Fot. Screenshot youtube

Tymoteusz Filar: życie wiary to nie sprint, a maraton [ROZMOWA] 

Tymoteusz Filar to lider Wspólnoty Hesed z Gdyni. Aktywnie działa na polu ewangelizacji – zwłaszcza tej kierowanej do młodego pokolenia. Studiuje teologię, lubi muzykę i podróże. Niedawno wydał książkę pt. „Na Jego słowo. Jak żyć powołaniem i oglądać Królestwo Boże?”.  

Hubert Piechocki (misyjne.pl): Chcę Ci zadać na początku pytanie, które pada w podtytule Twojej książki: „Jak żyć powołaniem i budować Królestwo Boże?”. 

Tymoteusz Filar: – Odpowiedź na to pytanie jest dosyć szeroka, można na nie odpowiedzieć z wielu perspektyw. Ja w książce postarałem się zawrzeć jedną z odpowiedzi, bazując na Piśmie Świętym i na historii świętych. Kluczem do tego jest nasza wiara, nasze kroki wiary i zaufanie Bogu na Jego słowo. Widzimy to w historiach biblijnych. Opisuję m.in. św. Piotra. Właściwie tytuł wziął się z fragmentu Ewangelii Łukasza (Łk 5), w którym Jezus mówi Piotrowi, żeby ten wypłynął. I Piotr, odpowiadając w wierze i zaufaniu na słowo Boże, wypłynął i zobaczył, jak się dzieją cuda w jego życiu. To był tak naprawdę początek jego drogi. Drogi, na której podejmował zaproszenia od Jezusa, odpowiadał na Jego słowo. To go coraz bardziej wprowadzało na drogę powołania. Chciał coraz bardziej oglądać działanie Boga w swoim życiu. 

Biskup Piotr Przyborek na początku książki, w słowach zachęty, poleca rozpocząć lekturę od podrozdziału „Tymek – dobry start”. To dlatego, że to fragment o Tobie. Patrząc zresztą na całość – ta książka jest bardzo osobista.  

– Raczej nie ma w tej książce „grubej” teologii, raczej starałem się podzielić moim świadectwem przeżywania wiary, swoim doświadczeniem. Chcę, by to mogło zainspirować moich rówieśników, moje pokolenie, choć wierzę, że nie tylko. Wychowałem się w rodzinie wierzącej, zaangażowanej w Kościół. Zawsze wydawało mi się, że takie życie, w którym ludzie mogą oglądać Boże działanie czy mogą powiedzieć, że żyją swoim powołaniem, że służą Bogu i innym ludziom – to jest wtedy, gdy jest jakieś mocne, dramatyczne świadectwo, że musi nastąpić przemiana życia o 180 stopni. To nawet wywoływało we mnie kryzysy w relacji z Bogiem. Ale krok za krokiem Bóg zaczął mnie prowadzić i pokazywać mi, że nie potrzebuję takich dramatycznych przemian. Zaczął mi pokazywać, że potrzebuję takiej gotowości, by zaufać krok po korku Bożemu słowu i pójść tam, dokąd On prowadzi. I moim doświadczeniem stało się to, że rzeczywiście widzę Jego działanie i mogę służyć innym ludziom. A ci ludzie mogą doświadczyć Boga. To jest moja historia, więcej w książce. 

>>> Łączy nas sport [FELIETON] 

Nie masz problemu z mówieniem świadectwa. Z chęcią dzielisz się tym, jak przeżywasz wiarę i opowiadasz o swoich trudach i sukcesach. 

– To był pewien proces, który wziął się z takiej drogi budowania intymności i relacji z Bogiem. Dla mnie przełomem było odkrycie, że Bóg mnie zaprasza do tego, żebym miał głębokie życie modlitewne. Odkryłem, że głęboko mogę doświadczać Jego obecności poprzez modlitwę kontemplacyjną, poprzez słowo Boże. To mnie prowadziło do głębszego zaangażowania w życie Kościoła, w życie sakramentalne. Ale też właśnie w życie ewangelizacyjne. To pragnienie dzielenia się Ewangelią, które zaczęło się rodzić w moim sercu podczas modlitwy zaczęło naturalnie promieniować w moim środowisku – tam, gdzie byłem. Na początku, jak ze wszystkim, trzeba się przełamać, trzeba zaryzykować. Ale to pragnienie wzięło we mnie górę. A potem mogłem oglądać owoce tych kroków dzielenia się wiarą, tej pracy ewangelizacyjnej. To realnie wpływa na życie ludzi. Bóg, nawet jeśli to jest nieidealne z naszej strony, może się tym posługiwać. Rodzi się w nas taka odwaga, pragnienie, by to mogło służyć innym. Wiadomo, czasami mogą pojawiać się różne emocje i trudności. Ale gdy ma się  doświadczenie powołania – posłania przez Pana, który wypowiada słowo, żeby za Nim iść – to widzimy, że On odpowiada swoją łaską. Wtedy jest nam łatwiej dzielić się z innymi tym, czego sami doświadczamy w relacji z Bogiem.  

Nie ma tu „grubej” teologii. Sam jesteś studentem teologii – co więc robisz, by tę „grubą” teologię przekuć w treść przystępną dla wszystkich, w konkret życia? Udało Ci się zrobić coś, co jest przewodnikiem, poradnikiem po życiu wiarą. 

– W moim przypadku było tak, że najpierw pojawiło się doświadczenie wiary. Później pojawiło się pragnienie, by to doświadczenie wiary zrozumieć, jakoś objąć, upewnić się, że jest to doświadczenie, które daje Kościół. To pragnienie, żeby podeprzeć to jakoś teologicznie wzięło się z tego, że chciałem jeszcze lepiej zrozumieć to doświadczenie – żeby ono mogło lepiej służyć i być czymś, na czym mocno można osadzić swoje życie wiary.   

Sporo jest w książce fragmentów, nawiązań do Pisma. Widać, że faktycznie jest to źródło Twoich refleksji. 

– Już same słowa z tytułu – „Na Jego słowo” – prowadziły mnie do tego, by się tym słowem dzielić. Bo słowo Boże jest jak miecz obosieczny, jak mówi sama Biblia. Jest tym, co może nas zmienić. Jest tym, przez co mówi Bóg, jak naucza Kościół, i jest czymś, co nas powołuje. W kontekście katolickim, szczególnie po soborze watykańskim II, szczególnie ważne jest sięganie po to słowo, medytowanie go, rozważanie, ale też – wprowadzanie tego słowa w życie. To słowo bardzo konkretnie zmienia życie. 

To musiał być dla Ciebie ważny moment – odkrycie funkcjonowania w życiu działania słowa Bożego. Ewangelizacyjnie działasz od 10 lat – ta książka stanowi trochę podsumowanie tego czasu? 

– Z jednej strony na pewno jest to podsumowanie, zobaczenie, co się działo w tym czasie. W ćwiczeniach rozwojowych do książki jest jedno ćwiczenie, w którym zachęcam do napisania swojej historii z Bogiem. Psalm 136 opisuje historię Izraela, jak refren rozbrzmiewają w nim słowa: „Bo Jego łaska na wieki”.  Psalmista przechodzi przez historię Izraela, pokazując, czego dokonał Bóg. I faktycznie, dla mnie to też był taki moment, w którym mogłem spojrzeć wstecz i powiedzieć sobie: „Wow, Boże, naprawdę byłeś wierny! Mimo mojej słabości, mimo mojej niedoskonałości, mimo różnych trudności, mimo moich upadków – Ty byłeś wierny, Ty dotrzymywałeś słowa. Mogę naprawdę budować swoje życie na Twojej wierności”. I to nie chodzi tylko o taki sentymentalizm. Chodzi o podstawę, o opisanie historii z Panem Bogiem, o zobaczenie Jego działania i łaski – żeby odważnie móc iść do przodu, ufając Jego słowu i Jemu samemu. W tak niepewnym świecie mam pewność, że mogę zaufać Bogu, że On jest wierny. Zachęcam do takiego myślenia. Sam się tego uczę, chcę, by moim nawykiem stało się zauważanie Bożego działania życiu. To nas popycha dalej i daje większą odwagę do realizowania swojego powołania. 

>>> Jak się żyło na tej arce? Czyli animowana opowieść o arce Noego [RECENZJA]

Fot. materiały własne wydawnictwa

Książce towarzyszą wspomniane przez Ciebie ćwiczenia rozwojowe. Uważasz, że warto czytać wspólnie książkę i ćwiczenia? 

– Myślę, że te ćwiczenia mogą pomóc w tym, żeby tę książkę potraktować jak przewodnik, jak coś, co nas aktywuje do życia wiary. A ostatecznie przecież chodzi o to, żeby pozwolić Duchowi Świętemu działać i robić te kroki wiary, zaufania Bożemu słowu. Te ćwiczenia mogą pomóc nas aktywować – żebyśmy bardziej żyli tymi treściami. 

Wciąż jesteś młody, tego życia wiary jeszcze przed Tobą wiele. Jak myślisz, że będzie się ono teraz rozwijało, czego Ty potrzebujesz? 

– Ostatni rok był dla mnie szkoła łapania równowagi – to bardzo ważne. Z jednej strony mamy to życie kroków wiary, podążania za Bożym słowem, oglądania tego, co Bóg robi w życiu. Ale z drugiej strony potrzebny jest nam taki balans w życiu duchowym – żeby zatroszczyć się o swoją świętość. Potrzebny jest nam taki dobry rytm, żeby zatroszczyć się o swoje życie modlitewne, o zakorzenienie we wspólnocie, o charakter i świętość. To jest potrzebne do tego, by mieć świadomość, że życie wiary nie jest sprintem, a jest maratonem. Żeby biec maraton – trzeba dobrze rozłożyć siły na cały bieg. O tym zresztą mówi św. Paweł, gdy porównuje nasze życie do biegu. Dla mnie osobiście takim fokusem na teraz jest właśnie troska o świętość i troska o moją osobistą relację z Jezusem, o życie modlitewne. Nie chcę zaniedbać rytmu modlitwy, życia ukrytego z Bogiem. Nie chcę, by przez aktywizm, działanie zaniedbane zostało moje życie modlitewne.  

Wątek maratonu bardzo aktualny, bo rozmawiamy przecież w trakcie igrzysk. Zresztą, życie wiary ma wiele wspólnego ze sportem. Ja bardzo lubię tę Pawłową intuicję, o której wspominałeś.  

– Paweł mówi to w liście – tak się złożyło – kierowanym do Tymoteusza. Mówi, żeby ubiegał, zabiegał się o swoją wiarę. Używa greckiego słowa dioko, które tłumaczymy właśnie jako „zabiegaj”. A więc chodzi o zabieganie o wiarę. To jest i dla nas zaproszenie do tego, żeby aktywnie, używając metafory sportowej, ćwiczyć naszą wiarę. By aktywnie szukać przestrzeni i miejsc rozwijania tej wiary – jak mięśni. Tak, by ona wzrastała, stawała się coraz silniejsza, byśmy byli gotowi, by odpowiadać na Boże wezwania, na Boże słowo.  

>>> Kondzio. Opowiadania dla dzieci na podstawie biografii ojca Konrada Stolarka OMI

Walorem tej książki są liczne nawiązania do Biblii, do tradycji Kościoła. Wspominasz o wielu bohaterach wiary. Czy tym ulubionym jest wspomniany już Piotr? Czy jednak ktoś inny? 

– Przyznam, że bardzo lubię historię Piotra. Trudno powiedzieć, czy jest moja ulubioną, ale rezonuje we mnie jego życie wiary. Jezus spotkał go i powołał, choć to nie był nikt wyjątkowy. Jezus wypowiedział słowo, on na nie odpowiedział i rzeczy potem zaczęły się dziać. W momencie powołania on poszedł za Jezusem, zobaczył cud – połów ryb. Ale potem widzimy też ludzką część Piotra, tak bliską nam. Nam się wydaje, że jak już pójdziemy za Bogiem, to musimy być perfekcyjni i idealni. Oczywiście, troska o świętość jest ważna. Ale widzimy w historii Piotra coś ciekawego – on po drodze upada, zdarzają mu się bardzo mocne upadki. Był tylko człowiekiem. A Jezus, w swojej wierności, nie zrezygnował z Piotra i dalej wypowiadał przed nim słowa powołania, na które ten odpowiadał. Z tradycji wiemy, że ostatecznie Piotr dał się ukrzyżować za wiarę w Jezusa. Droga wiary doprowadziła go do tego, że był w stanie oddać życie za Jezusa. Ale nie od początku tak było. To była droga. Droga upadków, niepowodzeń i ponownego wstawania i zaufania Jezusowi. Dużo możemy z historii Piotra zaczerpnąć dla życia wiary współczesnego człowieka. Dlatego to jedna z przewodnich postaci tej książki. 

Faktycznie, Piotr jest bardzo ludzki i podobny do nas. Zapiera się, a nawet jak jest pytany o miłość – to nie odpowiada Jezusowi do końca tak, jak Ten by oczekiwał. 

– Piotr jest świadomy swojej niedoskonałości. Wie, że nie umie Jezusa kochać tak samo, jak On go kocha.  

Działasz w gdyńskiej Wspólnocie Hesed. Czym się zajmujecie? 

– Główną misją naszej wspólnoty jest służba młodemu pokoleniu, naszym rówieśnikom. Staramy się stworzyć we wspólnocie przestrzeń – podczas posług i spotkań – w której współczesny młody człowiek może poczuć się przyjęty, zaakceptowany. W której młody człowiek może zrozumieć, że jest dla niego miejsce w Kościele. Przede wszystkim jednak staramy się stworzyć przestrzeń na doświadczenie Jezusa, Jego miłości, na głoszenie kerygmatu. Naszą ogromną pasją jest też towarzyszenie młodym ludziom w odnajdywaniu swojego powołania – poprzez odnalezienie swojego miejsca w Kościele i przynoszenie w ten sposób owoców dla królestwa Bożego. Chcemy, żeby ludzi odkrywali, że przez chrzest, bierzmowanie są powołani, wezwani do misji Kościoła, do ewangelizacji, do odnowy Kościoła. To jest nasza pasja. W diecezji mogliśmy współprowadzić kurs dla liderów i animatorów i służyć też innym liderom i animatorom z Pomorza – to też jest bardzo w naszym sercu. Poza tym prowadzimy też działalność ewangelizacyjną. Jeździmy do szkół, pomagamy w rekolekcjach. 

A Hesed, nazwa wspólnoty – do czego nawiązuje? 

– Wspominałem wcześniej o Psalmie 136, gdzie jest ten fragment „bo Jego łaska na wieki”. I hesed to właśnie „łaska”. To hebrajskie słowo jest użyte 250 razy w Starym Testamencie. Oznacza miłość Bożą. Trudno ją zdefiniować jednym słowem czy nawet zdaniem. Jest to bowiem starotestamentalna koncepcja, w której chodzi o miłość Bożą przejawiającą się w wierności Boga, która jest osadzona w przymierzu, które Bóg zawarł z człowiekiem. Pisał potem św. Paweł w Nowym Testamencie, że kiedy my żałujemy za grzechy to Bóg musi nam przebaczyć – bo nie może zaprzeć się samego siebie. I właśnie o tym jest hesed. Bóg jest miłosierny, wierny, przebaczający – taki ma charakter. I nie może zaprzeczyć sam sobie. Tą miłością chcemy żyć jako wspólnota. To jest nasze serce. To wyraża się w wizji wspólnoty – w pragnieniu przyjmowania z ufnością miłości Ojca. Na tej miłości powinniśmy budować swoje życie – po to, by budując na niej, stawać się miłością w świecie. Tam, gdzie żyjemy – w rodzinach, w miejscach pracy, w szkole.  

Teraz jedziecie na festiwal do Francji – to bardziej działanie ewangelizacyjne czy czas Waszej formacji? 

– Trochę to, i trochę to. Zostałem tam zaproszony do prowadzenia warsztatu zatytułowanego: „Mapa dla gen Z”. Będzie o duchowym wzroście, o byciu liderem, o byciu w pełni. Jesteśmy też zaproszeni na konferencję pt. „Odblokuj cuda w swoim życiu” na głównej scenie festiwalu. To też bardzo rezonuje z tematem książki. Starałem się pokazać, że przez to zaufanie i życie wiary w pewien sposób możemy odblokować to działanie – oglądanie królestwa Bożego w naszym życiu. Poza tym jesteśmy zaproszeni też na festiwalu do poprowadzenia warsztatu o posłudze charyzmatycznej.   

Była mowa o gen Z – jesteś jego przedstawicielem. Chcesz docierać do swoich rówieśników. To muszę zadać teraz sztampowe pytanie – czy młodzi są w Kościele? Jak do nich docierać? 

– Musimy mieć świadomość, że zmienia się pewna epoka, w której funkcjonujemy też jako Kościół. W latach 60. czy 70., w czasach soboru watykańskiego II, chyba papież Paweł VI powiedział, że Europa staje się na nowo kontynentem misyjnym. Musimy mieć świadomość, że trzeba szukać nowych środków, nowych form. Ewangelia jest ta sama – ale pokolenie się zmienia, Europa się zmienia, młodzi w Polsce się zmieniają. Potrzebujemy szukać nowych środków docierania do młodych. Warto w ogóle zastanowić się nad tym, czym w ogóle charakteryzuje się gen Z. 

Spróbujemy więc zmierzyć się z tą kwestią. 

– To jest przede wszystkim pokolenie czułe na autentyczność. Kiedy w Kościele widzimy trudności, ale próbujemy je tuszować albo pokazywać, że ich nie ma – młodzi zaraz to wyczują. Oni potrzebują autentyczności, mówienia wprost: „W kościele mamy problem z tym i z tym. A dobre jest to i to”. Młodzi na serio potrzebują autentyczności. Jest to też pokolenie, które nie przyjdzie do kościoła, bo mama kazała czy dziadkowie kazali – bo tak trzeba. To jest pokolenie, które musi doświadczyć. Przyjdzie do ciebie i jak usłyszą, że „Jezus daje życie, wiara daje życie” to powiedzą: „Okej, pokaż mi to, jak to działa, jak mogę tego doświadczyć, jak to praktycznie działa w moim życiu”. Mówi się, że moja generacja to pokolenie fast food. Potrzebujemy tu i teraz doświadczyć, że coś ma sens. Wiadomo, że w życiu duchowym to jest bardziej skomplikowane, ale jeśli Ewangelia jest dla nas autentyczną wartością – to ludzie będą chcieli to skonfrontować. Będą chcieli, byśmy im pokazali, jak nią żyjemy.  

To dla wielu z nas jest nie lada wyzwanie. 

– To dla nas wielkie zadanie – by tę Ewangelię w jak najprostszy sposób dawać młodym ludziom. Co ciekawe, gen Z jest jednym z najmniej religijnych pokoleń. Nie są przywiązani do form czy rytuałów. Ale jest to pokolenie bardzo otwarte duchowo. Są bardzo otwarci na różne duchowości, niekoniecznie chrześcijańskie. Jest w nich ogromny głód duchowości. To jest też pokolenie, które potrzebuje świadomości, że ich działania mają sens i że ich życie ma znaczenie. Mówi się, że to pokolenie, które nie chce się angażować, nie tylko kościelnie.  

I tym się z tym zgadzasz? 

– Do końca się z tym nie zgodzę. Bo jest dużo ruchów, często niezwiązanych z Kościołem, a związanych z różnymi ideologiami, w których jest pełno młodych ludzi. Jako Kościół musimy sobie zadać pytanie, czy stwarzamy młodym przestrzeń, w której będą mieć poczucie, że biorą odpowiedzialność za Kościół. Musimy dać młodym przestrzeń, w której będą mogli realnie wpływać na funkcjonowanie Kościoła dzisiaj. Papież Franciszek o tym wspomina – że młodzi nie są przyszłością Kościoła, są Bożym teraz. Musimy tworzyć przestrzeń, w której młodzi będą teraz Kościoła. Oczywiście, nie chodzi o polaryzację – żeby teraz tylko młodzi działali, a starsi się nie liczyli. Musimy iść razem. Potrzebujemy starszego pokolenia, ojców i matek duchowych, i młodego pokolenia, które weźmie odpowiedzialność za Kościół. Ja widzę, że młodzi są w Kościele. Zwłaszcza ci, którzy odkrywają, że relacja z Bogiem, że bycie w Kościele może mieć realny wpływ na ich życie, na przemianę życia. Kiedy młodzi mogą zaangażować się realnie w kształtowanie Kościoła i w uczestnictwo w misji Kościoła – to w nim są. Jest nadzieja dla Kościoła dzisiaj. 

To na zakończenie – komu byś przede wszystkim polecił swoją książkę? 

– Myślę, że osobom, które mają pragnienie czegoś więcej i przeczuwają podskórnie, że życie w Kościele, że relacja z Bogiem dają coś więcej. Może nie mieli wcześniej doświadczenia w tym obszarze, a może mają o sobie przekonanie, że są niewystarczający, może nie mają za sobą dramatycznych historii nawróceń? Im wszystkim chcę powiedzieć: to cię nie dyskwalifikuje. I niezależnie od tego, skąd jesteś, jakie masz przekonanie o sobie, jakie masz doświadczenie – Bóg pragnie objawić swoje królestwo w Twoim życiu i przez Twoje życie oraz wprowadzać cię w powołanie. Jeżeli masz pragnienie, by iść w tę stronę – zapraszam do lektury.  

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze