Tradycje górali czadeckich są przekazywane nie tylko w rodzinie [ROZMOWA]
Na Bukowinę, która leży na terenie dzisiejszej Ukrainy i Rumunii, na początku XIX wieku przybyli Polacy z Czadeczczyzny (dzisiejsza Słowacja, niedaleko Żywiecczyzny), dokąd ich przodkowie wywędrowali dwieście lat wcześniej ze Śląska. Polacy, którzy zamieszkiwali Bukowinę jeszcze w czasach zaborów, starali się pielęgnować narodową jedność poprzez kultywowanie tradycji.
Po zakończeniu II wojny światowej na ziemie zachodnie dotarło kilka transportów Polaków z Bukowiny. Większość z nich osiedliła się w gminie Brzeźnica koło Żagania. Aby podtrzymywać tradycję, zaczęli tworzyć zespoły ludowe. Jednym z pierwszych był Zespół Górali Czadeckich „Watra” – w tym roku obchodził 55 rocznicę istnienia, później powstał też zespół dla młodych potomków „Mała Watra”.
Z ich założycielką oraz wieloletnią kierowniczką – Jadwigą Parecką, autorką publikacji na temat folkloru muzyczno-tanecznego, zwyczajów oraz kultury kulinarnej Górali Bukowińskich, laureatką licznych nagród, m.in. Medalu Stulecia Odzyskanej Niepodległości i 48. Nagrody im. Oskara Kolberga, o świętowaniu Bożego Narodzenia na Bukowinie i tradycjach czadeckich rozmawia Anna Gorzelana.
Anna Gorzelana (misyjne.pl): Kiedy na Bukowinie zaczynały się przygotowania do Bożego Narodzenia?
Jadwiga Parecka: – Jeszcze przed Adwentem. Panny gromadziły się już na św. Katarzyny, czyli 25 listopada – mówili, że święta Katarzyna Adwent zawiązuje, a święty Andrzej potwierdzuje. W czasie Adwentu chłopcy, tacy już podrośnięci, uczyli się kolędować. U nas – już tutaj, w Brzeźnicy – był starszy pan Tomasz, na którego mówili „żywa kantyczka”, bo bardzo dużo kolęd umiał, więc ich uczył. A że to nie było spisane, często powstawały różne przekręcenia…
Chłopcy uczyli się kolędować, a dziewczyny z mamami wysypywały na stół pszenicę i się ją „obierało” czyli oddzielało odpadki i uszkodzone ziarenka, żeby na wigilijny wieczór była jak najlepsza pszenica. Później się ją jeszcze pichało – czyli obtłukiwało i wydmuchiwało łuskę, suszyło i dopiero moczyło i gotowało. Było więc przy tym dużo zajęcia, szczególnie tej pszenicy musiało być dużo, gdy rodziny były duże – tych potraw trzeba było wtedy sporo przygotować.
A jakie były jeszcze potrawy wigilijne, których się nie je w innych regionach?
– Na naszym stole wigilijnym jako dekoracja jest czosnek, cebula, miód, opłatek. Świeca i krzyż muszą być też oczywiście na stole, a później się dostawia potrawy. Z potraw, których nie ma w innych regionach, to bób ugotowany i okraszony zasmażoną cebulką na oleju, zupa grzybowa…
Barszczu się nie je?
– Można powiedzieć, że teraz nasz „bukowiński stół” nie stracił, a zyskał, bo na Bukowinie nie było barszczu, ale teraz jest i barszcz, i zupa grzybowa, a także grochowa. Podobnie z wielkanocnym żurkiem, którego na Bukowinie też nie było, a teraz przeważnie się go je. Przyrządzamy też gołąbki postne – z grzybami, cebulką i ryżem.
Nie było niektórych elementów w naszym „bukowińskim zestawie” tutaj w pierwszych latach po wojnie i dzięki temu, że rodziny trzymały się kurczowo swoich tradycji – one przetrwały. Nasz brzeźnicki Zespół Górali Bukowińskich „Watra” powstał w 1969 r., a wcześniej ostoją tego folkloru i bukowińskich zwyczajów były jedynie rodziny.
Dlatego na wigilijnych stołach kiedyś nie było karpia?
– Nie było karpia, ale był śledź marynowany i smażony, a także pstrągi, gdyż na Bukowie były takie ryby. Na wigilijnej wieczerzy były pierogi z kapustą i z grzybami, ale też pierogi na słodko. Nasza mama robiła z makiem i do tego maku podawała jeszcze powidła.
Dzieci pewnie chętnie jadły takie dania na słodko…
– Nie tylko dzieci. W tym roku na Wigilii Narodów w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie świątecznymi zwyczajami, muzyką i kuchnią dzielili się też m.in. Romowie, Poleszucy, czy Wilniucy, zaproponowaliśmy pierogi z makiem i pierogi z jabłkami i one – jeszcze z cynamonem na wierzchu – jako pierwsze zeszły!
Na bukowińskim stole wigilijnym najważniejsza jest pszeniczka, jedzono ją jako pierwszą, teraz kojarzy się raczej z deserem. Gdy organizowaliśmy w Stowarzyszeniu Wspólnoty Bukowińskiej wspólne wigilie, Kresowiacy przynosili pszeniczkę „na gęsto” (kutia) i dekorowaną, u nas z kolei pszeniczka jest w formie zupy, na rzadko, z bakaliami. Dawniej to jeszcze chałwę do tego dawali.
Zawsze pojawiały się też płacinty, czyli bułeczki wypiekane tylko na wigilię, nieraz były one z kapustą, jak do śledzia, ale też bywały „na słodko” – z makiem czy z powidłami.
A czego nie było na bukowińskim wigilijnym stole, a co jest powszechne w wielu częściach Polski?
– U nas nie było sałatki jarzynowej, nie było ziemniaków. Mój tato mówił, że ziemniak uprosił sobie u Pana Boga, aby dwa razy w roku dać mu „święty spokój”, czyli na śniadaniu wielkanocnym i na wieczerzy wigilijnej. Wtedy nie mamy mu zawracać głowy.
A oprócz gotowania było jeszcze wiele innych przygotowań. Pamiętam, że mój dziadek na choinkę mówił „połaźniczka”…
– Była połaźniczka i pamiętam z dzieciństwa, że w domu nie była to choinka stojąca, tylko wieszana nad stołem, pod sufitem. Później dopiero weszła ta stojąca.
Skąd nazwa „połaźniczka”?
– A to różnie mówili – śmiali się niektórzy, że „pod łaźnik”, czyli pod sufitem, pod powałem. Inni mówili, że trzeba się było nachodzić-połazić, żeby ją ładną znaleźć, bo wtedy chodziło się do lasu, wycinało i przynosiło do domu. Nie kupowało się choinek, ale też później się je ozdabiało.
A czy pod choinką dzieci mogły znaleźć prezenty?
– W moim domu, nawet w najbiedniejszym czasie, zawsze coś się udało sprezentować, bo mój tato był krawcem. Nawet jak nie było kupowanych prezentów, to dostałam na przykład spodnie, a na św. Mikołaja najczęściej prezentowało się słodkości.
W różnych częściach Polski „ktoś” inny przynosi prezenty 24 grudnia – Gwiazdor, Mikołaj, Dzieciątko Jezus…
– U nas mówiło się, że prezenty są 6 grudnia – na Świętego Mikołaja oraz 24 grudnia – na Gwiazdkę. Pamiętam, jak cieszyliśmy się, czy to na sukienkę, czy na uszyte kapcie… Nie były to prezenty na miarę dzisiejszych czasów, ale na pewno coś pod połaźniczką było. I dzieci wiedziały, że gdy będą się niegrzecznie zachowywać, to pod połaźniczką będzie czekać rózga.
Jak była wtedy ozdobiona połaźniczka?
– Przede wszystkim patrzono, żeby były czerwone jabłuszka. Orzechy owijało się i zbierało papierki, a że nie było folii aluminiowej, którą teraz bez problemu kupimy, zbierało się przez cały rok, by były. Potem orzechy się okręcało, owijało się zapałkę i je wieszało. Robiliśmy też ciastka, które dzięki dziurkom można było wieszać na połaźniczce. Później doszły do tego cukierki. Robiliśmy też „anielskie włosy”, później to była lameta z porozcinanej folii aluminiowej. I też watą się dekorowało choinkę. Obecne ozdoby na choinkach nie mają wiele wspólnego z dawnymi.
>>> Boże Narodzenie na świecie [+GALERIA]
W innych aspektach też chyba coraz trudniej jest z praktykowaniem tradycji i ówczesnych zwyczajów…
– Kiedyś długo i mocno świętowało się Narodzenie Pańskie, grupki chodziły „po kolędzie”, a teraz to się to już nieczęsto zdarza, jakoś każdy się pozamykał w swoich środowiskach… Jeszcze zwyczaj ten jest w sąsiedniej wiosce – Stanowie. To specyficzna miejscowość, bo tam po wojnie było 89% ludności z Bukowiny i tam najdłużej gwara się zachowała.
Gdy dzieci ze Stanowa przychodziły do Brzeźnicy do szkoły, to często słyszały dużo złośliwych słów, gdyż na ludność i zwyczaje bukowińskie patrzono bardzo źle, nazywając nas często „cygany” czy „rumuny”. Dopiero później, gdy powstał zespół górali czadeckich, odwróciła się sytuacja. I już nie pytano złośliwie, z charakterystycznym akcentem „skia si?” , czyli „skąd jesteś?”. Jak ujęte zostało w czasopismach i w kronice, „zespół przywrócił im znaczenie”. Gdy chodziłam tu do szkoły, to człowiek się nie zgłaszał do odpowiedzi, bo się bał, że coś gwarowo powie. A później, gdy już tu sama uczyłam, to gdy ktoś coś powiedział po gwarowemu, to ja go chwaliłam: „spójrzcie, on zna jeszcze dodatkowy język”.
Aktualnie w kulturze można zauważyć modę na powrót do folkloru i do ludowości…
– Niestety, często wymyślają różne nowe tradycje. Mnie ta moda denerwuje, gdy zespół nagle chce być folklorystyczny i zupełnie mieszają różne style…
To może być bardzo mylące dla odbiorcy – dla kogoś, kto nie jest zakorzeniony mocno w tej kulturze. Warto zainteresować się nie tylko tym, co zespoły proponują, ale też tym, jaką mają historię. „Watra” skończyła w tym roku 55 lat…
– W tym roku podczas uroczystości jubileuszowych przekazałam zespół. Obecnie liczy on około 60 członków w trzech grupach wiekowych: dziecięcej, młodzieżowej i dorosłych. Tradycje górali czadeckich były przekazywane wcześniej tylko w rodzinach, myślę, że to był ostatni moment, żeby ten zespół powstał… Przyczyniło się do tego dzieła wiele osób, szczególnie mój starszy brat – Zygfryd Seul, mój mąż – Eugeniusz oraz Czesław Najdek. W czasie pierwszych występów mieliśmy jeszcze stare stroje, wyciągnięte ze skrzyń. Pieśni spisywane były z pamięci, śpiewane i ze słuchu. Oprócz repertuaru naszych Górali śpiewamy też pieśni weselne, patriotyczne i żołnierskie…
Dzisiaj szczególnie interesują mnie kolędy i pastorałki. Zespoły na pewno pomagają tę tradycję zachować, gdy spotykają się w różnych częściach Polski na kolędowaniach bukowińskich.
– Tradycja kolędowania jest bardzo mocno zakorzeniona wśród Bukowińczyków, w rodzinach wciąż aktualna, ale i zespoły się spotykają. Nawzajem się „nadybają”, czyli odwiedzają i chcą ze sobą jak najwięcej być. Gdy dawniej po kolędzie chodzili, to w różnych miejscach na Bukowinie – jeden na górce mieszkał, drugi w dolinie, a kolędnicy pilnowali, żeby nikogo nie opuścić, bo jeszcze ktoś by się obraził, że nie byli. Nawet do drugiej wioski szli!
Tutaj to świętowanie polegało na tym, że odwiedzano się w tym czasie: sąsiedzi, rodzina, znajomi śpiewali kolędy oraz pastorałki cały czas, aż do drugiego lutego – Matki Bożej Gromniczej.
Babcia i dziadek opowiadali, że to świętowanie nie było huczne i że w sylwestra nie wyprawiano imprez, bo prawosławni wciąż mieli Adwent.
– Tak, na Bukowinie było właśnie tak, że tańce czy inne to dopiero po naszych Trzech Królach. Dlatego, że tam żyli prawosławni Ukraińcy oraz Rumuni, a także Cyganie, Żydzi i Niemcy. Wszystkie nacje się nawzajem szanowały, więc jak sąsiad miał Wigilię w styczniu, to pozostali później też włączali się w to świętowanie. Nawet był taki zwyczaj, że nasze mamy robiły tam jeszcze „małą wigilię” w Trzech Króli, kiedy oni mieli swoją wigilię. Także przygotowały pszenicę i nie wszystkie potrawy, ale namiastka tej naszej wigilii była.
>>> Jakie tradycje związane są z prawosławnym Bożym Narodzeniem?
Tutaj do karnawału było wesoło, bo jak w Objawienie Pańskie (Święto Trzech Króli) zaczynały się zabawy, to trwały aż do Środy Popielcowej. Mówiono, że jak będzie długi karnawał, to będzie mało wesel, ale jak będzie krótki karnawał, to po Wielkanocy będzie dużo wesel, ale Wielkanoc to jeszcze inna historia…
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |