzięki czemu mogli korzystać z pierwszeństwa opieki lekarskiej. Po przegranej wojnie praktyka okazała się niefortunna, gdyż część zbrodniarzy wojennych została rozpoznana właśnie dzięki posiadaniu wspomnianych oznaczeń.
Po wojnie tatuaż zaczął przybierać formę sztuki. Organizowane były pierwsze konwenty, na które zjeżdżali się artyści, a w różnych krajach publikowane były czasopisma branżowe. Ten trend utrzymał się do chwili obecnej. Tatuatorzy mogą uczyć się fachu na profesjonalnie organizowanych szkoleniach, a duża część z nich to absolwenci szkół artystycznych. Studia są kontrolowane, a tatuatorzy dbają o sterylność sprzętu. Rynek zapewnia jednorazowe elementy i ogromną ilość pomocy i środków higienicznych, a tusze są systematycznie unowocześniane, by w jak najmniejszym stopniu szkodzić zdrowiu.
Nie można więc jednoznacznie stwierdzić, jakie było podejście człowieka do tatuażu. To zmieniało się w różnym kontekście i w różnych momentach historii, a niejednokrotnie w tym samym czasie tatuaż odbierany był na różne sposoby.
>>> Filipiny: tatuaże Whang Od [GALERIA]
Kościół dawniej i dziś
Nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi, czy tatuaż jest czymś z zasady negatywnym czy pozytywnym. Zakaz zawarty w Piśmie Świętym, odnoszący się do pogańskich praktyk, wskazuje na znaczenie kontekstu. Samo tatuowanie jest czynem moralnie obojętnym, jak tusz czy samo słowo „symbol”. Ważne jest, co ten symbol przedstawia i co wykonamy za sprawą tuszu. Tak jak każdy obraz, również ten na ciele może nieść dobre i złe wartości, ale sam w sobie jako płótno z farbą jest czymś obojętnym moralnie.
To stanowisko jest zbieżne z tym, które wygłosił papież Franciszek. „Nie bójcie się tatuaży. Problemem może być przesada, ale nie same tatuaże”. Papież wskazuje tutaj właśnie na neutralność samej praktyki. Zaznacza też w późniejszej wypowiedzi, że tatuaż może nam dużo powiedzieć o człowieku, wskazać na jego przynależność do jakiejś grupy. No i właśnie w tym leży dalsza ocena tatuażu – w wartościach, które chcemy przez to promować i z którymi się utożsamiamy. To one, a nie sam proces tatuowania, wskazują na moralność.
Jednak wspomniana wypowiedź papieża jest publicznym, ale jednak prywatnym zdaniem duchownego. Nie jest wykładnią całego Kościoła świętego. W Katechizmie Kościoła Katolickiego nie ma poruszonej tej kwestii. Jest mowa o wróżbiarstwie, magii, bałwochwalstwie i wielu innych zagadnieniach, ale nie o tatuowaniu. Być może wynika to właśnie z tej przyczyny, że temat tatuowania sam w sobie jest neutralny, a to jakie wartości i symbole będziemy propagować zawarte jest w innych punktach (np. idolatria).
Przeanalizujmy znane dokumenty Kościoła poruszające temat tatuowania. Są one wykorzystywane, by między innymi pokazać, że Kościół zakazuje tej praktyki, więc myślę, że warto jest się na nich chwilę skupić.
Kodeks teodozjański, dekret cesarza Konstantyna z 316 r., choć nie jest dokumentem kościelnym, to odnosi się do kwestii zakazu tatuowania twarzy pod pretekstem chęci oszczędzenia tego, co na wzór Bożego piękna było zrobione. Po pierwsze, cali stworzeni jesteśmy na wzór i podobieństwo Boga, więc sama twarz nie ma teologicznie większej wartości. Ma oczywiście z czysto ludzkich powodów i zdaje się, że takie właśnie myślenie, estetyczne a nie teologiczne, przyświecało cesarzowi. Dodatkowo tatuowanie dotyczyło gladiatorów lub skazańców, więc faktycznie Konstantyn mógł humanitarnie nie chcieć oszpecać twarzy tych ludzi. Na pewno daleko jesteśmy do pięknych i perfekcyjnie wykonanych malowideł skórnych, które trudno nazwać szpetnymi (choć tatuowanie twarzy nawet najpiękniejszym obrazkiem wzbudza mieszane uczucia, ale nie zajmujemy się teraz poszczególnymi miejscami, a samą praktyką).
Bazyl Wielki, żyjący pod koniec IV w.: „Żaden mężczyzna nie powinien zapuszczać długich włosów albo się tatuować jak poganie”. Zdanie świętego odnosi się, jak biblijny zakaz, do praktyk pogańskich, a przy tym trzeba zaznaczyć, że jak w przypadku słów obecnego papieża, jest to prywatny pogląd człowieka. Tym razem z zupełnie innej epoki i zupełnie innego kontekstu historycznego. Tak jak w Biblii, tak i tutaj obok pojawiają się inne zakazy, jak ten o noszeniu długich włosów czy jeszcze o noszeniu czerwonych ubrań i pierścieni.
787 r., synod w Chelsea: „Kiedy ktoś skazuje się na mękę, jaką jest tatuowanie się przez wzgląd na Boga, będzie mu to wynagrodzone. Kiedy jednak ktoś pozwala sobie na wytatuowanie się ze względu na przesądy – tak jak czynią to poganie – nic mu z tego nie przyjdzie”. Waga tego dokumentu nie jest na tyle duża, by wyrokować na tej podstawie o zdaniu całego Kościoła, choć chyba jest to najbardziej ogólne z dostępnych zdań, a do tego nie jest opinią jednej osoby. Jednak wydźwięk jest raczej pochwalający niż potępiający tatuowanie. Tak naprawdę ten dokument nic nie zmienia w tym, co już wiemy. Tatuowanie się jest czynem obojętnym. Jeżeli robimy to z dobrych pobudek, to dobrze. Jeżeli z innych, to nic z tego mieć nie będziemy. Choć są ludzie, którzy interpretują to jako „znoszenie cierpienia tatuowania” (bo i takie pojawiają się tłumaczenia) jako znoszenie tatuowania na siłę lub jako karę za bycie chrześcijaninem. Jednak nie stoi to w sprzeczności z poprzednim rozumieniem i nie niesie ze sobą zakazu samodzielnego dołączenia do osób „oznakowanych” jako chrześcijanie, ani tym bardziej potępienia dla osób z religijnym symbolem.
Poza tymi tekstami trudno znaleźć inne, odnoszące się w większym stopniu do praktyki tatuowania. Jak już się jakaś wzmianka pojawia, to konsekwentnie nie ma zakazu tej praktyki, a jedynie wskazanie na zwyczaje pogańskie. Można więc podsumować, że Kościół potępiał przeróżne praktyki pogańskie. Te z przeżywaniem różnych momentów w życiu, takich jak rozpacz po śmierci bliskich, ale również takie związane z ubieraniem, ozdabianiem czy nawet jedzeniem. Jednak równie konsekwentnie nie ma w Kościele zakazu lub negatywnego zdania do samego zjawiska tatuażu, a wręcz pojawia się pochwała tatuażu zniesionego ku chwale Boga.
Nie jest to jedyne pozytywne zdanie na temat tej praktyki. Znana jest tradycja tatuowania się na znak pamiątki z Ziemi Świętej, w której brali udział duchowni, a podobno w szczególności franciszkanie. Co ciekawe, do dziś znane są tatuowane wtedy symbole, a kamienne płytki nadal, po setkach lat, służą do odbijania wzorów. To w Jerozolimie rodzina Razzouk od pokoleń tatuuje chrześcijańskie symbole, tradycja ta przetrwała w rodzinie już 700 lat.
Symbol przynależności
Człowiek jest istotą religijną. Nie da się tego zmienić. Tak było, jest i będzie. Mamy też potrzebę pokazania swojej przynależności. Jak zauważa ksiądz dr Mariusz Szajda w „Ikoniczność, Znak i oczywistość”: „Szczególnym medium jest sztuka wizualna, operująca ikonicznymi znakami, obrazami, symbolami”. Kiedyś przedstawienie ikonograficzne zarezerwowane były dla sztuki sakralnej, jednak teraz „są praktycznie wszędzie: reklamie kinie, muzyce, mediach, a także w przestrzeni wirtualnej”, jak kontynuuje duchowny. Symbol religijny niesie ze sobą konkretne znaczenie. Nie jest to po prostu „ładny kwiatek”. Decydując się na taki znak, celowo manifestujemy swoją przynależność do pewnej wspólnoty. To pokazuje na prawdziwość tezy Szajdy, że „już od najdawniejszych czasów obraz jest tym medium, które towarzyszy człowiekowi w jego przestrzeni egzystencjalnej”. Można stwierdzić, że wspomniane medium nie może być już bliższe człowiekowi, niż wtedy, gdy jest umieszczane na jego ciele.
Nie da się ukryć, że tatuaż jest formą symbolu (o ile nie jest pozbawiony znaczenia i pełni jedynie opcję ozdobną). Greckie σύμβολον (symbol) było określeniem małego przedmiotu rozłamywanego na pół dla osób zawierających jakąś umowę lub które łączyła jakaś więź. Czasownik od tego słowa oznaczał „zbieram”, „porównuję”, „składam” lub „łączę”. W jednej z publikacji PWN można znaleźć definicję wskazującą na to, że „symbol to znak rozpoznawczy, motyw lub zespół motywów występujący w dziele, będący znakiem treści bezpośrednio nieujawnionych i mający sygnalizować ich istnienie”. W przestrzeni publicznej symboli używamy niezliczoną ilość razy. Wszelkie znaki drogowe czy piktogramy umieszczone w galeriach handlowych to znane nam symbole, pod którymi kryje się wiele różnych haseł. Czasami, jak to ma miejsce w przypadku ruchu drogowego, pod takim ograniczeniem prędkości kryje się również informacja o możliwej kontroli i karze za przekroczenie dopuszczalnej na danym obszarze prędkości. To wszystko mamy w głowie, gdy na drodze zobaczymy jeden, skromny znak. Również flagi, herby czy chorągiewki na lotnisku, światła aż do gestów i całych języków (języki migowe) są jedynie symbolami. Nie inaczej jest w przypadku symboli religijnych. Krzyż, oko wpisane w trójkąt, gołębica, korona cierniowa, ryba, alfa i omega i wiele innych graficznych, prostych przedstawień zawiera zdecydowanie głębsze znaczenie. Poza prostymi znakami mamy oczywiście również bardziej dosłowne, jak ukazanie całych postaci, złączonych do modlitwy rąk czy skrzydlatych aniołów.
Nie da się ukryć, że symbole pozwalają zidentyfikować osoby w mgnieniu oka. Jeżeli znamy scenę z filmu lub jakiś cytat i gdy widzimy na ulicy człowieka z koszulką z takim nadrukiem, to od razu wiemy, że coś nas łączy. Też lubimy ten film czy tego bohatera. Dokładnie tak samo będzie, gdy zobaczymy u kogoś wytatuowany krzyż. Ostatnio w telewizji podczas meczu piłki siatkowej kadr kamery idealnie pokazał rękę siatkarza reprezentacji Polski Tomasz Fornala, który ma na niej wytatuowany ten symbol. David Beckham, znany wszystkim były już piłkarz, ma na swoim ciele sporo religijnych tatuaży. Również kierowca formuły 1 Lewis Hamilton ma religijne symbole na skórze. Takich znanych osób jest oczywiście więcej. Czy to dobrze?
Niezmywalny znak
W temacie tatuażu często słyszy się argument, że to jest „na całe życie”. Czy się nie będzie tego żałować w przyszłości? Że przecież, zamiast się tatuować, można mieć medalik lub łańcuszek z krzyżem.
Podejście do tatuażu zmieniało się na przestrzeni lat i dalej będzie się zmieniać. Jest to kwestia kontekstu. Takie praktyki jak znakowanie więźniów ewidentnie wpływają na odbieranie osób wytatuowanych. Z drugiej strony, jak podaje organizacja Open Doors, w 2024 r. ponad 365 milionów chrześcijan narażonych jest na skrajne prześladowania. Prawie 5000 zginęło, a niecałe 43 tysiące spotkała przemoc fizyczna lub groźby śmierci. 279 000 chrześcijan zostało wypędzonych z domów lub musiało się ukrywać. Wszystko przez wyznawaną religię. Nawet w bardziej cywilizowanych krajach przynależność do Kościoła coraz częściej spotyka się z delikatnymi formami prześladowań. Ludzie śmieją się z pielgrzymek czy z procesji. Księża są opluwani, a różne miejsca kultu niszczone. Również w Polsce takie zjawiska nasilają się z każdym rokiem. Czy w takim momencie nie powinniśmy wręcz powiedzieć trochę odwrotnie i zamiast zawiesić na szyi medalik, który łatwo zdjąć, można wytatuować sobie krzyż i na całe życie, bez względu na sytuację polityczną czy społeczną pokazać, że „nie wstydzę się Jezusa”? Od lat w ten właśnie sposób postępują Koptowie. Charakterystyczny dla nich jest krzyż wytatuowany na nadgarstku. Taki wyraźny symbol przynależności nie jest formą „fajnej dziary”, tylko skrajnie niebezpiecznym przyznaniem się do wyznania. Od lat Koptowie umierają i od lat pokazują ogromną odwagę, nadal tatuując sobie krzyż. Nie mówimy też o specjalnie dawnych czasach, choć i wtedy za przynależność do chrześcijaństwa spotykała ich śmierć, ale to niedawno, bo na przełomie 2014 i 2015 r. z rąk wyznawców islamu zamordowanych zostało 21 z nich. Trzeba więc mieć świadomość, że każdy, kto tatuuje sobie taki symbol, dokonuje pewnej niezmywalnej decyzji. Pewnej segregacji, która może na zawsze zdefiniować jego dalsze życie. Pokazuje światu swoją religijną przynależność. W niektórych krajach taki symbol może oznaczać więzienie lub śmierć, w innych „zwykłą” pogardę.
Małe badania
Przeprowadziłem „badania” w celu oceny popularności symboli katolickich. Porozmawiałem z 18 właścicielami salonów tatuażu z różnych polskich miast. Wszyscy stwierdzili, że ten rodzaj tatuażu regularnie pojawia się w zleceniach. Na wzrost zainteresowania taką symboliką wskazało 54,5%. Za najbardziej popularne symbole, tatuatorzy wskazali kolejno: krzyż (21%), różaniec (15,5%), anioły (12,5%), Jezusa (10,5%), świętych (10,5%), Maryję (8%), diabła/demony (8%), ręce złożone do modlitwy (6%), postaci biblijne (6%) i zakonnice (2%).
Rozmawiałem też z ludźmi wytatuowanymi. Wszystkie osoby z wytatuowanym religijnym symbolem wskazywały na to, że wiara jest dla nich ważna. Inaczej było z kwestią formalną. Przynależność do Kościoła lub uczęszczanie na msze święte nie zawsze szły w parze z takimi tatuażami. Dobrze też zdać sobie sprawę z tego, że w zdecydowanej większości były to osoby, które i tak posiadały inny tatuaż. Lub i tak by sobie jakiś zrobiły. Prawdopodobnie więc nie jest też tak, by ludzie tatuowali się ze względów religijnych, a raczej chętni się wytatuować wybierali jako symbol, albo jeden z symboli, ten związany z wiarą.
Bóg – pierwszy tatuator
Słowem charakterystycznym dla tekstu biblijnego jest „znak”, występuje aż 237 razy. Po tym, jak przeanalizowaliśmy znaczenie i to, z jakich słów wywodzi się słowo tatuaż, śmiało można wysunąć tezę, że również w Biblii pojawiają się tatuatorskie przesłanki. Tatuaż, jako celowo umieszczony symbol na ciele, od razu kojarzyć może się ze znakiem na ciele Kaina: „Dał więc Pan Kainowi znamię” (Rdz 4,15b). Kain nie urodził się ze znamieniem, tylko niejako Bóg zrobił mu ten symbol w późniejszym czasie. Był to też na tyle konkretny znak, że inni wiedzieli, by Kaina nie krzywdzić. W taki sposób interpretują to badacze Starego Testamentu, profesorowie J.H. Walton, V.H. Matthews i M. W. Hawalas w „Komentarzu historyczno-kulturowym do Biblii Hebrajskie”j. W Księdze Ezechiela mowa jest o znakowaniu czoła wybranych symbolem Taw, który miał zapewnić ocalenie (Ez 9,1-6). Również w Apokalipsie czytamy o zapowiedzi opieczętowania na czołach sług Boga (Ap 7,3). Tutaj akurat dość mocno można w słowie pieczęć dopatrywać się swoistego tatuażu. Pieczętowanie czegoś przez ważną osobę oznaczało branie tego w posiadanie i sprawowanie nad tym władzy („Słownik teologii biblijnej”, prof. C. Lesquivit, M. F. Lacan). Warto też wspomnieć św. Pawła, który mówi: „Odtąd niech już nikt nie sprawia mi przykrości; przecież ja na ciele swoim nosze blizny, znanej przynależności do Jezusa” (Ga 6,17; Dz 14,19; 2 Kor 4,10-12; Kol 1,24). „Blizny znanej przynależności”, więc nie ma tutaj mowy o przypadkowych ranach, które mógł odnieść, np. będąc prześladowanym za głoszenie Ewangelii. Musiały być to konkretne symbole wykonane celowo lub na siłę. Jak podkreśla wspominany wcześniej Jelski, „można przypuszczać, że pierwsi chrześcijanie byli tatuowani. Nosili oni inicjały związane z imieniem Chrystusa… Fakt ten potwierdza Prokopiusz z Gazy, który pisał, że wielu wczesnych chrześcijan kazało sobie utrwalić na dłoniach i ramionach znak krzyża, imię Chrystusa, monogram «XP» lub znak «T» na czole, mający wyobrażać krzyż”. Byłoby to dość zrozumiałe. Pokazanie i potwierdzenie swojej przynależności, symbol rozpoznawczy i znak pokazujący gotowość do znoszenia cierpienia w imię Jezusa.
Tatuaż a zdrowie
Innym aspektem, szczególnie ważnym w kontekście katolickim, może być kwestia uszczerbku na zdrowiu, które niesie ze sobą tatuowanie. Trzeba przy tym pamiętać, że podobne konsekwencje może mieć kolczykowanie czy makijaż permanentny. Negatywny wpływ na zdrowie może mieć nawet farbowanie naturalną henną, koloryzowanie włosów, wygładzanie zmarszczek itp.
Tatuaż, jak każda rana, będzie się goił, a to zwiększa ryzyko powstania np. bliznowców. Z kolei wszystkie blizny zwiększają ryzyko powstania nowotworów skóry. Przeprowadzone niedawno na Uniwersytecie w Lund w Szwecji badanie kliniczno-kontrolne na grupie prawie 12000 osób w wieku 20-60 lat wskazało, że prawdopodobieństwo zachorowania na chłoniaka złośliwego było o 21% wyższe wśród osób, które miały co najmniej jeden tatuaż.
Oczywiście jest to mniej szkodliwe od palenia czy picia alkoholu, jednak mimo wszystko katolik nie powinien bez potrzeby narażać się na takie ryzyko. Zostaliśmy stworzeni przez Boga i brakiem szacunku jest niszczenie swojego życia. Jednak odniósłbym to bardziej do powodu naszego tatuowania. Czy chcemy ładnie wyglądać i mieć fajną postać z filmu na przedramieniu? Czy robimy jednak niezmywalny symbol naszej wiary, który idzie w parze z naszym religijnym zachowaniem? Dajemy świadectwo naszej przynależności do Boga czy też tatuujemy sobie modny symbol – kwiatki czy ryby? Czy wytatuowanym krzyżem pokazujemy, że jak Kotowie jesteśmy w stanie zginąć za wiarę? W obliczu takiej deklaracji przeżycie drobnego bólu od igieł wydaje się błahostką.
Jednak i w temacie zdrowia pojawiają się wątki teologiczne. „Ciało jest świątynią ducha” – powiedzą jedni, na co łatwo można odpowiedzieć, że w nich jest mnóstwo obrazów, fresków czy witraży, więc akurat nie jest to dobry argument przeciwko tatuowaniu. Inni podnoszą sprzeciw, argumentując, że samookaleczenie jest grzechem. Z drugiej strony w Kościele od wieków obecne są też umartwianie i asceza, a niektóre posty czy wyrzeczenia potrafią być bardziej szkodliwe dla organizmu niż igła i tusz. Jednak również w przypadku różnych form umartwiania, choć to stanowi temat na całkowicie odrębne rozważania, to nie sama praktyka jest oceniana, ale intencje i forma. Wydaje się więc być to dość bliźniacze z analizowanym tutaj tematem. Umiar, dobre intencje, skromność, a nie pycha i popisywanie się. Bez wątpliwości, wszędzie sprawdza się powiedzenie św. Augustyna, że „jeżeli Bóg w życiu jest na pierwszym miejscu, wszystko znajdzie się na właściwym miejscu”, nawet asceza i tatuowanie.
Na koniec moje własne zdanie w sprawie tatuażu. Jest to oczywiście kwestia indywidualna. Nie powinno się jednak w pusty sposób, niczym faryzeusze, publicznie pokazywać swojej wiary, gdy nie ma się jej w sercu. W takim razie katolicki tatuaż powinien być uzewnętrznieniem naszej wiary, a nie jedynym, co mamy z nią wspólnego. Dotyczy to również medalików i innych religijnych symboli. Jednak w przypadku tatuażu dochodzi dodatkowo okaleczenie. Nie są to tak głębokie rany jak implanty czy nawet kolczyki, ale jednak, szczególnie jak wychodzą ze złych pobudek, lub sztucznego pokazywania swojej wiary, jest to zła praktyka. Gdy zdecydujemy się na tatuaż, to moim zdaniem powinien być to właśnie znak czegoś, czego nie zmienimy w życiu. Dla mnie nie ma nic bardziej pewnego od wiary. To jest oczywiście moje stanowisko i jakoś nie wyobrażam sobie sensu tatuowania postaci z komiksu, czy ładnych kwiatków. To faktycznie możemy nosić na koszulce i uwiecznienie ich na skórze nic nie wniesie do naszego życia. Wydaje mi się, że po tej analizie mogę stwierdzić, że moje zdanie pokrywa się z tym co obserwujemy w Kościele, we wszystkich znanych nam dokumentach i praktykach.
Podkreślmy, tatuowanie jest moralnie obojętne. O tym, czy będzie to czyn dobry, czy zły, będą świadczyły nasze pobudki. Czy chcemy się popisać, czy sztucznie pokazujemy swoją wiarę, czy to przez pychę, albo czy tatuujemy sobie rzeczy niemoralne i nieetyczne? To nada tatuażowi wartości. Z drugiej strony, mój tekst nie jest zachętą do tatuowania. Nie uważam, by było to coś, co powinni robić katolicy na masową skalę. Jednak cieszy mnie, gdy ktoś publicznie pokazuje swoją przynależność do Jezusa, ale jeszcze bardziej, nawet gdy odbywa się to bez tatuażu, jak tę przynależność widać po prostu w postępowaniu tego człowieka. Dostrzegam dużą wartość w osobach, które publicznie pokazują swoją przynależność do mojej wspólnoty. Myślę, że nie jest też czymś właściwym piętnowanie tych osób przez to, że powyższą analizę ktoś zinterpretuje sobie przeciwko tatuowaniu. Każdy przypadek jest inny i każdy wymaga indywidualnej oceny, a to zadanie nie należy do nas. Inaczej, oceniając wszystkich, pomyślmy, że krytykujemy również wszystkich, którzy odważnie nosili symbol chrześcijański i spotkała ich za to śmierć za wiarę. Dumnie z modlitwą na ustach stanęli przed katem, a nam nie podoba się tatuowanie, więc z łatwością ich skrytykujemy.
Po przytoczonych przykładach, wypowiedziach i przeanalizowanych latach myślę, że można stwierdzić, że tatuaż wśród chrześcijan mógł być obecny od zawsze. Prawdopodobnie nigdy nie był praktyką bardzo powszechną, poza niektórymi odłamami. Jednak poświęcenie się i zniesienie niewielkiego bólu dla „symbolu przynależności do Boga” wydaje się obecne w katolickiej świadomości od wieków.
Temat systematycznie wraca do debaty publicznej i być może kiedyś doczekamy się oficjalnego stanowiska Kościoła w kwestii tatuowania, które zamknie prywatne rozważania i interpretacje.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |