Turystyka powodziowa. W pewnych warunkach mogłaby mieć sens [KOMENTARZ]
Byłam służbowo w zalanym przez powódź Kłodzku. Widziałam mnóstwo spacerowiczów, którzy fotografowali zniszczenia. W niedzielne popołudnie nikt inny nie spacerował po ruinach miasta – poza przyjezdnymi ciekawskimi. Z ich ciekawości może jednak wyniknąć dobro. Uważam, że turystyka powodziowa może być uzasadniona, jeśli do czegoś konkretnego prowadzi.
Coś nowego często budzi sensację. Wiele osób chce wziąć w tym udział. Wrześniowa powódź wstrząsnęła całą Polską. Nic dziwnego, że w tysiącach ludzi pojawiło się pragnienie, by uczestniczyć w tragedii rodaków. Wielu włączyło się w zbiórki finansowe, inni w wolontariat powodziowy, niektórzy mogli solidaryzować się jedynie – aż – przez modlitwę. Są i tacy, którzy koniecznie chcieli być fizycznie przy tych, którym woda zrujnowała dobytek życia. I to nie zawsze być dla nich, ale nieraz po prostu by poobserwować z daleka, by zrobić zdjęcia.
Już od pierwszych chwil turystyka powodziowa budziła kontrowersje. Gdy do zalanych w terenów przyjeżdżały tłumy – często rodziny z dziećmi – władze i strażacy ostro przypominały, że to głupi pomysł. Podczas gdy powodzianie walczyli o dobytki swojego życia, grupy „ciekawskich” gapiów zjeżdżały się na zalane tereny.
W szczytowym momencie powodzi (21 września) wprowadzono weryfikację osób wjeżdżających do Lądka. W województwie lubuskim, podczas przygotowań na falę kulminacyjną na Odrze, służby i mieszkańcy umacniali wały i przygotowywali się na ewentualne zalania, a wiele osób przychodziło w okolice rzeki, by zrobić sobie zdjęcie czy poprzyglądać się „wielkiej wodzie”. W związku z tym starosta zielonogórski zdecydował o zamknięciu mostu w Cigacicach, przemieszczanie umożliwiając jedynie służbom i pojazdom przewożącym piasek.
>>> Lubuskie: fala kulminacyjna na Odrze dotarła do Kostrzyna nad Odrą.
Problem turystyki powodziowej nie dotyczy tylko polskich wycieczkowiczów. Gdy poszkodowane przez powódź gminy w południowej Holandii skarżyły się na uciążliwą obecność „turystów powodziowych”, władze Venlo wezwały ciekawskich do pozostania w domach, a policja rozpoczęła nakładanie mandatów na gapiów wspinających się na wały przeciwpowodziowe.
Z drugiej strony, gdy fala opadła, ocalałe miasta w regionach powodziowych podkreślały, że można do nich przyjeżdżać. Wręcz czekały na turystów po powodzi. „Przyjeżdżajcie!” – wołało wiele hoteli, których budżet oparty na turystyce runął – bynajmniej nie przez wodę, ale przez lęk tych, którzy pamiętając powódź z 1997 r. (a nieraz i noszący traumę tamtej tragedii), uciekają hen od wody. Już 17 września w niektórych regionach zaznaczano, że hotele i uzdrowiska działają, a za kilka dni dostępne będą również szlaki piesze i rowerowe.
>>> Kłodzko: odpust w oczyszczonym po powodzi kościele franciszkańskim [FOTOREPORTAŻ]
Po niemal miesiącu od pierwszej fali, gdy niebezpieczeństwo minęło, ale zniszczenia pozostały, wielu Polaków decyduje się na wycieczki po ruinach miast, które doświadczyły tragedii. Podczas niedzielnego popołudnia po Kłodzku spacerują pary i rodziny, emeryci i dzieci, Polacy oraz Czesi. Tylko mieszkańców nie widać – im jeszcze długo fundusze ani czas, tak cierpliwie przeznaczany na remonty i jak najwięcej prac, które trzeba zdążyć przed zimą, nie pozwolą na podróże, a krajobraz wody będzie wracać w koszmarnych snach.
A jednak jestem w stanie zrozumieć ciekawość ludzi, którzy stają się świadkami historii i pragną tę historię przeżyć. I wręcz dostrzegam plusy takiego zainteresowania. Teraz, gdy alert powodziowy już wygasł, wyjazd na zalane tereny nie jest brakiem roztropności. Niebezpieczeństwo wszak minęło. Problemem może być właściwe podejście do tej podróży. Kluczem jest, by powodzian nie traktować przedmiotowo, ale podmiotowo. Nie jak ciekawych gatunków w zoo, ale jak bliźnich w potrzebie, których się chce odwiedzić, gdyż tego potrzebują. A potrzebują na pewno pomocy – odbudowa zniszczeń zajmie lata, pochłonie miliony złotych.
>>> Caritas Polska przekazała powodzianom ponad 6 mln złotych [+WIDEO]
Sfotografowanie miejsc może mieć sens, jeśli przysłuży się zrzutce finansowej albo zorganizowaniu wolontariatu w zalanym mieście. Pomoc potrzebna będzie jeszcze na wielu etapach. Ciekawość popychać może do dobra – i tylko wówczas „turystyka powodziowa” przyniesie dobre owoce. Nie ma kończyć się na biernym żałowaniu poszkodowanych, ale ma iść dalej i polegać na wyjęciu „dwóch denarów” i mobilizacji znajomych – „miejmy o nich staranie!”
Oby nie przekraczać granic intymności – nie fotografować osób, które zasłaniają twarze ani nie męczyć rozmową tych, którzy odwracają głowę, bo są już zmęczeni nadmiarem bodźców. Oraz jeszcze rzecz pozornie oczywista, ale zbyt często nierespektowana: nie wchodzić nikomu do domów! Szczególnie księżom, siostrom i zakonnikom, których klasztory często traktuje się jak zniszczone zabytki, zapominając, że wciąż są to ich miejsca odpoczynku, modlitw, życia.
Nie traktować ludzi jak ciekawych eksponatów, ale jak pomniki historii, którą trzeba uszanować poprzez delikatność oraz pomoc na wszelkie dostępne przez siebie sposoby – to recepta na turystykę powodziową.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |